Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Klasyka i czarny koń bez happy endu

Marta Wróbel
Kadr z najnowszego filmu Gusa Van Santa "Restless". Na pierwszym planie Mia Wasikowska
Kadr z najnowszego filmu Gusa Van Santa "Restless". Na pierwszym planie Mia Wasikowska materiały prasowe AFF
Z Urszulą Śniegowską, dyrektor programową American Film Festivalu, który zaczyna się dziś we Wrocławiu, rozmawia Marta Wróbel.

American Film Festival to druga po odbywającej się we francuskim Deauville tego typu impreza w Europie. Wyobraźmy sobie widza, któremu amerykańskie kino kojarzy się wyłącznie z komercyjnymi kopankami i głupimi komediami. Jak zachęci Pani takiego sceptyka do zmiany zdania na ten temat?
Wystarczy przyjść na festiwal, by przekonać się, że ponad siedemdziesiąt filmów, które pokazujemy, jest zupełnie inne od tego, czym karmi nas kino komercyjne na co dzień. Kinematografia amerykańska jest niezwykle różnorodna, ale niestety, głównie wielkobudżetowe produkcje z ogromnymi środkami na promocję przebijają się do całorocznego repertuaru i te też znikają po miesiącu, bo nadchodzi kolejny "produkt" rozrywkowy. Można użyć takiego kulinarnego porównania: warto przekonać się, że wołowina to nie tylko przemielone hamburgery, to także surowy tatar i soczysty befsztyk… Trzeba jednak spróbować, żeby się przekonać, że i one są smaczne, a dla wegetarian… mamy hot dogi z tofu.

Tegoroczny AFF to sześć dni z tzw. amerykańskim kinem niezależnym. W tym z polskimi premierami, m.in. najnowszego obrazu Gusa Van Santa "Restless" z Mią Wasikowską i gośćmi: reżyserami Joe Swanbergiem i Toddem Solondzem, którzy będą mieć tu swoje retrospektywy. Jak wyglądał dobór festiwalowego repertuaru?

Repertuar tworzy się, mając oczy i uszy otwarte: trzeba dużo oglądać, rozmawiać z ludźmi, słuchać ich opinii i wrażeń. Nie da się tego robić nie jeżdżąc na festiwale, zwłaszcza takie jak Sundance czy South by Southwest, które proponują głównie kino amerykańskie. Tam rodzą się nowe gwiazdy kina niezależnego i wykluwają tendencje. Trzeba to bacznie obserwować i dopasowywać do naszych możliwości - domyślać się, co może przypaść do gustu polskiej publiczności i jak wypromować nowy nurt czy nazwisko. Chyba nam się to udaje - pierwsza na świecie retrospektywa trzydziestoletniego przedstawiciela niezwykle popularnego od kilku lat nurtu mumblecore, Joe Swanberga, odbędzie się właśnie we Wrocławiu.

Z kolei znani twórcy pokazują swoje filmy premierowo na najważniejszych festiwalach w Cannes czy Wenecji i tam też musimy obserwować, co w Europie się sprawdza i nawiązywać kontakty. Tak więc po Złotej Palmie w Cannes dla Terrence'a Malicka zrodził się pomysł przypomnienia jego wcześniejszych filmów. Jednym słowem trzeba wiedzieć, co w trawie piszczy, ale i co w duszy gra: bo częściowo spełniamy swoje marzenia. Choćby spotkanie z Solondzem w tym roku. Goście chętnie odwiedzają Polskę, nasz kraj jest dla nich miejscem egzotycznym, dla niektórych mitycznym. Amerykanie zresztą w ogóle chętnie mówią o sobie, więc spotkania z publicznością to dla wielu z nich wielka frajda.

Podobnie jak w tamtym roku, filmy na festiwalu podzielone są na sekcje, od pokazów specjalnych, po dokumenty i pokazy konkursowe. Zobaczymy też produkcje o jazzie i klasykę, jak choćby "Pół żartem, pół serio" Billy'ego Wildera. Jak zatem wybrać festiwalową filmową ścieżkę, żeby móc "skosztować" każdej sekcji?
Każdy dzień zawiera większość naszych programowych ingrediencji, ale jeśli ktoś może zobaczyć nie więcej niż sześć filmów, to nie można przegapić. Najnowszego filmu Todda Solondza "Czarny koń" - czarnej komedii bez happy endu z Mią Farrow i Christopherem Walkenem, jako smętnymi rodzicami niemogącego dorosnąć trzydziestolatka. Debiut Ter-rence'a Malicka "Badlands" to bezdroża Ameryki i ikoniczna para morderców w trakcie ucieczki w nieznane. "Blue Valentine" z Rayanem Gosli-n-giem i Michelle Williams - niby jeden z wielu dramatów o końcu relacji, ale w wykonaniu tej pary niezwykle przekonujący. Dokumentu z muzyką lidera zespołu Bejrut o amerykańskiej prowincji, gdzie diabeł mówi dobranoc, czyli "Bombay Beach", w którym bohaterowie wyrażają siebie poprzez taniec.

Warto także zobaczyć "Kansas City" Roberta Altmana - mniej znany klasyk, świetny obraz środowiska jazzowego lat 30., a także "Raz, dwa, trzy" - mniej znaną komedię Billy'ego Wildera. I choćby jednego filmu konkursowego, bo każdy na swój oryginalny sposób pokazuje wizerunek dzisiejszej Ameryki.

***
Można jeszcze kupić wejściówki na festiwal.
Ceny biletów wahają się od 15 do 17 zł. 17 zł zapłacimy za pojedynczy bilet, 16 zł kosztuje bilet w pakiecie "5+" (więcej niż pięć filmów), a 15 zł to koszt wejściówek w pakiecie "10+".
Wszystkie projekcje festiwalowe odbędą się w kinie He-lios (ul. Kazimierza Wielkiego 19A-21), tam też można kupić bilety. Więcej na www. americanfilmfestival.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska