Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lekarz od sekcji zwłok: Umarli mogą powiedzieć prawdę i tylko prawdę

Rozmawiał Robert Migdał
Jerzy Kawecki. Starszy wykładowca w Katedrze i Zakładzie Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Biegły sądowy.
Jerzy Kawecki. Starszy wykładowca w Katedrze i Zakładzie Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Biegły sądowy. Paweł Relikowski
Doktor Jerzy Kawecki z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu, który razem z autorem kryminałów - Markiem Krajewskim - napisał książkę "Umarli mają głos", zdradza nam, czy istnieje zbrodnia doskonała.

Zbrodnia goni zbrodnię, makabryczne opisy wyskakują ze stron co chwila, trup się ściele gęsto. Mnóstwo przerażających momentów jest w Panów książce.
(uśmiech) No tak, na okładce powinna być adnotacja: "dozwolone od lat 21". Ale cóż - taka jest specyfika medycyny sądowej. W swojej pracy spotykam się z mniej lub bardziej bulwersującymi sprawami, są też przypadki mniej lub bardziej drastyczne - wszystkie jednak pozostają w pamięci. Razem z Markiem Krajewskim doszedłem do wniosku, że godne upamiętnienia w książce są szczególne przypadki, którymi miałem akurat szczęście w swojej pracy zawodowej się zajmować. A tak się składa, że te "przypadki" to głównie zabójstwa - tak więc trudno było nam uniknąć krwistości i okropieństw w opisach. Ale muszę Panu powiedzieć, że w książce i tak staraliśmy się ograniczyć do minimum tę drastyczność. Jednak nie mogliśmy zrezygnować z niej całkowicie, bo to byłoby - można porównać z grubsza - jak jedzenie wykwintnego dania, które nie jest odpowiednio przyprawione.

Z drugiej strony - te historie wydarzyły się przecież naprawdę. One rzeczywiście były krwawe, drastyczne, okropne.
Życie pisze najlepsze scenariusze, także te zbrodnicze. Nawet najbardziej wydumany kryminał nie może się równać z tym, co może stworzyć umysł zbrodniarza: cały misterny plan pozbawienia swojej ofiary życia, cała droga dojrzewania do morderstwa, sposób realizacji.

Jak to się stało, że książka "Umarli mają głos" powstała?
Opisane w niej sprawy dokumentowałem przez lata pracy zawodowej: w książce są przypadki, które opracowywałem, opiniowałem, jako biegły sądowy. Zbierałem przez lata te najciekawsze historie, ekspertyzy, opinie medyczno-sądowe i myślałem, że kiedyś, kiedy przejdę na emeryturę, to będę mógł to opisać. Jako książkę o charakterze wychowawczym, kształcącym, ale i też prewencyjnym. Tak się szczęśliwie złożyło, że nie musiałem czekać do emerytury. Marek Krajewski, gdy usłyszał o moich planach, powiedział: "Ale po co czekać. Piszmy to już. Teraz". Dlatego uważam, że największe zasługi, jeśli chodzi o powstanie książki, ma Marek, który wziął na warsztat literacki zebrane przeze mnie suche fakty i ubrał je w odpowiednie słowa.

Historie opisane w książce nie są jednak do końca prawdziwe. W tych Panów opowieściach jest dużo fikcji.
One nie mogłyby być w całości prawdziwe. Musiała być transformacja literacka materiału suchego, faktograficznego, ze względu na to, że można by przecież wyrządzić - publikując tego typu informacje - krzywdę opisywanym ludziom, którzy już w większości, za popełnione czyny, odpokutowali. I ponieśli już karę. Chociaż - oczywiście - nie można było zatrzeć wszystkich śladów i skojarzeń z głównymi bohaterami.

Przyznam - że sam kilka spraw rozszyfrowałem. Na przykład, kim była w rzeczywistości jedna z bohaterek książki, zabójczyni żony kochanka - "Królowa siłowni"... Akurat tę sprawę opisywałem prawie 20 lat temu, relacjonując jej proces sądowy.
Ale proszę nie zdradzać. Niech to pozostanie dla czytelnika tajemnicą.

Te makabryczne historie mamy przed oczami, w głowie, przez kilka godzin, kiedy zagłębiamy się w lekturze. Dla Pana - to "chleb powszedni", praca na co dzień. Skąd pomysł na taki zawód?
Tradycja rodzinna. Medycynę mam w genach. Mama była lekarzem, specjalistą chorób wewnętrznych, a ojciec - był bardzo dobrym patomorfologiem. A wiadomo: dla dorastającego chłopca sylwetka ojca, to co robi, jest interesująca. Pamiętam taką szczególną historię: ojciec bardzo często pracował w domu, przesiadywał do późnych godzin nocnych pisząc protokoły sekcyjne, tworząc różnego rodzaju artykuły ze swojej branży. Miał mnóstwo podręczników: i z patomorfologii, i z medycyny sądowej. Lubiłem przychodzić do niego, kiedy pracował, choć to nie było za bardzo zdrowe, bo siedział w oparach dymu papierosowego. Ojciec się wtedy zgadzał, żebym te książki sobie przeglądał. I muszę przyznać, że przez pewien czas chciałem być patomorfologiem, ale zdecydowałem się na medycynę sądową, jako tę bliższą życia (uśmiech).

CZYTAJ DALEJ
W pracy trafia Pan codziennie na inną historię człowieka, na inny przypadek śmierci. Dla zwykłego lekarza, który zajmuje się w kółko grypą, anginą, bólem pleców, głowy, katarem, to Pana specjalizacja musi się wydawać arcyciekawa.
Rzeczywiście jest bardzo urozmaicona. Na nudę nie mogę narzekać. Każdy dzień może zawsze przynieść coś zaskakującego.

W Zakładzie Medycyny Sądowej zaczął Pan pracować dość wcześnie, bo jeszcze w czasie studiów.
Na szóstym roku poszedłem do pana profesora Bolesława Popielskiego, który był wtedy kierownikiem Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej, z pytaniem, czy są jakieś możliwości zatrudnienia. Przyjęto mnie jako pomocnika asystenta. Miałem szczęście do moich szefów - przede wszystkim do pani profesor Barbary Świątek - bo szlify zawodowe zdobyłem pod jej kierownictwem. Zostałem od razu rzucony na głęboką wodę.

Wiele ze spraw, którymi się Pan zajmował, były bardzo drastyczne. Sypia Pan spokojnie w nocy?
Śpię bardzo dobrze, bo nie "przynoszę" pracy do domu. Myślę, że w moim przypadku zadecydowało o tym kilka czynników: z jednej strony geny, z drugiej strony atmosfera, w jakiej dorastałem w domu - mama i pacjenci, z drugiej strony - tato i przypadki zgonów z powodu różnych chorób. A po trzecie to chyba to, że jestem człowiekiem bardzo optymistycznie nastawionym do życia. I zawsze taki byłem. A poza tym - choć może zabrzmi to tak samochwalnie - lubię ludzi, lubię im pomagać. Mam oczywiście świadomość, że to jest inna pomoc niż ta w relacji pacjent-cierpiący, któremu ulgę przynosi działanie lekarza. Ja mam inną misję - moja praca ze zmarłym ma doprowadzić do wyświetlenia sprawy, pokazania prawdy i udowodnienia przez wyniki tej pracy, ażeby osoba, która popełniła zbrodnię, poniosła karę: to jest taki moment w moim zawodzie, który daje największą satysfakcję.

Służba społeczeństwu.
Tak, służba ludziom. Poza tym medycyna sądowa to nie tylko przecież przypadki ciężkich uszkodzeń ciała, śmierci. Specjaliści medycyny sądowej brali na przykład kiedyś udział w rozwoju transplantologii: byli na przestrzeni wielu lat osobami ze wszech miar pożądanymi przy formowaniu komisji transplantologicznych. Działali w komisjach do spraw stwierdzania śmierci mózgu. I w momencie, kiedy nasi koledzy praktycy - specjaliści intensywnej terapii, anestezjologii, neurochirurdzy, neurolodzy orzekali, że dalsza terapia w odniesieniu do konkretnych osób nie będzie mogła przynieść rezultatu z uwagi na uzasadnione podejrzenie śmierci mózgu - medycy sądowi stawiali tę kropkę na "i", biorąc na siebie odpowiedzialność za stwierdzenie śmierci. W sposób zgodny z obowiązującym prawem, ale przede wszystkim w sposób zgodny z medycznymi kryteriami. Żeby była stuprocentowa pewność.

Nigdy nie mieliście wątpliwości?
Jeżeli był choć cień wątpliwości, to przekładał się on na naszą decyzję o nieuznaniu takiej osoby za dawcę narządów.

Sypia Pan spokojnie, ale jak Pan odreagowuje pracę? W książce jest napisane, że Jerzy Kawecki ogląda kreskówki...
Owszem przy filmach animowanych odpoczywam. Wytchnienie daje mi lekki repertuar. Kryminałów już nie oglądam, bo zazwyczaj wiem, od początku, jak się skończą. Więc to żadna dla mnie atrakcja. Zapewniam jednak Pana, ze codzienna praktyka z nawiązką mi to wynagradza.

Też Pan nie czyta kryminałów?
Czytam, ale klasyków - wracam do Arthura Conan Doyla - Sherlocka Holmesa, doktora Watsona, i oczywiście do Agathy Christie. Nie lubię jednak amerykańskich kryminałów - są mało nastawione na naukowe dociekanie, bardziej jest eksponowany wątek mroczny.

Jerzy Kawecki lubi też malarstwo, muzykę poważną i... broń.
Wszystko to prawda, choć najbardziej z tych trzech rzeczy interesuję się bronią palną. Jestem aktywnym członkiem klubów strzeleckich i też oczywiście kolekcjonerem - na tyle, na ile to jest możliwe. Z tym, że nie interesuje mnie strzelanie, a bardziej konstrukcja broni. To jest jedno ze świadectw dziedzictwa kulturowego, myśli technicznej i przez to jest dla mnie ciekawe.

Książka nosi tytuł "Umarli mają głos". Czy ludzie, którzy nie żyją, mogą nam więcej powiedzieć niż żywi? Lub powiedzieć coś innego?
Ofiary różnych przestępstw oferują nam wyłącznie prawdziwe informacje. W odróżnieniu na przykład od relacji świadków, którzy mogą zmieniać swoje zeznania, mogą zasłaniać się niepamięcią - podobnie jak osoby podejrzane, oskarżone. W przypadku zwłok mamy do czynienia z przedstawieniem lekarzowi robiącemu badania pośmiertne tylko i wyłącznie czystych faktów. Prawda i tylko prawda. Oczywiście mogą się zdarzyć sytuacje, w których może być podjęta próba umyślnego zafałszowania prawdy, co do rzeczywistej przyczyny zgonu. Jednak od lekarza - od jego wnikliwości, dociekliwości, od jego wiedzy, wyobraźni, od możliwości skonsultowania z innymi specjalistami - zależy czy ta informacja, prawdziwa, zostanie wydobyta w całości na światło dzienne i że zostanie wykorzystana w procesie przeciwko zabójcy.

Kiedy przystępuje Pan do pracy, to nie chce mieć Pan żadnych sygnałów z zewnątrz dotyczących ofiary. Żeby nikt nie zasiał w Panu jakiejś myśli, swojej wersji wydarzeń. Nie chce się Pan czymś zasugerować.
Muszę mieć "czystą tablicę", żebym mógł wszystko sam, dokładnie, prześledzić. Chcę sam odczytać prawdę ze zwłok.

CZYTAJ DALEJ
Na czym może polegać trudność w odszyfrowaniu tego, co ciało zmarłego chce Panu przekazać?
Niekiedy trudno jest dostrzec różne zmiany pourazowe, skutki gwałtownych działań na ciele. Trudność może też polegać na dostrzeżeniu wszystkich istotnych elementów i stąd właśnie podczas wykonywania oględzin sądowo-lekarskich, sekcji zwłok - podstawową zasadą jest bardzo skrupulatne badanie. Bardzo ważne jest analizowanie kolejnych elementów, spostrzeżeń, objawów, zmian na ciele - i zewnętrznych, i wewnętrznych. Moim zadaniem jest ułożenie z tego jakiejś całości, i budowanie na tym hipotezy, hipotez, dotyczących czasu, mechanizmu powstania czy okoliczności śmierci.

Czas jest Pana wrogiem.
Rzeczywiście. Lepiej jest pracować ze świeżymi zwłokami. Czas i przemiany pośmiertne są elementami, które utrudniają diagnostykę, dojście do prawdy. W miarę upływu czasu bardzo subtelne zmiany pourazowe, które nierzadko mają bardzo duże znaczenie, mogą ulec zatarciu, a nawet zniszczeniu. Na przykład przez takie proste procesy naturalne jak wysychanie, czy też przez rozkład gnilny ciała. Zmienia się wtedy barwa skóry, konsystencja, pojawiają się zupełnie nowe elementy wynikające z rozkładu i to wszystko może zatrzeć obraz pierwotny, który jest najcenniejszy dla medyka.

W czasie sekcji rozmawia Pan ze zwłokami?
Nie posuwam się do takich zachowań. W momencie, kiedy mam przeprowadzić badania pośmiertne, to cały aspekt humanizmu schodzi na plan dalszy. Na zimno traktuję ciało zmarłego człowieka - jako przedmiot badania, przedmiot ekspertyzy. Nie mogę wtedy uruchamiać emocji. Można ten moment porównać - choć to jest grube porównanie - do zachowania lekarza chirurga, który ma wykonać poważną operację: gdyby myślał o ogromie cierpień, nieszczęścia pacjenta, to by z pewnością dobrze nie wykonał zadania. Więc kiedy przeprowadzam badania pośmiertne, to cały bagaż emocjonalny zostawiam za drzwiami prosektorium. Musi zostać tylko i wyłącznie zimne podejście.

W Pana pracy jest potrzebne doświadczenie. A czy kiedyś pomógł Panu przypadek?
Nie przypominam sobie takiej sytuacji. Może dlatego nie ma miejsca na przypadek, bo moja praca - to praca całego zespołu: techników kryminalistyki, do tego dochodzą konsultacje moich kolegów, przełożonych, praca policjantów, prokuratorów- niejednokrotnie spotykam się z nimi po to, żeby przedyskutować określony przypadek, określone wyniki. Praca zespołowa eliminuje przypadkowość.

Bywa Pan też detektywem w swojej pracy. Niekiedy nie wystarczy Panu tylko ciało na stole...
Muszę wychodzić "w teren", na miejsce zbrodni, to ułatwia kojarzenie faktów. Poza tym muszę znać nie tylko tę dziedzinę, którą wybrałem na zawód, ale muszę też mieć wiedzę z zakresu kryminalistyki, muszę umieć czytać ślady biologiczne i z nich uzyskiwać informacje, by później móc przeprowadzić rekonstrukcję przebiegu całego zdarzenia. Np. ważna jest umiejętność odczytania rozmieszczenia śladów krwi w miejscu znalezienia zwłok, umiejętność interpretacji stanu znamion śmierci, takich jak np. plamy opadowe - w aspekcie nie tylko stężenia pośmiertnego, czy czasu zgonu, ale także jeżeli chodzi o mechanizm śmierci.

Pamięta Pan swój największy sukces?
Nie umiem wskazać jakiejś jednej, spektakularnej sprawy. Wszystkie te, które są opisane w książce, są dla mnie ważne, z wszystkich jestem dumny.

Pewnie nie wszystkie zmieściły się w jednej książce.
Nie zmieściły. Dlatego nie wykluczamy z Markiem Krajewskim, że powstanie część druga.

To może ja przypomnę jeden z sukcesów - bardzo medialnych. W jednej ze swoich spraw, która akurat nie jest opisana w książce, pojawia się bokser - Andrzej Gołota.
Oj tak. Podważyłem wtedy wartość pierwszej opinii biegłego, jego orzeczenie odnośnie skutków obrażeń, które odniosła osoba, którą Andrzej Gołota poturbował. Stwierdziłem, że opinia była błędna. Obrażenia zostały źle rozpoznane przez biegłego: nie były one obrażeniami ciężkimi, jak chciał autor pierwszej opinii, tylko lekkie. Nie było więc mowy o zagrożeniu życia. Wybroniłem Gołotę, choć prokurator forsował dość karkołomną koncepcję mówiącą o tym, że "pięści boksera mogą być niebezpiecznym narzędziem...".

W książce pojawia się wiele walorów edukacyjnych. Pisze Pan jak medyk sądowy rozpoznaje np. zaczadzenie - że wtedy pobiera się krew z serca i po kolorze można to poznać, albo, że ciało ludzi otyłych - którzy giną w pożarze - jest trudne do przebicia.
Chciałem się podzielić chociaż minimum swojej wiedzy. Zaciekawić czytelnika, ale nie zanudzić zbyt dużą ilością technicznych, profesjonalnych szczegółów. Np. że człowiek, którego porazi prąd o dużym natężeniu, po śmierci wygląda jak upieczony na grillu, a jego zwłoki trzeba ciąć nożycami, bo są strasznie twarde.

Zna Pan różne przyczyny śmierci, niekiedy bardzo głupich śmierci, przypadkowych. W życiu codziennym włącza się Panu niekiedy taka lampka ostrzegawcza: "tak nie wolno robić, to grozi śmiercią".
Wiele razy. To tkwi w głowie. Mam na przykład taką zasadę, oczywistą by się zdawało, ale przez wielu lekceważoną, że nie staję blisko krawężnika na skrzyżowaniach - bo samochód może mnie zahaczyć. Zawsze też zwracam uwagę kobietom, które pchają przed sobą wózek z dzieckiem w środku i wchodzą na przejście dla pieszych. Widzę wtedy u tych matek beztroskę i brak przewidywania płynącego z przekonania, że skoro ona jest kobietą z dzieckiem, to kierowca powinien to uszanować i się zatrzymać. A nie zawsze tak się dzieje - wiem to z praktyki. Albo gdy przebywam nad otwartą wodą i obserwuję te idiotyczne żarty, które mogą się skończyć tragedią - wrzucanie, popychanie do wody, wykonywanie ewolucji podczas skoków do wody, skoki, gdzie może być płycizna. Zawsze wtedy reaguję, pouczam.

W zawodzie pracuje Pan 37 lat. Czy po tym prawie 40-letnim doświadczeniu może Pan powiedzieć, że istnieje zbrodnia doskonała?
Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Nie można wykluczyć takiej sytuacji, ale nawet jeśli zawiedzie nauka, wiedza, diagnostyka laboratoryjna, trzeba zawsze pamiętać, że elementem, którego nie można nie docenić, jest psychika ludzka - też psychika sprawcy. I może się zdarzyć, że to ten element będzie decydujący w ujawnieniu zbrodni. Na przykład morderca sam nie wytrzyma presji, bo kiedyś, po latach nastąpi sprzężenie zupełnie przypadkowych faktów, które on sam może zinterpretować jako sygnał, że ktoś jednak wie o jego czynie. I popełni błąd. A być może - będąc już na łożu śmierci - taki skruszony grzesznik wyzna, że zabił. Psychika jest nie do przewidzenia.
Rozmawiał Robert Migdał

Marek Krajewski. Jerzy Kawecki. "Umarli mają głos"
Wyd. Znak. Premiera: 15 maja. Cena: 35 złotych (książkę już można kupić, przed premierą, na stronie Znaku. Cena: 26,18 zł)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska