Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Likwidacja okien życia? To jak powiedzieć: Idź i wyrzuć dziecko do śmietnika

Weronika Skupin
Wrocławskie okno życia. – To okno jest dla nich jak brama z niebytu do bytu – wzrusza się siostra Ewa.
Wrocławskie okno życia. – To okno jest dla nich jak brama z niebytu do bytu – wzrusza się siostra Ewa. Lidia Mukhamadeeva
W budynkach dawnego szpitala przy ul. Rydygiera rozlega się alarm. Nigdy nie wiadomo, czy po raz kolejny tego dnia ktoś otworzył okno życia dla żartu, czy może jakieś dziecko potrzebuje pomocy. Za każdym razem, gdy siostry boromeuszki znajdują zawinięte w pieluszkę niemowlę, pojawia się wielkie zaskoczenie. A chwilę później jednocześnie smutek i radość. – To zawsze tragedia, że ktoś oddał swoje dziecko. Ale i zwycięstwo życia nad śmiercią – opowiada s. Ewa Jędrzejak, która współtworzyła wrocławskie okno życia. Komitet Praw Dziecka ONZ wzywa do likwidacji takich okien. Zdaniem urzędników niemowlę w nim zostawione jest pozbawiane tożsamości. – Ale ma życie... – podkreśla s. Ewa i dodaje dobitniej. – Gdy zlikwidujemy okna życia, to tak jakbyśmy mówili wprost: idź i wyrzuć dziecko do śmietnika.

Wrocławskie okno życia działa od września 2009 roku, uratowało już 5 dziewczynek i 4 chłopców. Choć znaleziono w nim – tylko i aż – dziewięcioro dzieci, fałszywych alarmów były tysiące... Dotarcie do okna życia zajmuje siostrom 4-7 minut, w zależności od tego czy jest dzień i mogą rzucić to, co akurat robią, czy też środek nocy, kiedy wyrwane ze snu wstają, ubierają się i schodzą do piwnicy. Alarm wywołany przez otwierane okno dociera do trzech telefonów – siostry Ewy, siostry Doroty i na przenośny telefon "okienkowy", który zawsze ktoś ma pod opieką. Bywają spokojne dni, kiedy alarm się nie uruchamia, a są też takie, gdy dzwoni 5-6 razy na dobę – w dzień i w nocy.

– Nie zdąży się zasnąć, a już jest kolejny alarm.Nie ma potem taryfy ulgowej, że wstajemy w nocy – śmieje się s. Ewa. Boromeuszki budzą się bardzo wcześnie, by na 6 zdążyć na modlitwę. – Czujność po wielu fałszywych alarmach może się stępić, ale żadnego nie możemy ignorować, do każdego musimy zejść równie szybko.

Był dzień, w którym po trzech fałszywych alarmach zdarzył się jeden uzasadniony. – Siostra Dorota była zupełnie pewna, że nikogo i niczego tam nie znajdzie. A okazało się, że w oknie życia była dziewczynka, która dziś ma 4 latka i wygląda tak – s. Ewa wyciąga telefon i pokazuje zdjęcie prześlicznej roześmianej blondyneczki.

PRZECZYTAJ TEŻ: "To mój syn, ale już go nie chcę". Dom dziecka pełen jest smutnych historii

U sióstr czekają śpioszki i kołyska
Każdy znaleziony noworodek stawia siostry boromeuszki na nogi. Wszystkie chcą zdążyć choć przez chwilę go potrzymać, niektóre śpiewają mu kołysanki, inne kreślą mu na czole znak krzyża. Maleństwo nie jest z siostrami zbyt długo, od kwadransa do pół godziny. Siostra powiadamia policję i pogotowie, opisuje na specjalnej karcie stan dziecka i znalezione przy nim przedmioty, robi mu zdjęcia. W specjalnym pomieszczeniu jest przewijak, śpioszki – różowe dla dziewczynki i niebieskie dla chłopca, chusteczki, pampersy, a nawet klemy na pępowinę. Jest też kołyska, ale żaden malec nie zdąży z niej nawet skorzystać.

Policja sprawdza np., czy dziecko nie zostało wcześniej porwane. Pogotowie szybko zabiera je do szpitala. Następnie opiekę nad niemowlęciem przejmuje MOPS, wyznacza mu opiekuna prawnego, a sąd nadaje imię i nazwisko. Czasami przy maluchu znajdowana jest karteczka z imieniem, sąd zazwyczaj to respektuje. Nienazwanym dzieciom siostry nadają imiona, żeby nie było kolejnym numerem. A rodzice adopcyjni i tak mogą dać noworodkowi nie tylko swoje nazwisko, ale i nowe imię.

Siostry przez pierwsze tygodnie odwiedzają malucha w szpitalu, przynoszą mu śpioszki i pieluszki. Potem nigdy same nie szukają kontaktu z dziećmi z okna życia. – O żadne z nich nie dopytujemy. Ale ich rodzice sami się czasami do nas zgłaszają. Jeden adopcyjny tato co roku w rocznicę znalezienia dziecka dzwoni z podziękowaniem – mówi s. Ewa. Niektórzy rodzice odwiedzają boromeuszki wraz z dziećmi. Są wśród nich tacy, którzy prowadzą je do okna życia i pokazują je mówiąc: "zobacz, tu cię znalazły siostry, stąd cię uratowały". – To okno jest dla nich jak brama z niebytu do bytu – wzrusza się siostra Ewa.

CZYTAJ DALEJ: Osobiste tragedie
Osobiste tragedie
Zostawienie dziecka pod opiekę siostrom zawsze wiąże się z osobistą tragedią, dramatem rozgrywanym w domu. – Zdarzyło się, że kobieta po trzech dniach próbowała się do nas dodzwonić i odzyskać dziecko, choć w znalezionym przy nim liście pisała, że nie ma możliwości się nim zaopiekować. Siostra starała się ją uspokoić, że być może decyzja podejmowana przez 9 miesięcy była przemyślana, a teraz pojawiły się emocje. Zaprosiła tę panią na rozmowę, by jej pomóc. Kobieta nigdy się nie pojawiła.

Z kolei półtora miesiąca później w sprawie tego samego niemowlęcia zadzwoniła inna kobieta, mówiąca zupełnie innym głosem. Podając się za jego matkę żądała oddania dziecka. Gdy siostra wytłumaczyła jej, że nie obejdzie się bez badań DNA, kobieta już więcej nie zadzwoniła. Do tej pory siostry zastanawiają się, czy może była to obca osoba, która chciała w ten sposób wyłudzić dziecko.

Wyrzucone do śmietnika
Dlaczego wciąż niektóre matki decydują się porzucić swoje nowo narodzone niemowlę nawet na śmietniku? Historii jest wiele. W kilka miesięcy po otwarciu wrocławskiego okna życia, w styczniu 2010 roku znaleziono noworodka porzuconego w śmietniku przy ul. Teatralnej. – Sekcja wykazała, że już nie żyło, gdy było wrzucane do śmietnika. Być może ktoś niósł je do nas, tylko nie doniósł? Był trzaskający mróz, gdy dziecko zmarło może ktoś nie widział już innego wyjścia... – zastanawia się s. Ewa. – A było przecież tak blisko.

Szokująca jest historia matki z podwrocławskiej miejscowości, która w tajemnicy przed rodziną nosiła ciążę i urodziła w domu dziecko. Zawinęła je w reklamówkę i schowała w szafie... – Krwotok poporodowy nie ustawał, kobieta zgłosiła się do szpitala. Pielęgniarki rozpoznały, że rodziła, a dziecka nie było. Zawiadomiono policję. Noworodka znaleziono w szafie... – opowiada s. Ewa. Dlaczego nie skorzystała z okna życia? – Do Wrocławia były dwa autobusy dziennie. Nie było jej nawet stać na bilet – kręci głową s. Ewa Jędrzejak.

Nie tylko matki przynoszą dzieci
Nie wszystkie matki oddają dziecko do okna życia same, niektóre korzystają z pomocy życzliwych im osób. – Nasza pani dyrektor wjeżdżała kiedyś główną bramą i widziała, jak od okna życia odchodzi schludny i elegancko ubrany pan. Myślała, że przyniósł śpioszki. Wiele osób przynosi prezenty do okna życia zamiast na portiernię. Potem się okazało, że zostawił dziecko – opowiada s. Ewa.

Podkreśla, że matki, które oddają dziecko do okna życia nie widzą po prostu innego wyjścia. – To nie są Baby Jagi. Czasami znajdujemy przy dzieciach listy. Są bardzo emocjonalne – przekonuje siostra. Jedna z matek w liście napisała, że ma 17 lat i nie ma warunków, by wychować córkę. Dorotka ma dziś pięć lat. Nie wiadomo, czy adopcyjni rodzice zostawili jej imię nadane przez siostry – od s. Doroty, która znalazła ją w oknie życia.

CZYTAJ DALEJ: "Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz" - w oknach życia dzieci i listy
Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz
Sandrze imię nadała mama. Chciała, by córka się tak nazywała. Zostawiła przy niemowlęciu karteczkę. Z tą mamą siostry jeszcze mejlowały, trudno było żyć z tak ciężką decyzją. Rodzice adopcyjni zmienili dziewczynce imię.

Roksana pojawiła się w oknie życia cała fioletowa, sina i zziębnięta. Urodzona była pośladkowo w domu. "Mam nadzieję, że jest zdrowa" - napisała mama.

– A to nasz prezent noworoczny, Krystian. Najprzystojniejszy na całym oddziale noworodków – uśmiecha się s. Ewa. "Kocham go, ale w tej sytuacji to dla niego najlepsze rozwiązanie" – przeczytały siostry na znalezionej karteczce.

Jan Paweł urodził się tuż przed kanonizacją papieża – imiona dostał właśnie po nim. Przyszedł na świat zdrowy. A jedna z dziewczynek miała przy sobie tylko karteczkę z datą urodzenia i zdaniem: "Mam na imię Marysia". Dziś ma kochającą, szczęśliwą rodzinę.

Z ostatniego listu bije ogromna troska i ból. "Moja Kochana, nigdy o Tobie nie zapomnę". "Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz". Patrycja trafiła do okna życia jako ostatnia 8 października tego roku.

ONZ chce zlikwidowania okien życia
– Oddać dziecko to dramat. Nosić je przez 9 miesięcy pod sercem, po to, by urodzić, a potem oddać. Te kobiety z dwojga złego starały się wybrać dla dzieci to, co lepsze – mówi s. Ewa. Urzędnicy ONZ twierdzą jednak, że jedynym słusznym rozwiązaniem jest poród w szpitalu i zrzeczenie się dziecka. Tam jednak matka nie jest anonimowa, a gdy chce taka pozostać, a dziecko ma przeżyć alternatywa jest jedna: okno życia.

– Urzędnik ONZ siedzi za biurkiem i prawdopodobnie nigdy nie uratował ludzkiego życia. Nie jesteśmy w stanie wymyślić sytuacji, w których znajdują się te kobiety, dla których decydują się na taki krok. – Gdy zlikwidujemy okna życia, to tak jakbyśmy mówili wprost: idź i wyrzuć dziecko do śmietnika - mówi siostra.

Podkreśla, że siostry same namawiają do porodów w szpitalu i zrzeczenia się dziecka. Procedura adopcyjna jest wtedy krótsza, nawet po 6 tygodniach niemowlak może trafić do nowych rodziców – a to dla niego i tak bardzo długi czas. – Nikogo nie zachęcamy do oddawania dziecka do okna życia. Wręcz staramy się, by te kobiety znalazły pomoc. Mamy poradnię rodzinną. Kobiety w bardzo trudnych sytuacjach, możemy otoczyć opieką psychologa, psychoterapeuty, prawnika.

Prowadzimy bank niemowlaka, gdzie ci których nie stać, mogą odebrać całą wyprawkę od wózka po śpioszki. Mamy też szkołę rodzenia i klub mam. Jeśli trzeba, jesteśmy w stanie zrefundować wizytę u ginekologa, oferujemy pomoc poradni rodzinnej – wylicza jednym tchem siostra Ewa. Udało się pomóc wielu nieletnim mamom, czy tym w trudnej sytuacji materialnej, które nie wyobrażały sobie urodzenia dziecka.

– Jeśli nie będzie okien życia, matka zdecyduje się na aborcję albo porzucenie dziecka, bo nie będzie widziała innego wyjścia. A gdy jest okno życia, zawsze jest alternatywa. Pomyśli sobie: jak się nie uda, to je oddam, ale nie zamorduję. Otworzę te drzwi i zostawię tam dziecko – opowiada siostra.

Głównym zarzutem dla okien życia jest to, że pozbawiają prawa do tożsamości. Z tym się siostra Ewa nie zgadza. – Matka do końca życia będzie pamiętać dzień, w którym zostawiła dziecko. A ono, gdy dorośnie, może zechce jej szukać. Może napisze ogłoszenie do gazety "Poszukuję kobiety, która 20 lat temu oddała mnie do okna życia". I kto wie, czy ona się nie zgłosi? – gdyba boromeuszka.

– Jeśli mamy do wyboru: pozwolić komuś żyć, albo zachować tożsamość lecz umrzeć, to wybór chyba jest prosty... - dodaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska