Ludzkość doszczętnie ogłupiała, bo mądrzejsi mieli dzieci mało, albo wcale, za to tumany mnożyły się na potęgę. Zabudowa miast w ruinie, uprawy uschły, społeczeństwo to debile i kretyni, rząd niewiele mądrzejszy. Po wstępnych perturbacjach i niebezpieczeństwach, u faceta z XX wieku wykryto największy na świecie iloraz inteligencji, biorą go więc do rządu, aby zaradził klęskom. Wymyślił, aby zamiast chemią, podlewać rośliny czystą wodą (tubylcom znaną tylko z ubikacji) i pola się zazieleniły. Ostatecznie facet zostaje prezydentem USA i żeni się z towarzyszką swojej podróży w czasie, w gruncie rzeczy całkiem porządną dziewczyną. Happy end chwilowy, bo zmajstrowali tylko kilkanaścioro potomstwa, a jego tutejszy pomagier spłodził z licznymi żonami kilkaset równie głupich, jak sam, dzieciaków.
Po projekcji siebie też uznałem za tumana, bo kto ogląda w środku nocy takie czwartorzędne komedyjki? Nawet bezsenność tego nie usprawiedliwia. Aliści kilka dni później wpadła mi w ręce publikacja o angielskim uczonym Woodley'u. Twierdzi on, że współczesny ubytek inteligencji populacji ludzkiej jest tak szybki, iż może spowodować skutki katastrofalne. Jako powód podaje rozwój medycyny oraz ubezpieczenia. W Polsce wprawdzie obie dziedziny nie osiągają szczytowego poziomu, ale korzyść to niewielka, najwyżej zgłupiejemy trochę później niż inni.
W poprzednich wiekach wojny, choroby, brak higieny, zbierały więcej ofiar wśród dzieci, szczególnie tych, których rodzicom brakowało siły przebicia. Większe szanse miało potomstwo bogatych, silnych i mądrzejszych. Dziś, w epoce (względnego choćby) bezpieczeństwa, intelekt posłużyć może karierze, ale nie stanowi już warunku utrzymania się przy życiu. Toteż i niezbyt mądry sobie poradzi.
Doktor Woodley oblicza, że kreatywność spadła czterokrotnie, bo u schyłku XIX wieku roczna ilość odkryć wynosiła 16 na miliard osób, obecnie zaś tylko 4. Może to spowodować kompletny zastój naukowy, a co za tym idzie, zamieranie gospodarki. Fatalna prognoza, współczuję wnukom.
Jeszcze pokrewna tematowi opinia Stanisława Lema sprzed 21 lat (pierwodruk w paryskiej "Kulturze", maj 1992 r.): Z jednej strony coraz świetniejsze, precyzyjne, wciąż udoskonalane technologie, a z drugiej to czemu one służą, staje się coraz bardziej tandetne, kiczowate, nasycone okrucieństwem, sadyzmem, bebechowatą i atawistyczną zwierzęcością w znaczeniu regresu. Progres został więc koniem pociągowym regresu…
Czyli im lepiej tym gorzej. Chyba to już później słyszałem od niektórych polityków, choć wątpię, aby czytywali Lema…