Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec procesu lekarzy. Popełnili dramatyczny błąd medyczny? Wyrok 13 listopada

Marcin Rybak
W sprawie po ośmiu latach w końcu zapadnie wyrok
W sprawie po ośmiu latach w końcu zapadnie wyrok Fot. Janusz WóJtowicz / Polskapresse
Czy znany wrocławski ginekolog, profesor K. powinien zostać skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu za przyczynienie się do śmierci dziecka swojej pacjentki? Tego chce prokuratura. Czy – o co wnosi obrona - ma być uniewinniony? Wyrok usłyszymy 13 listopada.

W piątek przed wrocławskim sądem skończył się proces w tej sprawie. Oprócz profesora Andrzeja K. oskarżony jest też doktor Marek M. Obydwaj są z Kliniki Położnictwa i Ginekologii przy ul. Chałbińskiego. Obaj – dowodzi oskarżenie – zaniedbali pacjentkę w zagrożonej ciąży. Cesarskie cięcie odkładano, aż wreszcie ciężarna kobieta była w takim stanie, że jej życie było poważnie zagrożone. Obrona przekonuje, że to nie był lekarski błąd tylko nagła, nieprzewidziana wcześniej sytuacja.

- Gdybym mogła, chciałabym cofnąć czas. By dać oskarżonym szansę, żeby zdecydowali o tym co robili. Ale to jest niemożliwe – mówiła sądowi w swoim krótkim, emocjonalnym przemówieniu pokrzywdzona, matka dziecka, które urodziło się martwe Małgorzata Ossmann Bitner. - Mi nie pomoże już nic. Nie da się odwrócić tego, co się stało, nie da się tego zmienić. Zaraz po swoim przemówieniu wyszła z sali.

- Gdyby została, usłyszałaby słowa przeprosin. Nie za błąd, nie za winę, a za nieszczęście – powiedział chwilę potem obrońca profesora K. mecenas Andrzej Malicki. - Nie udało się uratować dziecka. I to niepowodzenie jest niezależne od wyroku jaki zapadnie w tej sprawie. Ono obciąża sumienie każdego lekarza.

Pani Małgorzata trafiła do kliniki 9 sierpnia 2007 roku w 37 tygodniu zagrożonej ciąży. Prokuratura – powołując się na opinie biegłych – przekonywała sąd, że już tego dnia należało wykonać cesarskie cięcie. Zwłoka doprowadziła do tragedii. Oskarżenie – cytując biegłych – krytykuje decyzję, by zabieg odłożyć na 16 lub 17 sierpnia. - Profesor Andrzej K. był dla pacjentki gwarantem bezpieczeństwa – mówiła prokurator Joanna Rajczyk przypominając, że – zgodnie z kodeksem etyki lekarskiej najważniejszym powołaniem lekarza jest ochrona życia.

Drugi oskarżony lekarz – doktor M. miał dyżur krytycznego dnia – 13 sierpnia od 15.00. Tego dnia gwałtownie pogorszył się stan zdrowia kobiety. Zdaniem prokuratury, lekarz źle nadzorował jej stan zdrowi. Potem – gdy już zdecydował o cesarskim cięciu - zbyt późno i zbyt wolno przygotowywał zabieg.

Obrona profesora przekonuje przede wszystkim, że pani Ossmann nie była jego pacjentka w szpitalu. Owszem, w prywatnym gabinecie prowadził jej ciążę. Ale w szpitalu on się nią nie zajmował. Gdy feralnego 13 sierpnia po południu dowiedział się jaki jest jej stan przyjechał – choć nie musiał – operować osobiście. - Mam być ukarany za to, że chciałem pomóc kolegom i przyjechałem do szpitala? - pytał profesor w swoim przemówieniu. Oskarżenie powołuje się jednak na zeznania świadków, z których jednoznacznie wynika, ze pani Małgorzata była jego pacjentką.

Poza tym – dowodzi obrona – nagłe pogorszenie stanu zdrowia było wynikiem zdarzenia, którego nie dało się przewidzieć. To był wypadek, a nie czyjekolwiek zaniedbanie. Obrona kwestionuje wartość prawną głównego dowodu – ekspertyzy biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej w Poznaniu. Najważniejszy ekspert zespołu biegłych, specjalista ginekolog nie żyje. Nie może być przesłuchany i nie można mu zadawać pytań, więc nie ma się jak bronić – przekonywali obrońcy profesora.

Oskarżenie odpowiada, że są w aktach sprawy i inne opinie. Przygotowane na potrzeby procesu profesora przed sądem lekarskim (jest teraz zawieszony) czy na potrzeby procesu cywilnego w tej samej sprawie.

Doktor M. i jego obrońcy przekonywali, że nie może on odpowiadać nie za swoje winy i zaniedbania. On zajął się pacjentką 13 sierpnia o 15.00 gdy zaczął dyżur w całej klinice. Odpowiadał za 90 pacjentek i jeszcze przyjmował w ambulatorium. Nie zaniedbał – przekonują – niczego. A przygotowania do cesarskiego cięcia trwały najkrócej jak się da w warunkach zapewnionych organizacją pracy szpitala. Na dowód, że doktor nie jest winny, przytaczają umorzenie jego sprawy przez lekarskiego Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej.

Sąd odroczył wyrok do 13 listopada.

Dlaczego śledztwo i proces w tej sprawie trwały aż osiem lat? Bo bardzo długo trwało śledztwo. W 2009 roku akta ukryto gdzieś. Gdzie? Nie wiadomo. Rzecz wyszła na jaw we wrześniu 2012. Przed wrocławskim sądem toczy się proces prokurator Justyny Dz. oskarżonej o przekroczenie uprawnień i posługiwanie się sfałszowanym dokumentami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska