Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kazimierz Naskręcki - Fighter, który wiosłował do wyczerpania maksymalnego

Wojciech Koerber
Kazimierz Naskręcki wciąż wiosłuje latem i zimą. Tu w czasie treningu na przystani AZS-u przy Wybrzeżu Wyspiańskiego
Kazimierz Naskręcki wciąż wiosłuje latem i zimą. Tu w czasie treningu na przystani AZS-u przy Wybrzeżu Wyspiańskiego fot. janusz wójtowicz
Z Kazimierzem Naskręckim rozmawiam przed treningiem. Jego, rzecz jasna. Bo olimpijczyk z Tokio wciąż musi być w gazie. I jest. Szczupły, wyprostowana sylwetka, kilkudniowy zarost, taka dojrzała wersja filmowego Jamesa Bonda. Plecaczek na ramieniu, znów będzie ergometr.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2012 ROKU!

- To już nie wiosłowanie, to ruszanie się dla lepszego samopoczucia. Przeważnie dwa, trzy razy w tygodniu, chyba że zamiennie jakaś ogólnorozwojówka, marsze po górach, wspinaczka niewysoka. W minionym roku poszedłem sobie m.in. na Śnieżkę przez Łomniczkę - mówi nam Kazimierz Naskręcki, który w marcu skończy 74 lata. Wciąż jest trenerem wioślarstwa (klasy mistrzowskiej), obecnie w Gople Kruszwica. Z sukcesami. W 2009 roku jego dwójka podwójna wagi lekkiej (Jerzy Kowalski, Artur Mikołajczewski) wywalczyła mistrzostwo Polski, a w 2011 sukces powtórzyła, wyprzedzając na poznańskiej Malcie Pawła Rańdę i Karola Szymerowskiego. Osada AZS-u Politechnika Wrocławska próbowała gonić utracony początkowo dystans - jak to szlakowy Rańda ma w zwyczaju - lecz się nie wyrobiła.

Życie i kariera Naskręckiego rozpoczęły się w rodzinnym Kaliszu, gdzie w przedwojennym mieście - liczącym jakieś 50-60 tysięcy mieszkańców - funkcjonowało aż sześć wioślarskich klubów. Spore było tam zamiłowanie do sportów wodnych. Zresztą siostra Jadwiga i brat Karol również machali wiosłami.

- Ja po pierwszym roku treningów zostałem mistrzem Polski juniorów na ósemce - mówi nam Lala. To ksywa. - Przyszła żona mnie tak pieszczotliwie nazywała, a koledzy podchwycili - zdradza wioślarz, który - jak niesie wieść z przystani - nie tylko przyszłej żonie się podobał. - To niech tak będzie. Zawsze to serce krzepi - dworuje sobie.

Życiowy sukces odniósł Naskręcki w olimpijskim roku 1964. Wówczas to na mistrzostwach Europy w Amsterdamie - jako szlakowy dwójki ze sternikiem - wywalczył brąz, wiosłując wespół z Marianem Siejkowskim, a słuchając rozkazów i pokrzykiwań malutkiego Stanisława Kozery. Z tymi sternikami to ciekawa sprawa. Bo gdy ich galernicy zimą formę wykuwają, oni mogą na łóżku leżeć i książki czytać. A medal też się później należy. - Rzeczywiście, na ogólnokondycyjne zgrupowania rzadko z nami jeździli. Ale w sezonie już musieli być. Najważniejsze, by ważyli do 45-50 kg - zauważa Naskręcki. A więc to sternicy trafiają do historii jako jedni z najmłodszych uczestników igrzysk, a czasem i medalistów. Taki Bernard Malivoire liczył sobie w Helsinkach (1952) 14 lat i 85 dni, gdy został najmłodszym medalistą imprezy. I to złotym. A powoził wówczas francuską dwójką Gaston Mercier i Raymond Salles. W Barcelonie z kolei (1992) sternik hiszpańskiej ósemki był 11-latkiem.

No więc w tym Amsterdamie przegrał tylko Naskręcki z osadami NRD i ZSRR. A zatem dziś śmiało może się czuć... mistrzem Europy. No bo przecież takie państwa już nie istnieją. A Polska - jak najbardziej. Ba! Władza nawet twierdzi, że jesteśmy zieloną wyspą. - Niemcy byli wtedy nie do pobicia, rekord toru chyba najechali - przypomina szlakowy, która z poznaniakiem Siejkowskim spotkał się w Zawiszy Bydgoszcz, gdzie odbywał służbę wojskową.

Tuż po Amsterdamie przyszedł czas na olimpijski występ w Tokio, skąd medale przywiozło czworo Dolnoślązaków. Srebro wywalczył bokser Artur Olech (Gwardia Wrocław), a po brązie pięściarz Józef Grzesiak (Gwardia), sztangista Mieczysław Nowak (Śląsk Wrocław) oraz siatkarka Maria Śliwka (Gwardia). Naskręcki też chciał stamtąd swój krążek wywieźć. Dziś jednak mówi o swojej życiowej tokijskiej porażce.

Choć z pasją wiosłuje do dziś, to jednak jako wyczynowiec tuż po Tokio podziękował. Tak bardzo je przeżył

- Zajęliśmy tam ostatnie miejsce w finale. No, niech będzie, że szóste. Lepiej brzmi. Warunki były nierówne, z jednej strony wiał boczny przeciwny wiatr i już po naszym zejściu na wodę przesunięto finałowy bieg o 1,5 godziny. A tylko nasza osada na tę wodę zeszła. I myśmy się tak gotowali, bo wrócić już nie można było. Stres, nie wiadomo o co chodzi, trenerzy też zgłupieli. No i start wypadł w naszym największym oklapnięciu psychicznym, nie nawiązaliśmy walki, choć do finału dotarliśmy z bardzo dobrym czasem - pluje sobie w brodę nasz olimpijczyk. A tor istotnie był w Tokio prowizoryczny. Jeden brzeg pionowy i betonowy z fabryczną zabudową. A drugi zupełnie odsłonięty. Stąd krzywdzące jednych, a innych faworyzujące wiatry.

Dodajmy, że w tym olimpijskim finałowym wyścigu zabrakło wspomnianych osad z NRD i ZSRR, które ubiegły Naskręckiego w Amsterdamie. Teraz przepadły w kwalifikacjach. Zatem droga do pudła wydawała się krótka, choć wciąż liczyła sobie dwa tysiące metrów. - Tak można powiedzieć. Że byliśmy cichymi faworytami do medalu, choć niekoniecznie złotego - zauważa Dolnoślązak. I choć z pasją wiosłuje do dziś, to jednak jako wyczynowiec podziękował niemal tuż po igrzyskach - w wieku 28 lat. Tak bardzo to niepowodzenie przeżył. Choć pozasportowe wrażenia ma z Tokio sympatyczne.

- Budowle, elektronika, to na nas robiło wrażenie. I tyle kanałów telewizyjnych przy jednym w Polsce. Do tego podróż z międzylądowaniem na Alasce. No i powrotna. Najpierw statkiem z Jokohamy do Portu Nachodka, bo ten we Władywostoku był dla innastrańców zamknięty. Stamtąd ponad 30 godzin pociągiem do Chabarowska, z Chabarowska samolotem do Moskwy, a z Moskwy do Warszawy - wylicza wioślarz. Gdy chodzi o MŚ, najbliżej pudła był w 1962 roku w Lucernie, gdzie zajął czwarte miejsce w dwójce bez sternika. I tu tłumaczenia nie ma. - Bo to chyba najbardziej wymierny tor na świecie. Jest tak ułożony, że nigdy nie ma tam wiatru bocznego, ewentualnie leciutki przeciwny - wyjaśnia olimpijczyk.

Co jeszcze wspomina Lala z zawodniczej kariery? - Moje pierwsze ME w 1958 roku na poznańskiej Malcie. Zajęliśmy piąte miejsce, a ja dałem się poznać jako szlakowy - mówi. A wieść niesie, że był to kozak, których ta dyscyplina zawsze będzie potrzebować. Marek Kolbowicz ujął to swego czasu tak: "Jeśli za metą jesteś w stanie jeszcze choć raz machnąć wiosłem, to znaczy, że się do tego sportu nie nadajesz". Taki twardziel. - Może to nieskromnie zabrzmi, ale ja byłem dużym fighterem. Zawsze do wyczerpania maksymalnego - konstatuje pan Kazimierz.

Nastał czas trenerki. W 1966 roku ukończył Naskręcki wrocławską WSWF - obecną AWF. Wcześniej miał przygodę z tutejszą Akademią Rolniczą ("nauki od cholery było, kto by to chciał") i choć uczelni nie skończył, to czasu zupełnie tam nie stracił. Poznał żonę Annę, która wykazała się wówczas większą wytrwałością. Dziś jest magistrem inżynierem rolnictwa. W 1969 roku został pan Kazimierz trenerem męskiej kadry wioślarskiej. Dwa lata później pod jego batutą Jerzy Broniec (później opiekun Roberta Sycza i Tomasza Kucharskiego) oraz wychowanek AZS-u Wrocław Alfons Ślusarski sięgnęli po brąz ME. W Monachium natomiast ósemka bez sternika była szósta w olimpijskim finale. Gdy nie poszło reprezentacji na moskiewskich ME, umowę rozwiązano. Choć nieco później podpisywano nową. Współpraca z kadrą zakończyła się ostatecznie w 1976 roku.

Ósemkę wrocławskiego Dolmelu - nieistniejącego już - doprowadził trener Naskręcki do mistrzostwa Polski. Pracował też, rzecz jasna, ku chwale AZS-u Politechnika, a dziś przekazuje doświadczenie we wspomnianym Gople Kruszwica. Czy wiosła to rzeczywiście dyscyplina akademicka?

- Nie tylko. Dawno temu, w latach 30., prezesem BTW Bydgoszcz został szef przedsiębiorstwa budowlanego i zebrał niezłą paczkę osiłków. Na zasadzie - przyjdziesz wiosłować, dostaniesz robotę. A poza tym w wielu klubach mieli swego czasu dwie szatnie: jedną dla elitki, drugą dla całej reszty. No i w wielu odbywało się przed wojną głosowanie. Każdy nowy członek musiał mieć swojego wprowadzającego, który kandydaturę rekomendował. A później odbywało się głosowanie nad przyjęciem - przybliża przedwojenną rzeczywistość Naskręcki. Dodać też warto, że właśnie od wioślarstwa rozpoczyna się historia polskich stowarzyszeń sportowych. Otóż pierwsze było powstałe w 1878 roku Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie, a jego członkami m.in. Henryk Sienkiewicz i Bolesław Prus.

- Z wioślarstwem było też związane dowództwo AK. Prezesem wszystkich klubów wojskowych był gen. Tokarzewski, warszawskiego - Grot-Rowecki, a w Grodnie zakładał klub Okulicki - zaznacza wrocławianin. Wspomina również niegdysiejszą dominację wioślarstwa z NRD.

- Z wyjątkiem jedynki mężczyzn i dwójki bez sternika strasznie zawyżyli poziom dyscypliny. 40 lat temu sprzęt był gorszy, łodzie drewniane, wiosła też cięższe, a czasy niemal jak dzisiejsze. Doping? Pewnie się koksowali, ale nie zostali złapani - zauważa. Teraz o sportowe tradycje w rodzinie dba 15-letni wnuk Maciej Snarski. - To bardzo inteligentny chłopiec, uczeń II klasy gimnazjum i stypendysta. Broni bramki w piłkarskich meczach szkolnej reprezentacji, która odnosi w powiecie wrocławskim duże sukcesy - dodaje dziadek Kazimierz. A sam wciąż chwyta się ergometru. Podopieczni zdobywają mu medale mistrzostw Polski, mieszka sobie na wrocławskich Popowicach, a z okna widzi Odrę. Źle nie ma.

Kazimierz Naskręcki

Urodził się 4 marca 1938 w Kaliszu. 186 cm wzrostu. Olimpijczyk z Tokio, gdzie w przedbiegach dwójek ze sternikiem (partnerzy Marcian Siejkowski i Stanisław Kozera) zajął 1. miejsce (7:55.79). W finale był szósty (8:40.00), a zwyciężyli Amerykanie (8:21.33). Brązowy medalista ME Amsterdam 1964 (dwójka ze sternikiem, Siejkowski i Kozera). Finalista MŚ Lucerna 1962, gdzie był czwarty w dwójce bez sternika (z Siejkowskim) oraz szósty w dwójce ze sternikiem (Siejkowski, P. Majchrzak). Piąty zawodnik ME w Poznaniu (1958) oraz ME w Macon (1959), 12-krotny mistrz Polski. Trener męskiej kadry (1969-73 i 75-76), obecnie opiekun Gopła Kruszwica. Reprezentował KTW Kalisz, Zawiszę Bydgoszcz i AZS Wrocław. Absolwent WSWF. Żona Anna (magister inżynier rolnictwa), córka Manuela (magister wychowania fizycznego - AWF i biologii - Uniwersytet Wrocławski) uczy WF-u w szkole w Łozinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska