Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekka atletyka: Nowicki myśli już o MŚ, a Ejdys o psychologu

Wojciech Koerber
Bartosz Nowicki (z prawej) na podium HME, obok Hiszpana Manuela Olmedo (złoto) i Turka Kemala Koyuncu
Bartosz Nowicki (z prawej) na podium HME, obok Hiszpana Manuela Olmedo (złoto) i Turka Kemala Koyuncu fot. BERTRAND GUAz/ east news
W sporcie można przegrać złoto - np. wtedy, gdy faworyt sięga po srebro - ale i wygrać brąz. I właśnie taki brąz wyszarpał podczas halowych mistrzostw Europy w paryskiej Bercy Bartosz Nowicki.

Lekkoatleta Śląska Wrocław był trzeci na 1500 metrów, sięgając - w wieku 27 lat - po swój pierwszy krążek poważnej imprezy. W kategorii seniorów, rzecz jasna, bo to przecież mistrz Europy juniorów z 2003 roku, z fińskiego Tampere.

Wcześniej rozwój kariery Nowickiego stopowały urazy. A to kolano, a to rozcięgno podeszwowe. - Ze dwa sezony to trwało, raz jedno, raz drugie. Nie mógł pracować na pełnych obrotach. Po jesiennych badaniach okazało się jednak, że jest dobrze, zaczęliśmy zatem systematycznie zwiększać obciążenia - mówi nam trener Marek Adamek.

Obciążenia się zwiększyły, a czasy nabrały wartości. Skróciły się. W lutym Nowicki uzyskał 3:38,90, bijąc rekord kraju Pawła Czapiewskiego. Do Paryża wybierał się zatem z piątym wynikiem sezonu na Starym Kontynencie oraz czwartym spośród uczestników imprezy. No i z szeroko rozpostartymi barami, co widać było w finale. Carsten Schlangen ze cztery razy próbował mu wejść pod łokieć, lecz Polak każdy z tych ataków bezczelnie - w pozytywnym słowa znaczeniu - odpierał. Nie przepuścił Niemca.

- W eliminacjach był jeszcze zbyt grzeczny i wpuszczał rywali. Dostał więc kilka uwag, że jak już podejmuje decyzję, to ma iść do końca, nie przejmując się przeciwnikiem. A tego Niemca to się bałem, to przecież zeszłoroczny wicemistrz Europy z Barcelony. No a finiszował jeszcze Czech, w zeszłym roku piąty w Barcelonie na 800 m - tłumaczy trener Adamek, który teren miał rozpoznany i rozpisany zawodowo. Zresztą na Nowickiego był już czas najwyższy.

- No dokładnie. W Paryżu średnia wieku uczestników mojej konkurencji wyniosła 29 lat. Ja tyle będę miał podczas igrzysk w Londynie, na które, mam nadzieję, polecę. Na 800 m biegają ci młodsi, zwariowani, a tu trzeba mieć trochę pokory i dużo wytrzymałości. To trudna konkurencja, więc i 32--33-latkowie też się jeszcze liczą - tłumaczy urodzony w Gryficach wychowanek Ósemki Police.

Niemiec Schlangen? - To zwycięstwo nad nim jest dla mnie niezwykle cenne, bo życiówkę ma lepszą o blisko cztery sekundy. A to daje mi wiarę, że mogę biegać równie szybko - dodaje Nowicki, który chwilę odpocznie i znów musi zakasać rękawy. Pod gołym niebem biegał do tej pory najszybciej 3:37,90, tymczasem minimum PZLA na MŚ w Daegu wynosi 3:35,00. Trzeba zatem się postarać o kolejną życiówkę.

Dodajmy, że do finału dostał się Nowicki jako szczęśliwy przegrany, z czasem. A przed biegiem zrobiła się jeszcze nerwówka, bo nie mógł znaleźć spodenek. - W pokoju mieszkał z Mateuszem Demczyszakiem, który na swoje wylał odżywkę, więc chciał je uprać. Tyle że omyłkowo... uprał spodenki Bartka. Na szczęście zdążyły wyschnąć. Tak to z nimi bywa. O ile Bartek jest niesamowicie ułożony, o tyle Mateusz bardzo roztrzepany. Ale może teraz warto uczynić z tego rytuał, by przed startem Mateusz już zawsze prał Bartkowi spodenki? - uśmiecha się opiekun.

Obecność w Śląsku dwóch takich chartów jest z pożytkiem i dla jednego, i dla drugiego. Następnym razem to Demczyszak może zajść dalej. - Bardzo się przyjaźnimy, kibicujemy sobie, napędzamy. Taki tandem - zapewnia nas Nowicki, który kursuje między Wrocławiem, zgrupowaniami i Szczecinem, gdzie czeka na niego dziewczyna Kasia. - Czyli nie zawsze jestem we Wrocławiu, lecz cały czas poruszam się jednak w dorzeczu Odry. Może uda się kiedyś sprowadzić Kasię do Wrocławia. Jest piękny, uwielbiam to miasto. I chciałbym też pozdrowić Czytelników "Gazety Wrocławskiej", która sporo o nas pisze. Dzięki wielkie, bo podnosi nas to! - wyjaśnia bohater Nowicki.
W najbliższych dniach trzeba przede wszystkim podnieść Sylwię Ejdys, która leciała do Paryża z najlepszym czasem w Europie i najlepszą wiarą w pudło. Tyle że ta wiara znów szybko na miejscu uleciała. - W eliminacjach 1500 m Sylwia pobiegła mądrze taktycznie, weszła bez problemu, z dużym Q, jak mówimy. Oczekiwaliśmy więc tego finału z dużymi nadziejami - mówi Adamek, wyjaśniając przy okazji, dlaczego w sobotę rano, w dniu wieczornego finału, biegła też jego podopieczna eliminacje 3000 m, skoro miała tego nie robić.

- I nie zrobiła. Po prostu do końca liczyliśmy, że tych eliminacji nie będzie, gdyż zgłosiło się ledwie 16 zawodniczek. Dlatego nie skreśliliśmy nazwiska Sylwii. Wtedy byśmy skorzystali z okazji i pobiegli też niedzielny finał na 3000. Eliminacje jednak się odbyły, więc zgodnie z regulaminem musiała stanąć na starcie. Bez rozgrzewki, z założeniem, że zejdzie po 200 m, co uczyniła. Może to mało elegnackie, ale czasem tak trzeba - zauważa szkoleniowiec.

Przed samym finałem 27-letnia Ejdys w niczym nie przypominała już pewnej siebie liderki europejskich tabel. - Nie chciałbym wszystkiego zwalać na głowę, ale już po strzale wyglądało to dziwnie. Ona nigdy nie ustawia się z tyłu, a tym razem tak postąpiła. Bała się już przed biegiem - z ciężkim sercem stwierdza opiekun.

Sama zawodniczka źródła swoich problemów nie próbuje już nawet szukać gdzie indziej niż w sferze psychiki. Jej diagnoza jest zdecydowana - głowa. - Nie ma co ukrywać, przestraszyłam się tych dziewczyn na wstępie, niewiele przecież o nich wiedziałam. Rzeczywiście już po starcie ustawiłam się gdzieś z tyłu, a przecież lubię biegać bliżej czoła - wyjaśnia nam drobna i urocza zawodniczka pochodząca z Bogatyni. W finale przybiegła ostatnia, tracąc do zwyciężczyni, Rosjanki Jeleny Arżakowej 17 sekund z okładem. To faktycznie sporo.

Lekkoatletka nie ma wątpliwości, że musi znaleźć kogoś, kto przy pomocy odpowiedniego klucza otworzy jej głowę, odkoduje co trzeba i wyrzuci zeń czarne myśli.

- W ramach programu, w którym uczestniczymy współpracuję z panią psycholog, jednak to początki. Spotkania mieliśmy dopiero trzy, poza tym ona jest z Warszawy, a na obozach pojawia się raz na jakiś czas. Sama się więc zaczęłam rozglądać. Mam namiary na prof. Wlazłę z AWF-u, lecz słyszałam, że on nie za bardzo dysponuje czasem. Może pan Krzysztof Kałużny pomoże. Zobaczymy - zastanawia się zawodniczka, żołnierz Wojska Polskiego. Tak czy siak, starszy szeregowcu Sylwio, bierzemy się w garść i walczymy dalej o lepsze dni, o medal. To rozkaz!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska