Jako człowiek "kaleki" nie miałem specjalnego wyboru i musiałem się zgodzić na zaproponowane warunki. Kierownik wycieczki, czyli kierowca pojazdu, zaproponował festiwal w Międzyzdrojach. Bo snobistyczny i snob się o snoba ociera. A jacy artyści? Artyści? Przecierka. Trochę tych, których nikt nie zna, czyli prawdziwych aktorów grających po różnych teatrach. Trochę takich, których ja nie znam, bo grają w jakichś serialach telewizyjnych. Trochę wybitności sztuk plastycznych, które na specjalnej wystawie oddały hołd "Bykowi", czyli Franciszkowi Starowieyskiemu. Trochę zawodzących estradowców. Trochę galaretki towarzyskiej znanej z tego, że są znani przez chwilę i tyle.
Przekonywałem kierownika w mini, że we Wrocławiu jest akurat świetny festiwal filmowy Era Nowe Horyzonty i jak już chce mnie kulawego wozić, to może mnie wozić od kina do kina. Kierownika nie przekonasz. Kierownik musi mieć rację. Zostałem wyrzucony z samochodu na molo w Międzyzdrojach, które popularnością ma konkurować z molem w Sopocie. Nie konkuruje. Tłum jednak straszny i można się zgubić.
Po zmarszczkach poznałem od razu Andrzeja Łapickiego z młodą kobietą u boku. Kiedyś podobno z powodzeniem udawało mi się naśladować jego niezwykły timbre głosu. Gdybym wiedział, że zdarzy się takie spotkanie w Międzyzdrojach, na które pojechałem kompletnie nieprzygotowany, pewnie bym trochę poćwiczył, żeby klepnąć Wielkiego Aktora w ramię z podziwem i "jego głosem" powiedzieć: - Cześć Andrzej, ale masz laskę...
To kanwa starej anegdoty teatralnej o panu Andrzeju, zapisanej przez Igora Śmiałowskiego. Ta teoretycznie chamska poufałość zrobiłaby kolosalne wrażenie na kierowniku mojej eskapady, który wcześniej pisnął tylko: "Zobacz, żona Łapickiego" i prawie zemdlał ze szczęścia. Co innego jest oglądać kogoś na fotografiach w prasie, a co innego zobaczyć półtora metra po skosie.
Przyznam się, że wypatrywałem znajomych stąd, czyli od nas tu, z prowincji, daleko od snobistycznego centrum. Mignął mi tylko w tłumie rodowity wrocławianin, niekoniecznie lew salonowy, czyli Dżejdżejkey, no.. JJK - Jan Jakub Kolski. I tyle przyjemności. Wystawa, o której wspomniałem już wyżej, to rzeczywiście bardzo osobiste opowieści artystyczne o "Byku". Chyba najoryginalniejszy akcent tego letniego spędu. To był bardzo krótki wypad.
Ja sobie siedzę teraz przed moim konfesjonałem, czyli laptopem, i spowiadam się Państwu ze skromnych wrażeń, a wakacyjne życie artystyczne, jak Polska długa i szeroka, wręcz kipi. Gdzie nie spojrzysz, tam jakiś festiwal oszałamia. Kierownik-kierowca robi mi teraz w kuchni lody pistacjowe z wisienkami ze spirytusu i namawia do wyprawy na czarny Śląsk, gdzie jest festiwal teatru czarnego Wałbrzycha… Nic nie kłamię, wałbrzyski Teatr im. Jerzego Szaniawskiego ma w chorzowskim Teatrze Rozrywki autorski festiwal duetu Demirski & Strzępka. Trzeba na to poglądać (od poglądu i punktu widzenia) w kategoriach sukcesu, choć sam nie jestem entuzjastą artystycznego kreda tej pary.
Zacząłem od ogórków, to i ogórkami skończę. Ciekawą lekturą na letnią refleksyjność poczęstował mnie zakochany w starym Wrocławiu Marek Kryszkiewicz. To wspomnienia wrocławianina mieszkającego tu przed wojną, Wolfganga Schwarza, "Odłamki mojego świata", gdzie przeczytałem o wspaniałych kiszonych ogórkach stojących w wielkich garach lat temu osiemdziesiąt tuż za drzwiami do knajpy Pod Złotą Kolumną na rogu ulic Sienkiewicza i Piastowskiej. Zamiast lodów wolałbym takiego twardego kiszonego ogóra.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?