Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Listy z Dolnego Śląska: Nie chcę szlabanu i strażnicy

Grzegorz Chmielowski
fot. Paweł Relikowski
Nie wyobrażam sobie już szlabanów i ludzi z karabinami na granicy. Chociaż starsi i doświadczeni ciągle przypominają, że historia kołem się toczy i może być różnie. Przypominają o tym też wydarzenia z krajów w sumie nie tak daleko od nas położonych, z którymi sobie te granice nie tak dawno otworzyliśmy.

Akurat mamy konflikt między Włochami i Niemcami o prawie sześć tysięcy Afrykańczyków. Włosi wpuścili ich do siebie, dali wizę i po kilkaset euro i odesłali do Niemiec. A nasi sąsiedzi najchętniej pożegnaliby przybyszów z Afryki i życzyli dobrej drogi do Rzymu.

No i tam narodził się kolejny kryzys w strefie Schengen. Czyli w krainie wolności, która pozbyła się szlabanów, wydawać by się mogło na zawsze. Chociaż w tych dniach przestaje to być takie pewne.

Wolałbym jednak, żeby to nasze koło dziejowe toczyło się drogą, na której nikt nas nie będzie zatrzymywał i rewidował na granicy w Kudowie-Zdroju czy w Zgorzelcu. I nikt nie będzie liczył, o ile kroków przeszliśmy na czeską stronę, wędrując wokół Śnieżki czy koło Świeradowa-Zdroju.

Z pewnością młodsi, którzy lubią się bawić w PRL, rekonstruują uliczne akcje z czołgami i zomowskimi nyskami, z wypiekami na policzkach przeżywaliby przynajmniej pierwszą kontrolę graniczną. Jeżeliby taka wróciła. Przy drugiej już by ich diabli wzięli. Ale ci, którzy urodzili się wcześniej, pamiętają atmosferę oczekiwania w autokarze na przyjście pogranicznika. Albo w kolejce do okienka na przejściu granicznym. Znajdą te zakazane pomarańcze, kawę i kawałek salami czy nie? Zabiorą te buty? A może dowalą cło?

Fakt, potrafiliśmy też na tych szlabanach zarobić. Gdy jedni mocno przejmowali się sprawami kraju dyskutując w kółkach samokształceniowych, inni jeździli na bazary do Berlina Zachodniego czy Wiednia. Oni też odegrali swoją ważną rolę, bo po upadku PRL było za co zakładać małe sklepiki i firmy.

Jeszcze wcześniej nasze "turystyczne" szlaki prowadziły do Lwowa, Budapesztu, Pragi, do Bułgarii i Jugosławii.
Woziliśmy do Berlina i Wiednia wszystko, co człowiek zjeść potrafi i co potrzebuje do codziennego życia. A do demoludów dżinsy z Elpo, plecaki, namioty i polowe łóżka. Wszystko to zamienialiśmy na niemieckie marki i dolary. Pewnie wtedy tak naprawdę wykluło się hasło "Polak potrafi".

O granicach kazali nawet wojsku śpiewać piosenki. Bo tam zwykle stała strażnica, w niej żołnierz tęsknił za swoją dziewczyną. Szlabany i strażnice zniknęły, dziewczyny na szczęście nie. I niech tak zostanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska