Komisariat na Trzemeskiej znów ma kłopot. Nie upilnowali kamery

Czytaj dalej
Fot. Jarosław Jakubczak
Marcin Rybak

Komisariat na Trzemeskiej znów ma kłopot. Nie upilnowali kamery

Marcin Rybak

Przez kilka tygodni policjanci z Trzemeskiej pilnowali roweru i zamontowanej na nim niewielkiej, ale cennej kamery GopRo Hero4. Nie upilnowali.

Pan Tomek stracił kamerę wartą bez mała 1300 złotych. Zginęła na komisariacie policji Wrocław Stare Miasto przy ulicy Trzemeskiej. Ktoś ją ukradł? Policjant? Trwa kontrola i śledztwo. Sprawę przekazano Prokuraturze Rejonowej w Oławie.

Policja sprawy nie komentuje. Ograniczając się do zdawkowej informacji, że sprawę wyjaśnia prokuratura i biuro kontroli Komendy Miejskiej Policji we Wrocławiu. Razem z kamerą zginęła karta pamięci warta 200 złotych. Była też obudowa za 250 zł i uchwyt do mocowania na kierownicy roweru za 150 zł.

Wszystko działo się na przełomie maja i czerwca. Pan Tomek - mieszkaniec Wrocławia - uległ wypadkowi. Wywrócił się prowadząc rower. I to tak nieszczęśliwie, że trafił na kilka tygodni do szpitala. W tym czasie jego rowerem - i zamontowaną na kierownicy kamerą marki GoPro Hero 4 - zaopiekowali się policjanci z komisariatu na Trzemeskiej. Kiedy właściciel przyszedł po odbiór swoich rzeczy, otrzymał rower. Kamery, karty, obudowy i uchwytu nie było... Panu Tomkowi bardzo żal tej karty. Tam były zapisane materiały, których potrzebował do swojej pracy.

Właściciel próbował rzecz całą wyjaśniać na komisariacie, ale bezskutecznie. W końcu zdecydował się złożyć zawiadomienie o przestępstwie. Jego zdaniem, kamera po prostu została ukradziona.

W oławskiej prokuraturze powiedziano nam, że dopiero kilka dni temu trafiły do nich materiały całej sprawy.

Zagubiona - być może skradziona - kamera to niejedyna tego typu sytuacja na komisariacie we Wrocławiu. W 2009 roku zginęła tam gotówka. I to 20 tysięcy złotych. Pieniądze znajdowały się w szafie pancernej w gabinecie komendanta. Były to zresztą prywatne pieniądze ówczesnego komendanta.

A gdzie przechowywano kamerę i rower? Jak mówi nam emerytowany, doświadczony policjant, zabezpieczenie własności ofiary wypadku to prawidłowe działanie policji. Powinny one trafić do komisariatu, a tutaj do magazynu depozytów. I w tym miejscu - specjalnie oznaczone - miały czekać na właściciela.

Kamera i rower należą do wrocławianina, pana Tomka (imię zmienione). Trafiły na komisariat pod koniec maja, gdy ich właściciel wprost z ulicy pojechał do szpitala, po tym jak upadł na chodnik. Jak mówi, prowadząc rower z kamerą zamontowaną na kierownicy. Gdy już wyzdrowiał, pojawił się na komisariacie, by odebrać swoją własność. I wtedy się zaczęło...

Ale po kolei. - To było w nocy z 19 na 20 maja. Szedłem z tym rowerem przez Rynek. Co się potem stało, nie pamiętam - opowiada nasz Czytelnik. - Ocknąłem się w szpitalu na Borowskiej. W kieszeni spodni miałem kartkę z napisem „mam twój rower” i numer telefonu.

Zadzwonił. Odebrała dziewczyna. Mówi, że owszem, widziała, jak upada na ziemię. Chciała zaopiekować się jego sprzętem, ale nadjechał poli-cyjny patrol. Funkcjonariusze oznajmili, że to ich rola. I wszystko zapakowali do radiowozu. Ze szpitala wyszedł 20 maja. Czyli po kilku godzinach. Pojawił się na komisariacie. Wyprowadzili rower. Na kierownicy była kamera. Ale... zażądali paragonów zakupu. Inaczej - powiedzieli - sprzętu nie wydadzą.

- Słusznie zrobili, że zabezpieczyli rower i kamerę na miejscu wypadku - komentuje emerytowany oficer wrocławskiej policji. - Ale z tym paragonem to moim zdaniem przesada. Przecież policjanci byli na miejscu zdarzenia i widzieli, czyj sprzęt zabezpieczają. Ktoś był chyba nadgorliwy.

Tak czy siak, pan Tomek paragonów przy sobie nie miał. Co gorsza, okazało się, że obrażenia po wypadku są poważniejsze i musi wrócić do szpitala. Był tam całe dwa tygodnie.

Gdy wyszedł znowu pojawił się - już z paragonami - na komisariacie. I wtedy się zaczęło. Najpierw - mówi nam - była pani na recepcji. Musiał dwa razy opowiedzieć jej całą historię. Pani próbowała czegokolwiek się dowiedzieć, ale bezskutecznie.

- Siedzę tam na recepcji całą godzinę. Kilka osób do mnie przychodziło. Każdemu musiałem tę historię od nowa opowiadać. Był nawet jakiś policjant, który oznajmił, że nie ma czasu ze mną rozmawiać - relacjonuje właściciel pan Tomek.

Kiedy zażądał rozmowy z komendantem, ktoś przyprowadził rower. Ale bez kamery! Znowu zażądał komendanta. Poradzono mu, by na notatce zrobił adnotację o tej kamerze. Ale on upierał się, że chce z komendantem. Wtedy spotkał się z funkcjonariuszem, który obiecał pomóc. Spotkali się następnego dnia. Obiecano mu, że sprawa będzie wyjaśniona.

Ale mijały dni i żadnych wyjaśnień nie było. Ani kamery. Choć usłyszał zapewnienie, że został zabezpieczony moni-toring. W końcu stracił cierpliwość i złożył zawiadomienie o przestępstwie. Trwa śledztwo. Czy coś da?

Komisariat na Trzemeskiej nie ma dobrych dni. Najpierw była sprawa śmierci Igora Stachowiaka, rażonego prądem z paralizatora w toalecie tego komisariatu. Niedawno zaś pisaliśmy o mężczyźnie pobitym w nocnym klubie. Dochodzenie w tej sprawie umorzono, uzasadniając to m.in. tym, że pokrzywdzony sam sobie może oskarżyć sprawców. Choć policjanci ich nie wykryli.

Marcin Rybak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.