Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kot z probówki

Hanna Wieczorek
Jan Twardoń (od lewej), Małgorzata Ochota,  Wojciech Niżański i kot Boski
Jan Twardoń (od lewej), Małgorzata Ochota, Wojciech Niżański i kot Boski Janusz Wójtowicz
Na wrocławskim Uniwersytecie Przyrodniczym zabrano się za rozmnażanie in vitro kotów. Badania prowadzi się na domowych mruczkach, mają w przyszłości posłużyć do ratowania zagrożonych gatunków, takich jaki rysie i żbiki, pisze Hanna Wieczorek

Małgorzata Ochota, kiedy zdawała na weterynarię, wiedziała, że chce się zajmować małymi zwierzętami. Takimi, jak psy i koty.

- W czasie studiów jeździłam nawet konno, ale nigdy nie chciałam mieć konia, o czym marzyło wielu moich znajomych. A psa czy kota, to i owszem - uśmiecha się. - Ostatecznie zwyciężyły koty.
Nie dość, że w laboratorium zajmuje się mruczkami, to w domu Małgorzaty Ochoty są dwa: czarny i rudy. Najzwyklejsze dachowce, jak podkreśla. Oba przyniesione z pracy, jeden był przeznaczony do uśpienia, bo urodziło się ich siedem czy osiem i właścicielka nie była w stanie znaleźć domów dla wszystkich, a drugiego ktoś znalazł na ulicy i przyniósł do kliniki.

Dr Małgorzata Ochota razem z dr Agnieszką Partyką oraz lekarzami weterynarii Natalią Mikołajewską i Anną Pinkowską zajmuje się zapłodnieniem in vitro u kota domowego. Zespół pracuje pod kierunkiem dr. hab. Wojciecha Niżańskiego, kierownika Katedry Rozrodu z Kliniką Zwierząt Gospodarskich, i prof. Jana Twardonia, dziekana Wydziału Medycyny Weterynaryjnej.
Dlaczego we Wrocławiu zajęto się zapłodnieniem in vitro kotów? Być może jednym z najważniejszych powodów - niezależnie od świetnej, fachowej kadry - jest to, że tym obszarem badawczym zajmuje się zaledwie kilka instytutów w USA oraz w Europie, gdzie prym wiodą Berlin i Uppsala. Amerykańscy pionierzy dochowali się już nawet kociąt z probówki, ale jak przyznają wrocławscy naukowcy, do tej pory łatwiej było o fundusze na zapłodnienie in vitro bydła, trzody czy koni. W takich sprawach decydują czynniki ekonomiczne, a kto może zarabiać na kotach z probówki? Okazuje się jednak, że nie o zarabianie tu chodzi (choć pieniędzmi na grant nikt nie pogardzi), ale o ratowanie ginących gatunków.

Badaniom prowadzonym we Wrocławiu przyświeca więc szczytny cel: zwiększenie populacji kotowatych. Bo wszystkie, oprócz kota domowego, są na liście gatunków zagrożonych. W Polsce na tej liście są rysie i żbiki. Instytut Ochrony Przyrody PAN doliczył się w latach 1998-2003 zaledwie 200 "polskich" żbików, które żyją w części województwa podkarpackiego i małopolskiego. Rysi też jest zaledwie 200, choć tu akurat można mówić o sukcesie - w latach 90. w Kampinoskim Parku Narodowym prowadzono program ich odtwarzania tych zwierząt. Dzięki niemu kampinoskie rysie powędrowały wzdłuż Wisły.

Wrocławscy naukowcy tak wyobrażają sobie kocie pogotowie in vitro - jeśli padnie samica lub samiec dzikiego kota, pobierze się komórki rozrodcze zwierzęcia i zamrozi. Później będzie można je wykorzystać do uzyskania metodą in vitro zarodków, które wszczepi się samicom.

Wojciech Niżański z uśmiechem podkreśla, że na wrocławskiej uczelni dobrze opanowano "męską" część tego procesu, czyli uzyskiwanie i mrożenie plemników. Teraz konieczny jest drugi krok: do stworzenia "banku genów" z prawdziwego zdarzenia trzeba perfekcyjnie opanować pozyskiwanie komórek jajowych i zapłodnienia in vitro.
Laboratorium Zapłodnienia Pozaustrojowego otwarto na wrocławskim Uniwersytecie Przyrodniczym w grudniu, ale przygotowania trwały dłużej - blisko rok. Na sam sprzęt wydano około 100 tysięcy złotych. Do tego trzeba doliczyć koszt remontu pomieszczenia, odczynników i szkła laboratoryjnego. To pochłonęło kolejne 10-20 tys. zł. Zespół przeszedł też staże w zagranicznych i polskich placówkach naukowych, gdzie zapoznawał się z najnowszymi technologiami.

Małgorzata Ochota w laboratorium nie ma kotów. Wystarczą jej same komórki. Laboratorium działa przy Klinice Rozrodu, w której rutynowo kastruje się kocie samce i samice. Ich jądra i jajniki wykorzystuje się jako materiał do badań. Pierwsze udane zapłodnienie pozaustrojowe udało się przeprowadzić trzy tygodnie po otwarciu laboratorium. Dla zespołu to sukces. I wielka radość.

- Pochwaliłam się na Facebooku znajomym, że mamy pierwszy zarodek! - uśmiecha się Ochota. - I polskim, i angielskim, których poznałam podczas pracy w dużej klinice weterynaryjnej w Wielkiej Brytanii. Wszystko się sprawdziło: i my, i sprzęt, i opracowane wcześniej procedury postępowania.

Przenoszenie zarodków do organizmu matki, w której będzie się rozwijał, to jednak pieśń przyszłości. - Najpierw musimy dojść do wprawy, a to nie jest takie proste. Pracujemy pod mikroskopem w skali niewidocznej gołym okiem - przyznaje Ochota.

Co potrzebne było do otwarcia laboratorium? Ludzie, pomieszczenie i sprzęt. I choć sala w podziemiach kliniki weterynaryjnej nie robi wielkiego wrażenia, spełnia szczególne wymagania: jest zaciemniona (bo zarodki nie lubią światła), wchodząc do niej trzeba zmienić buty i założyć fartuch, by w sterylnych warunkach przygotować komórki i pożywki. Jest wyposażona w komorę laminarną, by nie doszło do zakażenia komórek drobnoustrojami, inkubator i jeszcze dwa specjalne mikroskopy, bo bez nich nie ma pracy. - Adaptowaliśmy pomieszczenia i sprowadziliśmy drogą aparaturę - opowiada prof. Twardoń. - Ale apetyt rośnie w trakcie jedzenia, a na rynku pojawia się coraz lepszy sprzęt.

Małgorzata Ochota mówi, że jak z koleżankami zobaczyły komórki pod mikroskopem, to teraz chciałyby je zabarwić i obejrzeć w świetle fluorescencyjnym. I to jest kolejny zakup, o którym marzą. - Bo pozwoli nam zobaczyć na jakim etapie zatrzymał się jej rozwój, co powinnyśmy poprawić czy zmienić w naszych procedurach - tłumaczy.

Zapłodnienie in vitro u kotów nie wywołuje takich emocji, jakie towarzyszą stosowaniu tej metody u ludzi. Pierwszym dzieckiem z próbówki była Louise Brown - urodzona 25 lipca 1978 r. w brytyjskim Oldham. W Polsce pierwszego zapłodnienia in vitro u człowieka dokonano w 1987 r. Od ponad 30 lat trwa debata nad etycznymi aspektami tej metody nieakceptowanej przez Kościół rzymskokatolicki, choć już Kościół Ewangelicko-Augsburski w Polsce dopuszcza ją jako sposób leczenia niepłodności. W 2008 r. premier Donald Tusk zapowiedział częściową refundację in vitro. Do tej pory tej obietnicy nie zrealizował.

W październiku zeszłego roku Brytyjczyk Robert Edwards dostał medycznego Nobla - uhonorowano go za wkład w leczenie bezpłodności, a zwłaszcza za opracowanie metody zapłodnienia in vitro.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska