Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Łukasz Kruczek: Zagranica? Temat nie na teraz (WYWIAD)

Przemysław Franczak z Soczi, WK
Łukasz Kruczek.
Łukasz Kruczek. Paweł Relikowski
Rozmowa z Łukaszem Kruczkiem, trenerem kadry skoczków i podwójnie złotego Kamila Stocha, o emocjach związanych z konkursami olimpijskimi w Soczi i zwycięskiej wojnie technologicznej.

To co, wróci Pan teraz do domu i powie: „Żono, jedziemy na wakacje do Soczi”?

Cha, cha, właśnie się nad tym zastanawiałem. Cóż, to na pewno będzie miejsce, które będzie mi się dobrze kojarzyć.

Wyjedzie Pan stąd z uczuciem...

...zmęczenia. Igrzyska wyssały z nas sporo energii. To dosyć długi wyjazd, bardzo monotonny, obciążający. Z jednej strony staraliśmy się jak zawsze ustawiać zawodników pod takim kątem, że to są kolejne, normalne zawody, a z drugiej – każdy miał świadomość rangi tej imprezy, towarzyszącej jej presji, oczekiwaniom. To męczące.

Dzień po konkursie drużynowym, kiedy presji już nie było, wstał Pan rano i szeroko uśmiechnął?

Było całkiem inaczej. Jak się obudziłem, to już trzeba było zastanowić się, co dalej. Przed nami są inne duże wyzwania, którym trzeba podołać. Nie ma miejsca na rozluźnienie – we wtorek z Dawidem Kubackim, który nie brał udziału w „drużynówce” pojechałem na skocznię i zrobiliśmy normalny trening.

Mawia Pan czasem, że w Polsce albo lubimy ścinać głowy, albo stawiać pomniki. Ten Pański gdzie będzie?

Myślę, że nie będzie. W skokach to wszystko się za szybko zmienia i beton nie zdąży się związać.

Tak czy inaczej, zapewne sporo się wokół Pana zmieni.

Oby nie. Ja na pewno nie mam zamiaru się zmieniać. Rozmawiamy o tym z zawodnikami: czy jest sukces, czy porażka – nie zmieniaj się. Bądź sobą.

„Taniec z gwiazdami”?
Absolutnie. Nie ma takiej możliwości.

Kiedy zaczynał Pan pracę, widział medale igrzysk w myślach?

Nie.

Dlatego, że Pan się tego nie spodziewał?

Każdy marzy o wynikach, ale... Nie wiem, jak to ująć. Spróbuję tak: fajnie, że jest to olimpijskie złoto i jest z tego duży szum, ale to już jest za nami, zapisane w historii. Trzeba dalej iść do przodu. Ja nigdy nie celowałem gdzieś daleko, tylko patrzyłem pod nogi, na następny krok. Koncentrowałem się po prostu na pracy z zawodnikami, innymi trenerami. Nigdy nie da się z góry przewidzieć, co stanie się na końcu. Ktoś może wyskoczyć z jakimś nowym sprzętem, formą. Można mieć pecha do warunków. Skoki są trochę jak biathlon. Świetnie lecisz, ale jak przytrafią się dwa pudła na strzelnicy, to po tobie.

Trochę tak było w konkursie drużynowym?

Co tu kryć, apetyty nam urosły. Gdyby nie było medali Kamila, to inaczej byśmy podeszli do tego wyniku. Gdyby pierwsza seria była tak dobra jak druga, bylibyśmy gdzie indziej. Jednak zawsze staramy się znaleźć pozytywy. To dla nas nauka. Gdybyśmy mieli jeszcze raz wybierać, to pewnie skład byłby taki sam, ale być może inaczej byśmy zawodników poustawiali. Ale to już historia.

Postawiliście w Soczi dwie kropki nad „i”, a zabrakło trzeciej?

Gdybyśmy zdobyli w poniedziałek medal, byłoby to coś fantastycznego. Znowu zrobilibyśmy coś jako pierwsi. A tak, zostaje coś do zrobienia na następnych igrzyskach.

Zawodnicy byli rozczarowani?

Różnie do tego podeszli. Jasiek Ziobro w konkursie drużynowym oddał swoje najlepsze skoki na igrzyskach. Piotrek miał jedną próbę słabszą, Kamil zresztą też. Konkurs mógł wyjść lepiej, to jasne. Ale czy czwarte miejsce jest złe? Okey, najgorsze dla sportowca, natomiast od początku wiadomo było, że sześć drużyn będzie walczyć o medal, a trzy zostaną z niczym.

Maciej Kot bardzo przeżywał każdy konkurs, wyglądał na niezadowolonego.

Maciek przypomina mi Kamila sprzed kilku lat. Chłopaka o niesamowitej ambicji. Prawda jest taka, że ambicja czasami go gubi. Na średniej miał fajny konkurs, na dużej – pecha. Skakał dobrze, ale w trudnych warunkach. I pewnie jakby przepytać chłopaków, to wyszłoby, że to on jest najbardziej zawiedziony igrzyskami. A ja uważam, że to jest złe podejście. Mimo wszystko był to jego debiut olimpijski, jego skoki były bardzo dobre i przed nim jeszcze kilka igrzysk. Tutaj nic się nie skończyło, a być może tutaj zaczynają się wielkie kariery. Są tacy, którzy w wieku 20 lat osiągają wszystko, a są tacy, którzy muszą czekać do czterdziestki.

Stoch swoją ambicję poskromił?

On dalej jest ambitny, ale ma świadomość, w którym momencie powiedzieć sobie: stop. Dawniej nie miał świadomości, co go może zgubić. Dziś wie, kiedy się zapędza i sam potrafi się wyhamować.

Ostatnio stał się dominatorem. A gdyby miał Pan wymienić trzy rzeczy, które powinien poprawić?

Zawsze się znajdą. Ale nie powiem. Za chwilę tylu trenerów analizatorów się znajdzie, że się z tym nie ogarniemy. Nie ma jednak skoków idealnych. Albo tu się coś spóźni, albo narta wykantuje, zawsze nad telemarkiem można popracować, pozycją dojazdową.

Stoch wygrywa, bo umie szybko wprowadzać korekty?

To jest cecha zawodników wybitnie utalentowanych. Jedno słowo i na nowo maszyneria jest zaprogramowana. Działa – w porządku. Nie działa – wyrzucamy. Można powiedzieć to śmiało i bez głaskania: to jest jeden z największych zawodników. Chyba nikt nie będzie się z tym kłócił.

A co powiedzieć o Żyle?

Skakał tutaj równo, ale to nie wystarczyło. Potrzebowaliśmy Piotrka takiego, jak w drugiej serii konkursu drużynowego. Powiedział mi, że to był jeden z najtrudniejszych skoków w jego życiu. Właśnie ten drugi. To mógł być dla niego przełomowy skok. Sezon trwa.

Czasem ochrzania Pan zawodników?

Nie, nie potrafię.

Jak się Pan czuje z tym, że jest teraz jak selekcjoner piłkarskiej reprezentacji? Każdy wybór odbija się szerokim echem, jest komentowany. Drażni to Pana?
W ogóle się nad tym nie zastanawiam. Wydaje mi się, że selekcjoner ma łatwiej. On może dokonać jakiejś zmiany w trakcie meczu. U nas decyzje są trwałe, musimy z nimi żyć. Dla mnie najtrudniejsze są decyzje personalne. Dlatego od razu na początku przyjąłem taką strategię, że ja decyzji nie podejmuję sam. Lubię dyskusję, walkę na argumenty. Jeśli nie jestem czegoś pewien, to piętnaście razy będę pytał tego, kto ma inny pomysł, żeby mnie do niego przekonał.

W kadrze są partnerskie relacje. To trudne powiedzieć: „Ty nie skaczesz”?

Trudne dla obu stron. Choć... Znowu będę musiał nawiązać do tego krachu z zeszłego sezonu, gdy wszystko się waliło i pomogły rozmowy, to pisanie przemyśleń mazakiem po lustrze. Od tego momentu łatwiej nam się rozmawia.

Ciągle słyszy Pan pytanie o oferty pracy z zagranicznych federacji.

I zawsze odpowiadam tak samo: to nie jest temat na teraz.

A byłby Pan gotów wyjechać za granicę?

Nie zastanawiałem się nad tym. Rozmawiałem z chłopakami ze sztabu, bo też padło z ich strony takie pytanie. Odpowiedziałem: bez was się nie ruszam.

Prezes Tajner z ofertą podwyżki też nie przyszedł?

Też nie. Wszystkie tego typu kwestie można rozwiązywać po sezonie. Teraz nawet trudno by było siąść i nad czymś takim się zastanowić, rozważyć. Jest kilka różnych wariantów, co można w przyszłości robić, ale na razie jesteśmy tu i działamy w kontekście kolejnych zawodów.

Panu teraz wygasa umowa z PZN?

Nie, jestem zatrudniony na etacie. Mam dwutygodniowy okres wypowiedzenia.

W Soczi głośno było o wojnie technologicznej, Austriacy robili Kamilowi potajemnie zdjęcia, mówili o nowych polskich wiązaniach. Ile w tym gry, a ile faktów?

To trochę wojna psychologiczna. My mamy swoje wiązania, Austriacy swoje, Niemcy swoje. Przed igrzyskami Austriacy zmieniali ślizgi w nartach na jasne u Schlierenzauera. Niemcy pokrywali boki nart inną powłoką. Myśmy mieli inaczej przygotowane narty przez firmę „Fischer”. Każdy z zawodników miał inny kombinezon. Na dobrą sprawę nikt nie jest w stanie powiedzieć, ile w tym psychologii, a ile faktycznego działania. Proszę zresztą zwrócić uwagę, że nikt na żadną nowinkę nie zwróci uwagi, jeśli nie ma sukcesu.

Dlatego Austriacy zaczęli uważniej oglądać Stocha po pierwszym olimpijskim konkursie?

Zrobili dokładnie taką samą szopkę jak w Vancouver. Wtedy przecież wszyscy widzieli przed konkursami słynne wiązania Ammanna i nic nikt nie mówił. Dopiero jak wygrał, odleciał od wszystkich, Austriacy rozpętali burzę. Że niedozwolone, że to, że tamto. Innych trenerów namawiali, żeby składać protesty. Tu scenariusz był podobny. Ale u nas kontrowersji nie było. Przepisy były w tej kwestii przejrzyste, każdy mógł to zrobić.

Czyli jesteśmy mocni w tych grach i gierkach?

Cały czas się uczymy. Ale na pewno jesteśmy mocniejsi niż rok temu, niż dwa lata temu. W ostatnich latach przy zmianach w wiązaniach, to zawsze my byliśmy pierwsi.

Wkrótce też szykują się jakieś nowe rozwiązania?

Jest już wykonane pewne rewolucyjne wiązanie. Wiem nawet, że ten rodzaj połączenia buta i narty dostało kilka ekip, ale nikt go na igrzyska nie wyciągnął. Nikt nie chciał zaryzykować. My też je mamy i biliśmy się z myślami: próbować czy nie próbować. Stwierdziliśmy, że nie, ale wzięliśmy je ze sobą.

Jakieś szczegóły tej nowinki?

But to skorupa, trochę jak w przypadku butów alpejskich. Jeśli to działa, to trzeba się nauczyć z tym skakać. Nam wydawało się za dużym ryzykiem, żeby chwilę przed igrzyskami jeszcze grzebać w technice.

To po co je zabieraliście?

Gdyby wyskoczył tu w nich nagle jakiś zawodnik i przeskakiwał wszystkich, to byśmy się nie zastanawiali i nawet między seriami montowali je do nart. Takie ryzyko też byśmy podjęli. To były w końcu igrzyska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska