Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krymska ziemia dla Gieroja SSSR

Hanna Wieczorek
Walenty Kozubskij
Walenty Kozubskij fot. związek karaimów polskich
Przyjechali do Wrocławia 9 marca. Bo tego dnia zginął w walkach o Festung Breslau mjr Jakow Czapiczew - Gieroj Sowietskogo Sojuza, poeta i Krymczak. Mieli dwa dni na odnalezienie jego grobu i sfilmowanie opowieści o nim. Udało się dzięki łańcuszkowi ludzi dobrej woli - pisze Hanna Wieczorek.

Było ich dwóch. Jechali z Ukrainy do Wrocławia, by odnaleźć grób majora Jakowa Czapiczewa. W pociągu Walenty Kozubskij - reżyser - z Krymu i Jewgienij Riżowskij - operator - ze Lwowa zaczęli snuć opowieść o Krymie, Krymczakach, Karaimach i Bohaterze ZSRR, który poległ w walkach o Fes-tung Breslau. Traf chciał, że w przedziale z nimi jechał stomatolog z Legnicy, Ukrainiec z pochodzenia, którego siostra studiuje na wrocławskiej Akademii Medycznej. Przypomniał sobie, że jakaś Karaimka pracuje w uczelnianej bibliotece. Chwycił za telefon i zadzwonił do siostry, prosząc ją, by odnalazła Karaimkę i zapytała, czy zgodzi się porozmawiać z ukraińskimi filmowcami.
- Przychodzi do mnie studentka i mówi, że jadą z Krymu i coś o Karaimach mówią. I czy ona może im podać mój telefon... No to się zgodziłam - opowiada Mariola Abkowicz, przewodnicząca Zarządu Związku Karaimów Polskich w RP. - Zadzwonili. Mówią, że chcą się spotkać i pozdrowienia przekazują od Władimira Ormeli z Wszechukrainskoj Assocjacji Karaimow.

Pani Mariola spotkała się z ukraińskimi dziennikarzami. I nagle okazało się, że chcą nakręcić film, tyle tylko, że nie o Karaimach, a o Krymczakach. A właściwie jednym - majorze Jakowie Czapiczewie, a nie Czapajewie. O samym majorze wiedzieli sporo. Bo, choć we Wrocławiu jest zupełnie nieznany, na Krymie do dzisiaj to duża postać. W szkołach nadal odbywają się uroczyste akademie na jego cześć, a w internecie, na rosyjskojęzycznych stronach, można znaleźć niejedną informację o Czapiczewie.

Jest nawet krótki film na RuTube (rosyjski YouTube). Oglądając go, dowiadujemy się, że major urodził się w 1909 roku, pracował w zakładach naprawy taboru kolejowego, a kiedy Niemcy napadły na ZSRR, natychmiast zgłosił się do wojska. Zginął w marcu 1945 roku. Przyznają się do niego dwa miasta: jest bohaterem Sewastopola i miejscowości Dżonkoj.

Czapiczew był interesującym człowiekiem. Pochodził z niewielkiej społeczności - Krymczaków. Dzisiaj żyje ich na Krymie 500, na całym świecie 2000. Jest ich tak mało, bo w czasie II wojny światowej Niemcy wymordowali 80 procent Krymczaków żyjących na Krymie.

A Krymczak, wbrew pozorom, to nie jest określenie mieszkańca Krymu. To nazwa członka niewielkiego narodu - ludu pochodzenia tureckiego (nadal posługują się językiem mającym korzenie w kipczackim odłamie tureckiego) - wyznającego talmudyczny judaizm.

- Za czasów Związku Radzieckiego Krymczakowie nie mogli się przyznawać do swojej narodowości - opowiada Walenty Kozubskij. - We wszystkich dokumentach mieli wpisane "Jewriej". Pewnie dlatego wszystkie opracowania określają majora Czapiczewa jako Żyda, a nie Krymczaka. Jego postać łączy w sobie wiele wątków. Bo to był poeta, żołnierz, Bohater ZSRR, mąż, ojciec.

Do dzisiaj z jego licznej rodziny (miał ośmioro rodzeństwa) przeżył jeden kuzyn. Nie żyje już córka Czapiczewa ani jego żona. Ale Krymczacy pamiętają o nim, skrupulatnie przechowują nieliczne pamiątki, które zachowały się do dzisiaj. Niestety, nie ma tomików wierszy o Krymie wydanych przed wojną. Zachowała się jedynie wojenna, patriotyczna poezja drukowana we frontowych gazetach, podobnie jak relacje z walk, które podpisywał: wojenny korespondent Czapiczew.

Wśród pamiątek są spisane relacje świadków śmierci majora. Potrzebne, żeby nadać mu pośmiertnie tytuł Bohatera Związku Radzieckiego. Stąd wiemy, że Czapiczew zginął 9 marca.
- Jego oddział zdobył kamienicę - opowiada Kozubskij. - Kiedy atakowali następną, skosiła go seria z niemieckiego karabinu.

Zamiast Karaimów, Krymczacy, nie Czapajew, a Czapiczew - śmieje się Mariola Abkowicz

Natomiast do wizyty we Wrocławiu ukraińscy dziennikarze byli przygotowani trochę gorzej. Mieli plik wydruków z internetu. Nikogo nie znali, a w ciągu dwóch dni chcieli odnaleźć grób majora, porozmawiać z historykiem o przebiegu walk o Festung Breslau, obejrzeć - jeśli są - muzealne wystawy poświęcone zdobywaniu Wrocławia i pogadać w Gminie Żydowskiej o miejscach zagłady wrocławskich Żydów. Lista życzeń była długa. Mariola Abkowicz najpierw złapała się za głowę, a potem chwyciła za telefon. Udało się.

Dziewiątego marca, tuż po godzinie ósmej Walenty Kozubskij, Jewgienij Riżowskij i Mariola Abkowicz spotkali się na cmentarzu żołnierzy radzieckich. Towarzyszyła im Tamara Włodarczyk, która od 10 lat zajmuje się dziejami dolnośląskich Żydów.

- W czasie wieczornych poszukiwań w polskim dla odmiany internecie, dzięki stronie Wratislaviae Amici, udało mi się ustalić, że nasz bohater leży w kwaterze 66, tuż koło centralnej glorietty, którą uhonorowano trzykrotnego Bohatera ZSRR, generała Iwana Połbina - opowiada Mariola Abkowicz. Obok niego zaś drugi Bohater Josif Bumagin…

I podkreśla, że bez Wratislaviae Amici niewiele dałoby się zrobić, bo nigdzie nie ma spisu pokazującego, kto jest pochowany na której kwaterze. Taki spis zrobili pasjonaci związani z tym portalem. I wpisali tę informację na plan cmentarza podzielony na kwatery.

- Wydrukowałam plan, by łatwiej było nam się poruszać na nieznanym terytorium - opowiada Mariola Abkowicz. - Dobrze, że się przygotowałyśmy, okazało się bowiem, że w kwaterze 66 nie ma nagrobków, tylko betonowe wylewki.

Kozubskij i Riżowskij byli trochę zszokowani. Choć nic nie mówili, widać było, że podejrzewają, iż cmentarz padł ofiarą wandali.

- Na szczęście mogłyśmy wyprowadzić ich z błędu - uśmiecha się Tamara Włodarczyk. - Dzięki wieczornym poszukiwaniom w internecie wiedziałyśmy, że w ubiegłym roku rozpoczęły się prace rekonstrukcyjne cmentarza. Renowację finansuje ambasada rosyjska współpracująca z gminą Wrocław, a roboty wykonuje niemiecka firma.

Chwila poszukiwań i ukraińscy dziennikarze znaleźli płyty nagrobkowe ukryte w żywopłocie. Już zdążyły się zapaść w ziemię i trudno je było ruszyć.

- Zmachaliśmy się setnie, kiedy podnosiliśmy sześć ciężkich, kamiennych płyt - opowiada Walenty Kozubskij. - Jak na złość, nagrobek Czapiczewa, z czarnego granitu, bo tak wyróżniano miejsce spoczynku Bohaterów ZSRR, był na samym spodzie. Rąk nie czuliśmy potem - dodaje.

Ustawili ją symbolicznie przy grobie majora. Obok położyli ziemię z ojczyzny, wianek przekazany przez braci Krymczaków z taśmą pamiątkową i trzy kamienie z typowego dla Krymu wapienia…
- Potem było spotkanie z dr. Tomaszem Głowińskim, historykiem - opowiada Mariola Abkowicz. - Po świetnym, przeprowadzonym z wielką swadą wykładzie, Walenty Kozubskij miał tylko jedno pytanie: a gdzie byli polscy żołnierze. I otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, kiedy okazało się, że w walkach o Festung Breslau nie brało udziału polskie wojsko.

Tomaszowi Głowińskiemu udał się prawdziwy cud: załatwił ukraińskiej ekipie wstęp na Wieżę Matematyczną w gmachu głównym Uniwersytetu, choć 9 marca była akurat zamknięta dla zwiedzających. - Piękna wieża, piękna panorama miasta - wzdycha Riżowskij.

Potem była wizyta w Gminie Żydowskiej. Bo dla Krymczaków Holocaust to bolesny, ciągle żywy temat. Podczas wojny Niemcy wymordowali 80 procent krymczackiej społeczności. Krymczakowie szli na śmierć razem z ukraińskimi "Jewriejami".

- Spotkanie przedłużyło się - opowiada Tamara Włodarczyk. - Bo nagle okazało się, że panowie natknęli się na nowe, bardzo interesujące ich wątki. Na Dolny Śląsk przyjechało bowiem bardzo wielu Żydów w transportach przesiedleńców z Kresów Wschodnich. Ze zdumieniem słuchali wspomnień, opowiadanych pięknym, literackim rosyjskim, o korzeniach, gdzieś tam na Wschodzie. O rodzinnych stronach rodziców i dziadków. Tak się zasiedzieli w Gminie, że nie zdążyli na spotkanie w Muzeum Miejskim.

- Nic się nie stało, do Muzeum poszliśmy następnego dnia - mówi Walenty Kozubskij. I śmieje się, dodając, że on sam, choć od lat mieszka na Krymie, pochodzi z Chmielnickoj Obłasti. I jak twierdził dziadek, kiedyś rodzina nazywała się Kozub, tylko "przyszli Polacy i spolszczyli na Kozubskij".
Jewgienij Riżowskij zachwala uroki Lwowa, bo tam mieszka. Choć i Wrocław mu się podoba.
- Byłem już we Wrocławiu, kiedy nasz mer podpisywał umowę partnerską z waszym miastem. I pyta o Łemków na Dolnym Śląsku. Bo jego dziadek był Łemkiem, a babcia Polką. HAN

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska