Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Diablo Włodarczyk: Do wagi ciężkiej pójdę dla kasy

Wojciech Koerber
Krzysztof Włodarczyk z synem Czarkiem, dziś już 9-latkiem.
Krzysztof Włodarczyk z synem Czarkiem, dziś już 9-latkiem. Piotr Krzyżanowski
Z Krzysztofem Diablo Włodarczykiem, bokserskim mistrzem świata organizacji WBC w kategorii junior ciężkiej, który w sobotę, 22 września, powalczy we Wrocławiu w obronie pasa z Francisco Palaciosem, rozmawia Wojciech Koerber.

Kogo Pan tam obijał w Wiśle na ostatnich sparingach?

Czterech ich było, w piątek sparowaliśmy po raz ostatni. Jeden robił nam trochę na przekór, ale generalnie wszystko gra.

Kumpel, Paweł Kołodziej, z którym dzieli Pan pokój w Wiśle, również w tych sparingach uczestniczył?

Nie, ale też trenował, niedługo czeka go walka o mistrzostwo świata, nie wątpię, że zwycięska. Nie opieprzał się, widzę, że bardzo mu zależy.

Z pewnością męczą Pana pytania o poprzednią walkę z Palaciosem, lecz przed rewanżem nie uciekniemy od nich. Spotkał się Diabeł z Czarodziejem, lecz ani Pan nie chciał strącić rywala do piekła, ani rywal nikogo nie oczarował. Dlaczego był to masaż, a nie walka?

Ciężko mi dziś powiedzieć. Było minęło. Boksuje się tak, jak przeciwnik pozwala i nie zawsze idzie wszystko po naszej myśli. W boksie jest coś takiego jak respekt i szacunek do rywala. On to miał, ja również i tak wyszło. Mam nadzieję, że teraz będzie inaczej. Jadę do Wrocławia wygrać, nie uciekać.

W jaki sposób zamierza Pan to zrobić, bo przecież swego defensywnego stylu - w końcu jednak zwycięskiego - nie da się zmienić ot tak.

Zgadza się. Ale muszę zwiększyć częstotliwość wyprowadzanych ciosów. Częściej bić lewą i chodzić do półdystansu, zadawać ciosy seriami, wychodzić z dołu na górę. Muszę do niego dochodzić, by mieszać dystans z półdystansem. Jeśli to wykonam, będzie super. Jeśli się zamknę, będzie dupa.

Problemy osobiste również miały wpływ na to, że w kwietniu zeszłego roku, w Bydgoszczy, zamknął się Pan przed Palaciosem?

Wszystko po trochę miało na to jakiś wpływ. Było minęło.

Don King, promotor Palaciosa, powiedział ostatnio, że to Pan przegra, bo kłamstwo nie żyje wiecznie.

King często lubi walnąć coś ni z gruchy ni z pietruchy. On tych swoich zawodników nie szanuje. Potrafią nie boksować po rok czasu, chcą się urywać od niego, uciekać. King nie jest już tak dobry jak kiedyś, gdy można było zarobić przy nim setki tysięcy dolarów. Myśli biznesowo, lecz nie kieruje się dobrem zawodnika, a swoim.

Jeśli Palacios przegra, King zerwie z nim umowę. Taki zawarli układ.

A ile Palacios ma lat? 36?

W maju skończył 35.

Dla niego to ostatni dzwonek do zdobycia czegoś i zarobienia czegoś. Mam nadzieję, że w związku z tym podejmie walkę.

On twierdzi, że w Bydgoszczy to Pan unikał walki.

Haha. O Jezu, no co zrobić. Pamiętajmy też, że to on przyjeżdża do mnie, musi więc zrobić wszystko, by zwyciężyć. Nie może tylko dotykać i spieprzać, dotykać i spieprzać. Trzeba przyjąć twarde zasady i iść do przodu. On uciekał, unikał walki, dlatego tamten pojedynek tak wyglądał. Ja znalazłem się w podobnej sytuacji później, gdy poleciałem do Australii, do Danny'ego Greena. On był dużo bardziej niebezpieczny, bił się, boksował, ale wytrwałem.

Na punkty wyraźnie Pan przegrywał, lecz w ósmej rundzie to Green wyraźnie osłabł. I ten pański młotek wisiał w powietrzu nad jego głową.

No, przyjął parę mocnych ciosów, poza tym miał złamany nos, nie wiem, od której rundy z tym boksował. W każdym razie gdy się człowiek krwią zalewa od środka, gdy zbiera się ta krew w nosie, w krtani, wszędzie, to nie ma czym oddychać. To utrudnia funkcjonowanie. Ja jednak w Perth, na terenie wroga, próbowałem coś robić, próbowałem strzelić, choć nie wychodziło. Dłubałem, rzeźbiłem, aż w końcu wyrzeźbiłem. Mało tego, ja byłem wręcz pewny, że prędzej czy później go ustrzelę. Miałem go zresztą w drugiej rundzie na widelcu, nawet dostałem wtedy od trenera burę, że nie skończyłem dzieła. Powiedział - "jeszcze raz tak zrobisz, to rzucę ręcznik". W głowie zaświtało mi jednak - poczekaj, skończysz to później. Ale tak nie można. Jest szansa, trzeba korzystać.

Może trzeba się udać na szkolenie w tej kwestii do Cygana Kosteckiego, on zawsze chce urwać głowę. Wracając do Palaciosa. W Bydgoszczy na punkty z nim Pan nie wygrywał, lecz faktem jest, że i on nie zrobił w końcówce nic, by postawić pieczątkę na sukcesie. A powinien. Greenowi karierę Pan skończył, może czas na Palaciosa.

Plan mam taki, żeby wyjść i wygrać. By to moja ręka poszła w górę. Nieważne jak to zrobię, choć wiadomo, że nokaut nikomu nie pozostawiłby złudzeń. 22 września wszystko stanie się jasne.

Małżonka, Gosia, z pewnością przyjedzie do Hali Stulecia. Kochacie się?

Nieustająco. Ja bym nawet powiedział, że coraz bardziej, że miłość strasznie kwitnie. Nawet ostatnio rozmawialiśmy na temat mojego życia, dochodząc do wniosku, że co by się nie działo, to jest tylko sport. Nie jest tak, że przegrasz, to ja odchodzę. K..., byłem nikim i też była ze mną. Pieniądze wyciągałem z kieszeni i liczyłem, czy na jedzenie dla dziecka starczy. Były dni chude, nie zawsze wesołe, lecz po burzy zawsze jest słońce. Teraz jest czas, że trzeba dać z siebie wszystko, bo w sporcie też są wygrane, ale i przegrane. Trzeba trenować.

A za jakiś czas zaatakować wagę ciężką, jak czytam. To ma być pogoń za pasem, czy za kasą?

Chyba za kasą. Wiadomo, że dopóki są Kliczkowie, to - nie oszukujmy się - mało kto jest cokolwiek im zrobić.

Czyli niech się Kliczkowie zestarzeją, odejdą i wtedy zaatakuje ciężki Diabeł.

Może nie aż tak, ale ja nie mam 195 cm wzrostu, rozpiętości ramion na ponad dwa metry i nie wiadomo jak piorunującego ciosu. Chociaż gdybym złapał już sto kilo i poćwiczył, to uderzenie na pewno byłoby mocniejsze. Zobaczymy. Jeśli nadarzyłaby się w ciężkiej okazja do walki o pas, to z miejsca bym się do niej szykował, ale rzeczywiście - w pewnym sensie - będzie to pogoń za groszem. Postawienie kropki nad "i". Później trzeba odpocząć, zająć się wychowywaniem dzieci. Jedno ma już 9 lat, a drugie jest w mojej głowie, mam nadzieję, że w głowie żony również. Jeszcze jednego potomka chciałbym mieć, a może nawet jeszcze jednego chłopca i dziewczynę, by się ogrzewać tym ciepłem rodzinnym. Poza tym jestem fanatykiem motoryzacji, kocham wyścigi motocyklowe, też chciałbym z tego w przyszłości korzystać.

By już bez presji samemu podnosić sobie adrenalinę, gdy najdzie ochota. A teraz kontrakt zabrania jazdy motocyklem?
Zabrania. Ja uwielbiam jeździć, to moja pasja, moja miłość, ale na razie motor zabrał przyjaciel. Ja wsiądę może na niego dopiero w przyszłym roku i pojadę sobie na tor, tam się sprawdzę. Póki co, odpuszczam, koncentruję się na walce, a jak wszystko dobrze pójdzie, to jeszcze w grudniu stoczę kolejną. Na pewno nie będzie tak długiej przerwy jak ostatnio, bo to źle wpływa na kolejne przygotowania. Trzeba się długo wdrażać.

Jakieś urazy zakłócały ostatnie przygotowania?

Nie, raczej nie. Coś tam z barkiem się działo, braliśmy jakieś zabiegi, ale minie. Jak się wchodzi na ring, to mija.

Bo adrenalina to najlepszy lek uśmierzający ból. Zatem kolejna walka w grudniu, a co tuż po Palaciosie?
Na pewno polecimy gdzieś z żoną się zregenerować.

A syn Czarek zdradza już jakieś sportowe talenty? W wieku lat 9 można powoli wybierać "specjalizację".
Myślę, że połknie jakiegoś bakcyla. Na razie jest karate, tenis mu się też spodobał, lubi pływać. Nie chciałbym, żeby młodzieńcze życie przeleciało mu przez palce. Chciałbym żeby odnalazł swoją pasję, jak ja w wieku 14 lat.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska