Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kawały o politykach rządzą internetem

Witold Głowacki
To śmiech ma ponoć pogrążyć Donalda Tuska. Tylko że najwięcej żartów powstaje w tej chwili na temat Bronisława Komorowskiego - najmocniejszego obecnie w sondażach polityka. Teraz to Tusk jest obciachem - twierdzą politycy PiS, z których nie tak dawno kpiła i ulica, i dziennikarze. Przyszła pora odwetu czy też to śmiech na zdrowie?

Tekst alternatywny

Donald Tusk i jego ministrowie stali się w ostatnich miesiącach bohaterami tych i innych politycznych żartów. Seria wpadek i błędów rządu skutkowała eksplozją politycznego humoru. Czy jednak jest to śmiech, który zabija, czy raczej taki, który służy po prostu zabawie, a może nawet - wbrew pozorom - rozładowuje napięcie?

"Premier nie ugnie się przed możliwymi protestami pacjentów. Przecież ci ludzie są jacyś chorzy!"

Według prawicowych mediów, fala żartów i szyderstw pod adresem Donalda Tuska i jego rządu, która przetacza się w internecie od momentu wybuchu wojny o ACTA, jest najważniejszym symptomem słabnięcia poparcia dla obozu władzy.
- Teraz to Tusk jest obciachem - można usłyszeć od niektórych posłów Prawa i Sprawiedliwości wraz z wyraźnym westchnieniem zabarwionej nutką satysfakcji ulgi. A na prawicowych portalach można przeczytać sążniste analizy, z których wynika z grubsza tyle, że Donald Tusk i Platforma Obywatelska znaleźli się na równi pochyłej - dokładnie w momencie, gdy w sieci zaczęły krążyć demotywatory i memy na ich temat.

Tekst alternatywny

"Premier najpierw był zdeterminowany, by bronić wartości wolnorynkowych nawet kosztem koalicji. Ale zrozumiał, że gwałtowny sprzeciw Polaków wobec rosnących cen benzyny jest tak przekonujący, że należy je natychmiast obniżyć. Dlatego benzyna na stacjach będzie od teraz nie po 6, ale po 4 zł. Za pół litra"

- Teraz to z nich wszyscy się śmieją - cieszą się w końcu politycy PiS. W tym ujęciu żart i satyra są narzędziem politycznej przemocy. Służą poniżaniu, niszczeniu politycznego przeciwnika, nakręcają przemysł pogardy. Jest w nich nieodłączny element stygmatyzacji, dyskryminacji - jak w przypadku szyderstw z klasowej ofiary albo kpin z ubogiego krewnego, który pojawił się na przyjęciu bogaczy. W ten sposób przecież salon wyklucza niepokornych, szydząc z ich niezłomnej ideowości. W ten sposób zabija się śmiechem tych, którzy domagają się prawdy, którzy zadają trudne pytania, którzy chcą czegoś więcej niż trwania ze schyloną kornie głową w Priwislinskim Kraju czy innym kondominium.

"Odnaleziony w Tatrach tajemniczy mężczyzna wcale nie jest byłym żołnierzem z Węgorzewa. Minister Mucha ujawnia, że to ostatni żyjący gracz trzeciej ligi polskiego hokeja"

Tak to zabijani śmiechem czuli się politycy i sympatycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy niechęcią mediów i ich szyderstwami tłumaczyli już niejedną polityczną porażkę. Powstał nawet mit, jakoby właśnie na potrzeby walki z PiS nastąpiło wskrzeszenie tradycji politycznego humoru z czasów PRL, żywej do roku 1989, potem zaś przez lata zapomnianej. Jest w tym oczywista manipulacja, ponieważ śmiano się równo ze wszystkich rządów i prezydentów wolnej Polski. I to w dość niewybredny sposób.

Lech Wałęsa śmieszył językiem, stylem bycia i autorytarnymi w tonie deklaracjami. Aleksander Kwaśniewski "problemami z golenią", słynnymi brakami w wykształceniu, momentami nawet tuszą. Z Lecha Kaczyńskiego szydzono ze względu na wzrost, bawiły jego językowe wpadki czy nieskrywana skłonność do czerwonego wina. Najzabawniejsza natomiast w kategorii prezydenckiej wydaje się Polakom aktualna "osoba głowy państwa". W internecie wciąż krążą filmy z najsłynniejszymi wpadkami Bronisława Komorowskiego, a także liczne demotywatory oparte na przeróbkach zdjęć z prezydentem w roli głównej. Wyszydzany jest charakterystyczny patos jego publicznych wypowiedzi. Polacy chętnie śmieją się z jego niemodnego hobby (myślistwo), tradycjonalistycznego postrzegania rodziny (zupa gotowana przez żonę), poczucia humoru, nie mówiąc już o wąsach.

Istniejące na Twitterze popularne konto Komorowski PL od początku rozgrywki o prezydenturę w 2010 r. dostarcza codziennie kilku twittów na temat prezydenta. Ich autor lub autorka niewątpliwie nie jest miłośnikiem Bronisława Komorowskiego, jednak na ogół nie przekracza granic dobrego smaku, tworząc specyficzną wizję zadowolonego z siebie, dobrotliwego, choć niezbyt rozgarniętego prezydenta korzystającego ze wsparcia wiecznie śpiącego Tadeusza Mazowieckiego, rozdygotanego Jana Lityńskiego i usłużnego generała Kozieja, który a to poluje z "osobą głowy państwa" na wiewiórki w Łazienkach, a to odpiera ataki hakerów.

Nieoszczędzany jest też premier ani nawet rodzina - prezydenta i szefa rządu.

"SMS od Kasi Tusk: »Tata się wściekł i powiedział, że jak wujek Grzegorz nie pójdzie do Kanossy, to ja wezmę infrastrukturę. Wujku, ratuj!«" - to przykład twittu z listopada, gdy Donald Tusk formował swój drugi rząd. W innym twitcie "prezydent" każe żonie przewiesić pościel na balkon od frontu, by także on nie został posądzony przez Jarosława Kaczyńskiego o wywieszanie białej flagi.

Twitterowe fałszywe konto to jednak i tak niewiele pod względem zasięgu w porównaniu z programem Szymona Majewskiego, w którym regularnie występuje postać ucharakteryzowana na prezydenta i a to spada z krzesła, a to popada w ortograficzne dylematy, a to wdaje się w przydługie perory w stylu słynnych myśliwskich raczej czerstwych żartów opowiadanych przez Komorowskiego w trakcie spotkania z Barackiem Obamą.

Fakt, że Polacy uwielbiają śmiać się ze swego prezydenta, nie przeszkadza jednak w tym, że to Bronisław Komorowski niepodzielnie rządzi rankingami społecznego zaufania względem polityków, zbliżając się już do 80 proc. wskazań i bijąc na głowę Donalda Tuska.

Choć stopień, w jakim śmieszność danego polityka przekłada się na jego popularność, bynajmniej nie jest stały, to polityczny humor obecny jest bez przerwy w polskim życiu publicznym. Bił w rząd Leszka Millera (rolę Twittera spełniały wówczas SMS-y). "Oddam Polskę w dobre ręce. Stan: używana. L. Miller" albo "Poprowadzę kiosk, w ofercie gazety lub czasopisma. A. Jakubowska" - to niektóre przykłady popularnej wtedy konwencji politycznych SMS-ów. Wcześniej nie oszczędzano rządu Buzka:

"Najpierw będą cztery wielkie reformy, potem piąta, niewielka - każde dziecko płci męskiej będzie miało na drugie imię Marian"

a nawet Mazowieckiego:

"Wprowadzony został nowy podatek. Na Biovital dla premiera"

Dopiero jednak charakterystyczna dla pisowskiej części sceny teoria humoru politycznego kazała traktować żart jako zagrożenie, na które reagować trzeba możliwie szybko i możliwie zdecydowanie. Przypomnijmy tu miniaferę dyplomatyczną na linii Warszawa - Berlin po nazwaniu w niezbyt wysokich lotów tekście satyrycznym kartoflami braci Kaczyńskich przez niemiecki tygodnik "Tageszeitung".

Choć tamten przypadek pokazał dość dobitnie, że przesadzona reakcja na polityczny - choćby i prostacki - żart, może przede wszystkim wypromować sam dowcip, nie był to jedyny przypadek gwałtownej odpowiedzi na twórczość politycznych dowcipnisiów. Również za czasów IV RP prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie rencisty, który rozsyłał znajomym mejle z rysunkami przedstawiającymi kaczki i komentarzami niepochlebnymi dla braci Kaczyńskich. Ta tradycja objawiła się i po zmierzchu epoki - gdy agenci ABW wkroczyli do mieszkania autora strony Antykomor.pl. Skończyło się oczywiście kompromitacją.

Przekraczanie granic dobrego smaku zdarza się w polskim humorze politycznym dość nagminnie. "Dlaczego do Smoleńska wyjechał kartofel, kurdupel, alkoholik, a wrócił mąż stanu? Bo Rosjanie podmienili ciało" - SMS o takiej treści rozsyłał niedługo po katastrofie smoleńskiej Janusz Palikot, który później tłumaczył to jako kolportowanie obiegowego żartu.

Jednak nawet najpotworniejsze "żarty" polityczne obecne w polskim obiegu nie przebijają tego, do czego potrafi posunąć się polityczna satyra za oceanem. Radykalny kandydat w republikańskich prawyborach prezydenckich Rick Santorum naraził się parę lat temu dość mocno środowiskom homoseksualnym. Działacze na rzecz równości uruchomili zatem konkurs na stworzenie najbardziej obraźliwej definicji słowa "Santorum". Co zatem znaczy "Santorum" według amerykańskich inter-nautów?

Prym wiedzie następująca definicja: "spieniona mieszanka substancji nawilżającej i ekskrementów będąca czasem ubocznym efektem stosunku analnego". To właśnie ona ukazuje się dziś w Google'u na pierwszym miejscu po wpisaniu nazwiska kandydata na prezydenta USA. Do przyzwolenia na tego typu "polityczną satyrę" wciąż nam, na szczęście, daleko. A dla samych polityków wciąż znacznie groźniejsza od żartów na ich temat jest ich własna śmieszność.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska