Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec z rodzinnymi klanami na uczelniach

Anna Gabińska
Lekarze mówią, że podporządkują się nowym przepisom ministerstwa szkolnictwa, ale nie kryją, że czują się tym dość zniesmaczeni
Lekarze mówią, że podporządkują się nowym przepisom ministerstwa szkolnictwa, ale nie kryją, że czują się tym dość zniesmaczeni Jakub Pokora
Minister szkolnictwa wyższego dała rok, by na uczelniach ojciec przestał być szefem dla syna. Dzieci profesorów zostaną bez protekcji. Zdolni sobie poradzą, ale niańczeni przez rodziców nie zrobią kariery i pieniędzy - pisze Anna Gabińska

Pomiędzy nauczycielem akademickim a zatrudnionym w tej samej uczelni jego małżonkiem, krewnym lub powinowatym do drugiego stopnia włącznie oraz osobą pozostającą w stosunku przysposobienia, opieki lub kurateli nie może powstać stosunek bezpośredniej podległości służbowej - stanowią przepisy znowelizowanej ustawy o szkolnictwie wyższym. To oznacza, że młodzi lekarze kariery nie będą już mogli robić pod profesorskim okiem mamy lub taty. Najwyżej u kolegi rodziców z innej katedry czy wydziału.

Rektor wrocławskiej Akademii Medycznej profesor Marek Ziętek rozpoczął już przegląd stosunków służbowych. Profesor Juliusz Jakubaszko, kierownik katedry i kliniki medycyny ratunkowej, ma syna i córkę zatrudnionych na akademii. Syn pracuje w katedrze chirurgii serca, więc z tym nie będzie problemu. Ale córka jest asystentem w katedrze profesora.

- Czekam na rozmowę z rektorem w tej sprawie - mówi prof. Jakubaszko. Nie podjął jeszcze żadnej decyzji. Rozumie, że nowe przepisy mają za zadanie uporządkować sytuację. Ale zauważa, że są krzywdzące w stosunku do dzieci lekarzy, które chcą zrobić tę samą specjalizację, co rodzic. - Gdy Hipokrates zakładał pierwszy ośrodek medyczny, czyli szpital na wyspie Kos, to jego następcy pochodzili z tej samej rodziny - podkreśla. - Zawód był przekazywany z ojca na syna do tego stopnia, że mieliśmy Hipokratesa A i B.

Prof. Jakubaszko tłumaczy, że w jego przypadku córka nie ma taryfy ulgowej. - W stosunku do niej mam raczej większe wymagania niż w stosunku do innych pracowników, właśnie dlatego, by nie było zarzutu o protekcję - wyjaśnia.

Wśród powiązanych rodzinnie jest też prof. Piotr Szyber - kierownik katedry i kliniki chirurgii naczyniowej, ogólnej i transplantacyjnej. Rezydentem w jego katedrze jest dr Przemysław Szyber, zwany przez środowisko medyczne młodym zdolnym Szyberem.

- Jeśli ja kiedyś byłem niezłym chirurgiem, to Przemek na pewno jest lepszy ode mnie - wyznaje profesor.

Omówił już w domu kwestię zastosowania się do nowych przepisów, choć - jak zaznacza - gdyby nie był legalistą, zaskarżyłby ustawę do Strasburga. U Szyberów stanęło na tym, że młodszy odejdzie do któregoś ze szpitali, bo na pewno chętnie każdy go zatrudni.

- I bez przepisów umiałem odseparować się od syna, bo choć to moje kochane dziecko, to też przecież dorosły chłop, który musi się wykazać - mówi prof. Szyber. I podkreśla, że nie on prowadzi specjalizację juniora ani doktorat. - A jeśli za dwa lata zdecyduję się na przejście na emeryturę, Przemek będzie mógł wystartować w konkursie na kierownika katedry - planuje.
Ustawa powstała dlatego, że młodzi lekarze skarżyli się, że ich profesorowie forują swoje dzieci przy robieniu kariery na uczelni. Jak by się nie zarzekali, gdy jest okazja, rodzina trzyma się razem. Mieliśmy tego dobitny przykład dwa lata temu. Gdy kilka lat temu prof. Maria Zalesska-Kręcicka została konsultantem wojewódzkim do spraw laryngologii, opracowała specjalne zasady dobierania aparatów słuchowych dla małych dzieci. Przekonywała dolnośląski oddział Narodowego Funduszu Zdrowia, by prawo do tego miała jedynie Klinika Otolaryngologii, Chirurgii Głowy i Szyi Akademickiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Kierował nią wtedy i kieruje do dziś jej syn - prof. Tomasz Kręcicki. Miał wtedy swoją pracownię protetyki słuchu. Tam sprzedawał aparaty słuchowe. Ówczesny wojewoda zauważył dwuznaczność tej sytuacji i dwa lata temu odwołał prof. Zalesską-Kręcicką ze stanowiska konsultanta. Dziś pani profesor jest emerytowanym pracownikiem Akademii Medycznej, jej syn kieruje nadal katedrą.

Prof. Krzysztof Wronecki, znany wrocławski kardiochirurg dziecięcy, nie kryje, że podoba mu się kontynuowanie tradycji rodzinnych. - Mamy przecież wielkie rody adwokatów czy artystów, takich jak Kossakowie, gdzie cztery pokolenia świetnie malowały - podkreśla. - Wielki chirurg Jan Mikulicz-Radecki pracował ze swoimi dwoma zięciami i nikt im tego nie miał za złe - przypomina. Wronecki nie pochodzi z lekarskiej rodziny, ale nie miałby nic przeciwko temu, gdyby któraś z dwóch córek albo syn poszedł w jego ślady. Jednak tak się nie stało. Ustawa nie wnosi za wiele nowego, bo na studia medyczne nie można się dziś dostać przy mniejszej czy większej pomocy utytułowanego i zasłużonego rodzica. Jest bowiem konkurs świadectw. A potem musi się uczyć, bo inaczej wyleci ze studiów.

- Ta ustawa przydałaby się wcześniej, w czasach, gdy dało się wszystko załatwić. Teraz może trochę dyskryminować dzieci z domów medycznych, zamykając im drogę do kontynuowania zawodu rodzica.

Chodzi o czystość obyczajów akademickich
O tym, jak zamierza zlikwidować rodzinne powiązania w obrębie jednej katedry, profesora Marka Ziętka, rektora Akademii Medycznej we Wrocławiu, pyta Anna Gabińska

Za rok nauczyciel akademicki nie będzie mógł być szefem dla swego syna, żony, szwagra. Ile takich zależności rodzinnych macie teraz?
Właśnie je wyszukujemy. Na razie doliczyliśmy się trzynastu. Znowelizowana ustawa o szkolnictwie wyższym w tym punkcie będzie obowiązywała od 1 października przyszłego roku. Mamy prawie rok, by się do tego przygotować.

I jak Pan będzie rozwiązywał ten problem?
Najpierw zbadam, czy kierownik danej katedry nie jest w wieku emerytalnym. Jeśli jest, pójdzie na zasłużony odpoczynek. W innym przypadku będzie musiał zrezygnować ze swojej funkcji on lub jego podwładny. Jednemu i drugiemu zaproponujemy inne miejsce pracy.

Kierownik katedry najczęściej jest kierownikiem kliniki. Jeśli nawet syn czy córka przejdzie do szpitala, dalej za szefa będzie miała ojca.
Ale w szpitalu od zatrudniania jest dyrektor. Taki układ dalej może rodzić pewne wątpliwości, ale ja już jako rektor władzy prawnej tam nie mam.

A jeśli ktoś, jak rodzic, chce nie tylko być chirurgiem, ale naczyniowym?
To ma do wyboru miejsca poza naszą uczelnią: w szpitalu przy ul. Kamieńskiego, Traugutta, Weigla. Profesjonaliści znajdą miejsce dla siebie w mieście lub okolicach.

Po co jest ta ustawa?
Ma zapobiegać nierównemu traktowaniu młodych pracowników naukowych, zadbać o czystość obyczajów akademickich. W zakładzie pracy nie powinno być zależności służbowej w obrębie rodziny. Ale ta zasada powinna obowiązywać w całym sektorze publicznym.

Anna Gabińska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska