Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiepura i striptiz czyli początki Hali Ludowej (ROZMOWA)

Hanna Wieczorek
Hala Ludowa
Hala Ludowa Paweł Relikowski
O kinie Gigant, striptizie i koncercie Jana Kiepury z Przemysławem Des Loges, w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku dyrektorem Hali Ludowej, rozmawia Hanna Wieczorek

Został Pan dyrektorem Hali Ludowej w 1957 roku.
Tak, namówił mnie do tego ówczesny dyrektor opery, w której pracowałem.

A czym się Pan zajmował w operze?
Księgowością.

Wróćmy do Hali. Jak Pana zwerbowano do pracy?
Formalnie propozycję objęcia stanowiska dyrektora Hali Ludowej złożył mi dyrektor Wydziału Kultury prezydium Rady Miejskiej Wrocławia. Kiedy wyraziłem zainteresowanie tą posadą, na posiedzenie prezydium zaprosił mnie prezydent Wrocławia, a był nim w tym czasie Eugeniusz Król. Rozmowa zaczęła się w ten sposób: „Panie Des Loges, co Pan sobie wyobraża? Pan chce zarabiać więcej niż prezydent Wrocławia?”. Ja mu na to: „Panie prezydencie, nie wiem, ile Pan zarabia, więc nie będę na ten temat dyskutował. A dlaczego uważam, że powinny być takie pensje? Po to, żeby się skończyło to, o czym się cały czas opowiada, czyli łapówkarstwo”. I wytłumaczyłem, że jeśli nie chcemy, by organizatorzy imprez brali jakiś pieniądze od artystów, to trzeba im przyzwoicie zapłacić. Chyba z tydzień czekałem na odpowiedź, w końcu przyszło zawiadomienie, że zostałem mianowany dyrektorem Hali. Zaczęliśmy ostro działać.


Ostro działać, czyli...?

Prowadziliśmy remonty, ale przede wszystkim organizowaliśmy różne imprezy. Frekwencja była duża – i na tych sportowych, i na tych kulturalnych. Największe zainteresowanie budziła rewia.

Taka prawdziwa, z tancerkami ubranymi w pawie pióra?
Aż tak, to nie. Ale na scenie stała makieta paryskiej wieży Eiffla, a pod nią działy się różne rzeczy. Śpiewy, tańce... Mogę zdradzić, że właśnie podczas tej rewii wprowadziliśmy pierwszy w powojennym Wrocławiu striptiz. Właśnie pod tą wieżą Eiffla. Striptiz uskuteczniała pewna wrocławska primabalerina, do momentu, kiedy dyrektor opery zabronił jej tego. Mieliśmy problemy ze znalezieniem zastępstwa, ale w końcu się znalazło. Tyle że striptiz odbywał się już przy przyciemnionym świetle.

A wydarzenie, które najlepiej Pan zapamiętał?
Oczywiście koncert Jana Kiepury. Przyszło wtedy do Hali Ludowej sześć tysięcy ludzi: to była nasza największa frekwencja. Kiepura przyjechał do stolicy Dolnego Śląska pociągiem. Wrocławianie zgotowali mu gorące powitanie na Dworcu Głównym. Swoim zwyczajem zaśpiewał tam dla zgromadzonego tłumu. Potem kabrioletem zawieźliśmy go do hotelu Monopol. Tam również czekała nań kupa luda. Kiepura wyszedł na hotelowy balkon i po raz drugi zaśpiewał dla wrocławian. Wieczorem odbył się bankiet przygotowany na jego cześć, a następnego dnia o godzinie 11 miał się pojawić na próbie w Hali Ludowej. Początek koncertu zaplanowaliśmy na godzinę 17. Byliśmy przygotowani na jego przybycie, bo mistrz, tak się kazał tytułować pan Kiepura, postawił swoje warunki. Trzeba było przystosować zaplecze do jego potrzeb.

Jakie warunki postawił Jan Kiepura?
Bardzo dbał o gardło, co chwila płukał je, więc tuż za sceną musiała być zrobiona specjalnie dla niego toaleta, żeby nie musiał daleko biegać.

Jak zapamiętał Pan występ mistrza?
Było nerwowo. Kiepura przyjechał do Hali Ludowej około godziny 11 i od progu zakomunikował: „Koncertu nie będzie. Źle się czuję, gardło mnie boli, nie ma mowy, żebym śpiewał”. Zdrętwieliśmy, przecież wszystkie bilety były wyprzedane. Jednym słowem, tragedia. Zaczęliśmy go przekonywać, zamówiliśmy mu wizytę u profesora Falkiewicza. Mieliśmy urwanie głowy z chorym mistrzem, a na dodatek przed Halą czekał tłum młodzieży, która przyszła na poranek do Hali. Trzymałem młodzież przeszło pół godziny na dworze, żeby mistrzowi nikt nie przeszkadzał w próbie. W końcu jednak musiałem ludzi na widownię wpuścić. Jak mistrz wyszedł na scenę i zobaczył, że jest publika, odstawił im koncert nie z tego świata.

Kochał widownię...
Uwielbiał tłumy. Pamiętam, że na wieczorny koncert przywieźliśmy go do Hali od tyłu, żeby spokojnie mógł wejść bocznymi drzwiami. Nagle patrzymy, a mistrza nie ma. Zaginął nam, szukamy go wszędzie.

I gdzie się znalazł?
Tam, gdzie był największy tłum. Wielbiciele go natychmiast chwycili i wnieśli na salę.
Koncerty, przedstawienia, mecze, rewie na lodzie – to wszystko przyciągało widzów. Jednak uznał Pan, że to za mało.
Ciągle zastanawialiśmy się, jak uatrakcyjnić Halę, jak przyciągnąć ludzi. Mogę się pochwalić, że w 1958 roku odbył się w Hali Ludowej pierwszy bal sylwestrowy. Na pierwszym piętrze, w kawiarni Kolorowa, była impreza dla specjalnych gości. Byłem tam wodzirejem. Na dole bawili się wrocławianie, którzy wykupili bilety. Była orkiestra, miejsce do tańców, gorzej z częścią bufetową, ponieważ nie było stolików – trochę taka prowizorka. Powiem Pani, że chcieliśmy Halę udekorować maksymalnie, ale nie było balonów. To kupiliśmy kilka tysięcy prezerwatyw, nadmuchaliśmy i były też balony.

Najbardziej jednak dumny jest Pan z kina Gigant.
Ten pomysł podrzucił nam ówczesny dyrektor Wytwórni Filmów Fabularnych. Przyznam, że nie było łatwo. Musieliśmy zrobić olbrzymi ekran. Konstrukcję wykonano w Pafawagu, a płótno zostało przygotowane w zakładach chemicznych w Oławie.
Wystarczyło zamontować ekran i kino zaczęło hulać,
To nie takie proste. W owym czasie był monopol filmowy. Trzeba było się nachodzić za zgodą na urządzenie kina poza Kinematografią. I znowu pomógł nam dyrektor WFF, który udostępnił nam kamerę projekcyjną i fachowców do wyświetlania filmów. W ten sposób mieliśmy załatwioną stronę techniczną. Problemy były także z wypożyczeniem filmów, ale udało się i tę barierę pokonać.

I w końcu można było kino uruchomić?
Jeszcze nie. Hala była biedna, nie stać nas było na zainstalowanie kotar na wszystkich oknach. I wtedy scenograf z Teatru Polskiego doradził nam, żebyśmy pomalowali okna na kolorowo, tylko na pierwszym piętrze były zasłony. Pod koniec 1958 roku ruszyliśmy z kinem Gigant.

Kino zainaugurował radziecki film „Jezioro łabędzie”.
Nie pamiętam już, to było tyle lat temu... Ale nocne maratony zapoczątkowaliśmy trzyczęściowym filmem „08/15” na podstawie książki Hansa Hellmuta Kirsta. Ten film wszedł właśnie na ekrany innych kin i tłum nam się zwalił straszny. Była taka kolejka do kas, że musieliśmy milicję wzywać.

O której zaczynały się nocne seanse?
O godzinie 21. Po każdej z trzech części filmu była przerwa. Maraton kończył się o szóstej rano. Nie miałem możliwości obserwowania, jak rozwija się kino. Już pod koniec 1957 roku okazało się, że pewna wysoko postawiona persona ma ochotę na moje stanowisko. Przepracowałem jeszcze rok i pożegnałem się z Halą. Chciano mnie zwolnić dyscyplinarnie, ale nie było do tego podstaw. Więc rozwiązano umowę o pracę w normalnym trybie.
Rozmawiała Hanna Wieczorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska