Po raz pierwszy od dłuższego czasu Oliver Vidin miał do dyspozycji wszystkich zawodników, a drużynę niedawno wzmocnił także Maciej Bender. Nowy środkowy WKS-u na debiut musi jednak jeszcze nieco poczekać, a w czwartkowym spotkaniu serbski trener desygnował do gry następującą wyjściową piątkę: Strahinja Jovanović, Kyle Gibson, Ivan Ramljak, Aleksander Dziewa i Michał Gabiński.
W Kingu z powodu kontuzji nie wystąpił Maciej Lampe, a trener Jesus Ramirez wybrał wyjściowy skład w postaci: Tookie Brown, Rodney Purvis, Mateusz Zębski, Cleveland Melvin i Mateusz Bartosz.
Śląsk zaczął mecz bardzo zmotywowany i naładowany energią – być może aż za bardzo. Co prawda cztery pierwsze punkty zdobyli Dziewa i Jovanović, ale kolejnych dwanaście padło łupem szczecinian. Trójkolorowi niepotrzebnie spieszyli się z przejściem z obrony do ataku, co spowodowało kilka prostych strat prowadzących do punktów przeciwnika.
Wojskowi wydawali się też nieco źle zorganizowani w obronie i parę razy zbyt łatwo pozwolili Kingowi przedostać się pod własny kosz. Sygnał do odrabiania strat dał Jovanović, a na parkiecie po raz pierwszy po kontuzji pojawił się Ben McCauley. WKS jednak na kolejne długie trzy i pół minuty zaciął się w ofensywie, z dużymi problemami konstruując akcje i często oddając wymuszone rzuty z trudnych pozycji pod presją zegara.
Po drugiej stronie parkietu regularnie punktował tercet Brown-Melvin-Zębski i w pewnym momencie było już 19:6. Końcówka pierwszej kwarty należała jednak do Śląska i po punktach Gibsona oraz Szlachetki przegrywał 10:19.
Druga część gry zaczęła się od punktów Michaela Fakuade, ale chwilę później niezbędny impuls dał celnym rzutem zza łuku Gabiński. W kolejnych akcjach WKS skutecznie wymuszał faule, a z linii zapunktowali Jovanović (czterokrotnie) i Stewart (dwukrotnie). Ławka Śląska niezwykle żywiołowo reagowała na boiskowe wydarzenia – chwilami aż zbyt wybuchowo, bo za zachowanie rezerwowych ukarani zostaliśmy faulem technicznym. Rzut wolny wykorzystał Dominik Wilczek, punkty dorzucił Brown i King prowadził 26:19.
Cała pierwsza połowa była niezbyt udana ofensywnie w wykonaniu obu drużyn. Ostatnie pięć minut drugiej kwarty było jednak prawdziwym popisem szczelnej obrony Śląska. Tym razem to rywale oddawali wymuszone rzuty pod presją czasu oraz obrońców WKS-u i tracili piłkę przez proste techniczne błędy. Po stronie Trójkolorowych trafił Dziewa, a chwilę później kapitalnym alley-oopem popisał się duet Gibson-Stewart. Ta akcja uskrzydliła Elijaha, który za moment trafił z półdystansu równo z syreną oraz dołożył do tego celną trójkę.
Wojskowi po raz pierwszy od dawna wyszli na prowadzenie, ale stracili je w ostatnich sekundach przed przerwą za sprawą punktów Zębskiego. King po 20 minutach prowadził 29:28.
Jak Śląsk zakończył drugą kwartę, tak też zaczął trzecią – z impetem w ataku i szczelną defensywą. Pod koszem znów skutecznie powalczył Dziewa, trójkę trafił Gabiński, z linii tradycyjnie już zapunktował Jovanović. King odpowiedział jednak swoją serią punktową w wykonaniu Zacha Thomasa, Bartosza i Zębskiego.
WKS zareagował, trafiając kolejne rzuty zza łuku – najpierw celnie przymierzył Gibson, a chwilę później Gabiński, który trafił w tym meczu trzy na trzy próby z dystansu. Śląsk prowadził 41:37. To prowadzenie udało się jeszcze powiększyć za sprawą celnych rzutów wolnych. King znów na dłuższy moment przestał punktować i wrocławianie mieli już 7 punktów zapasu.
Impas gospodarzy dwoma skutecznymi akcjami przerwał jednak Fakuade, zza łuku trafił Wilczek i przewaga momentalnie stopniała. W szarpanej trzeciej kwarcie ostatnie słowo należało jednak do Śląska. Gibson trafił z półdystansu, zaliczył akcję 2+1 i dołożył punkt po faulu technicznym trenera gospodarzy. Dwie skuteczne akcje zanotował też Mateusz Szlachetka, a w ciągu ostatniej minuty tej części gry Śląskowi udało się zwiększyć przewagę z 48:46 do 54:46!
To były jednak ostatnie dobre informacje dla kibiców WKS-u w tym meczu. 0:19 – wynik pierwszych pięciu minut ostatniej kwarty mówi sam za siebie. Trójkolorowi nie byli w stanie znaleźć żadnej drogi do kosza przeciwnika, zaliczając jeden z najsłabszych fragmentów gry w całym sezonie.
Przerwy na żądanie trenera Vidina nie przynosiły skutku, a na domiar złego gospodarze rozkręcili się i złapali dobry rytm w ataku. Celne trójki Wilczka, sporo punktów Browna, dwie akcje 2+1 i zwycięstwo w tym meczu zaczęło odjeżdżać gościom w ekspresowym tempie.
Choć Śląsk przegrywał 54:65, nie wszystko było stracone. Dwukrotnie zza łuku przymierzył Gibson, a z linii zapunktowali Szlachetka i Ramljak. Szczecinianie mieli jednak odpowiedź na każdą z tych akcji i nie pozwolili przeciwnikowi zbliżyć się na mniej niż sześć punktów. Akcje Fakuade i Browna były gwoździem do trumny, a czwarta w meczu trójka Wilczka kopaniem leżącego. King Szczecin wygrał ostatnią kwartę aż 33:11 i cały mecz 79:65, bezbłędnie punktując wszystkie słabości Śląska w ostatniej kwarcie.
Czwartkowe spotkanie było długimi okresami mocno przeciętne ofensywnie i szarpane z obu stron. King i WKS często zaliczały serie punktowe, a ta najwyższa – 19:0 w czwartej kwarcie – dała zwycięstwo ekipie Jesusa Ramireza. Śląsk tylko dwukrotnie zdobył w tym sezonie mniej punktów w meczu, a skuteczność na poziomie 37% z gry i 40% za dwa z pewnością nie napawa optymizmem.
Rywale zdominowali też walkę na tablicach, wygrywając zbiórkę aż 41:27 i 15 razy łapiąc piłkę po atakowanej stronie parkietu. Ponadto King zdobył 29 punktów z ławki przy 17 Śląska. Trójkolorowym nie pomogła 90-procentowa skuteczność z linii i zaliczenie 8 przechwytów. Najwięcej punktów dla WKS-u (17) zdobył Kyle Gibson, który dołożył do tego 4 asysty. Wśród szczecinian najskuteczniejszy był Tookie Brown (21 oczek).
- Zasłużenie przegraliśmy ten mecz w ostatniej kwarcie, kiedy zabrakło nam energii. Zaczęliśmy już przygotowania do fazy play-off i zawodnicy przez cały tydzień ćwiczyli bardzo ciężko zarówno z trenerem przygotowania motorycznego, jak i z piłką. Obawiałem się więc, że taka sytuacja może się zdarzyć, a gdy zabrakło nam sił i koncentracji, wszystko się posypało. Z pozytywów, chciałbym wyróżnić Michała Gabińskiego za dobry występ. Z kolei Ben McCauley potrzebuje czasu, by wrócić do optymalnej formy, bo dziś zagrał 15 minut i zanotował 0/4 z gry. Z lekką kontuzją grał Ivan Ramljak, ale nie możemy szukać wymówek. Niezależnie od intensywności treningów powinniśmy być przygotowani na każdy kolejny mecz, jeśli chcemy utrzymać drugie miejsce przed fazą play-off – oceniał na pomeczowej konferencji prasowej trener Śląska, Oliver Vidin.
- Między trzecią a czwartą kwartą nasza gra się posypała, co zdarzyło się już drugi raz w tym sezonie. Wydaje mi się, że wynika to z braku koncentracji i dojrzałości nas jako zespołu. Jako kapitan biorę odpowiedzialność za ten stan rzeczy, bo w takich momentach powinienem reagować i pobudzać drużynę do walki. Sezon to jednak nie jest sprint, tylko maraton. Dzisiejsza przegrana jest niepokojąca, ale jeszcze nic straconego. Musimy wyciągnąć wnioski i zagrać lepiej w kolejnych spotkaniach – dodawał Michał Gabiński.
Przestój w czwartej kwarcie i przegrana w Szczecinie bez wątpienia bolą, ale nie niosą ze sobą poważnych konsekwencji dla WKS-u. Nawet jeśli Śląsk straci drugie miejsce, za tydzień w Warszawie będzie miał szansę je odzyskać, mierząc się z bezpośrednim rywalem o pozycję w tabeli, czyli Legią.
Kibicom z Wrocławia pozostaje wierzyć w słowa trenera Vidina i mieć nadzieję, że szczyt formy Trójkolorowi rzeczywiście osiągną w fazie play-off, kiedy rozegrają najważniejsze mecze sezonu. Kto wie, może będą mieli wtedy okazję zrewanżować się Kingowi?
Adam Matysek na Gali PKO BP Ekstraklasy
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?