Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Groniec: „Ach!” to album nastrojowy, filmowy

Błażej Organisty
Szymon Szcześniak/Warner Music Poland
Z Katarzyną Groniec o jej najnowszej płycie "Ach!" i muzycznych związkach z Wrocławiem oraz o tym, co zmieniło się przez ostatnich 20 lat, rozmawia Błażej Organisty.

To ze względu na pani związki z Wrocławiem i PPA [Grand Prix w 1997 r.] właśnie w Capitolu miała miejsce oficjalna premiera płyty „Ach!”?
Tak się złożyło, że płyta ukazała się 16 marca, więc moment wydawał się znakomity, żeby połączyć siły i dać premierę na PPA, z którym jestem związana od 20 lat.

Czyli było to zaplanowane?
Najchętniej skłamałabym, że tak, mogłabym uchodzić wtedy za osobę świetnie zorganizowaną. Niestety. Cykl produkcyjny akurat tego materiału był bardzo długi. Pomijam same początki, bo nie chcę wracać do prehistorii. Powiem tylko, że konieczność rozciągnięcia w czasie etapu końcowego zdołała położyć wszystkie dotychczasowe plany. Weszliśmy do studia w lipcu, a płyta pojawiła się dopiero w marcu, więc to właśnie ten przedłużony finisz wymusił marcową premierę.

Wciąż lubi pani przyjeżdżać do Wrocławia?
Tak, lubię. W ogóle lubię ten przegląd [Przegląd Piosenki Aktorskiej – przyp. red.], to, że ewoluuje, podąża różnymi ścieżkami, że żyje. Lubię nawet to, że wygląda inaczej niż dwadzieścia lat temu. (śmiech)

Jak zmieniła się Katarzyna Groniec przez te 20 lat pod względem artystycznym? Zaczynała pani jako młoda dziewczyna, a teraz mamy dojrzałą kobietę.
Szukałam. Od odsłony teatralno-uduchowiono-poetyckiej do zupełnie przeciwległego bieguna bezczelnych interpretacji. Po drodze zahaczając o „Listy Julii”, które też miały swoją premierę na PPA. Właściwie od „Listów” zaczęłam otwierać się na inne kierunki muzyczne, używać nowych dla mnie narzędzi.

Proszę opowiedzieć o duchu Wrocławia, który tchnęła pani w nową płytę. Zacznijmy może od okładki.
Ducha tchnęła Paulina Korbaczyńska, której obraz stał się okładką „Ach!”. Zresztą całość wizualizacji jest oparta na obrazie Pauliny, przedstawiającym zimową plażę. Główna bohaterka tych obrazków spotyka na niej różne postaci.

To przecież pani jest tą główną bohaterką.
Tak pan myśli? No więc bohaterka spotyka jednorożca, wilka, spotyka jakieś cienie przeszłości. Do tego zmienna pogoda, deszcz, śnieg, wiatr. Sporo zjawisk atmosferycznych w tej opowieści.

No właśnie. Na płycie dużo zimy. Lód, śnieg, zimny wiatr, potem ten lód się topi i przechodzi w trochę cieplejsze uczucia. Skąd ta zima?
Płyta miała się nazywać „Niespotykanie długa zima” albo „Zima stulecia”, no ale jak taki tytuł grać w czerwcu? Wobec tego dostała na imię „Ach!”, tak jak jedna z piosenek zawarta na tej płycie a traktująca o zmianie, wiośnie, nadziei.

Okładka jest świetna.
Też tak uważam. Jestem fanką Pauliny!

A muzyczne związki z Wrocławiem?
Od dziesięciu lat gram z Łukaszem Damrychem, który jest związany z Wrocławiem. Trochę krócej z Łukaszem Sobolakiem, perkusistą Mikromusic. Realizatorem dźwieku od lat jest Maciek Prokopowicz, również stąd. Związek potrójny.

Ciąg dalszy rozmowy na następnej stronie.
Mówi się, że nowa płyta jest eklektyczna, urozmaicona.
Ktoś pana wprowadził w błąd. Jest bardzo spójna muzycznie, płynie... „Ach!” jest nastrojowym albumem. Ja tę płytę nazywam płytą filmową. Gdybym się nie wstydziła powiedziałabym, że jest piękna.

Co oznacza tytułowe „Ach!”? To dość enigmatyczne, przykuwa uwagę. Chodzi o zachwyt, zaskoczenie, o ekscytację, a może o radość?
Mnie chodziło o zachwyt. Ale łaskawie pozostawiam wolność wyboru.

Często zachwyca się pani małymi rzeczami?
Wstydzę się mówić o takich rzeczach, bo po prostu nie chcę wyjść na mięczaka. Ale tak, lubię się roztopić w zachwycie. Z jednej strony jestem typowo miejskim człowiekiem, ale jak daję nogę w przyrodę, to znikam.

Piosenka „Koko”. O czym opowiada, i dlaczego tak się nazywa?
O zamarzaniu, o wytracaniu oddechu. O tym, że człowiek może stać się bryłą lodu i konsekwencją następnego nieuważnego ruchu może być roztrzaskanie się na kawałki. A dlaczego „Koko”? Sama nie wiem. Kiedy zaczynałam ją wymyślać, układać melodię i słowa, to zrobiłam sobie folder „Koko”. Potem nie mogłam znaleźć dobrego tytułu dla tej piosenki, żaden mi nie pasował, i musiało tak zostać.

Są także piosenki o rozstaniach. Śpiewa pani: „W Warszawie zimny i gwałtowny wiatr. Tęsknię, ale już nie dzwoń do mnie.”
Marcin Macuk wysłał mi muzykę, do której dopisałam tekst. Mruczał linię melodyczną, jaką sobie wyobraża. I wśród tych mruczand i pojękiwań, zresztą bardzo uroczych, w okolicach refrenu pojawiły się słowa czegoś na kształt: „Miss you, but don’t call me”. Zainspirował mnie. Uznałam, że skoro w naturalny sposób zaśpiewało mu się takie zdanie, to nie można go ignorować.

Początkowo myślałem, że to nawiązanie do wyprowadzki z Warszawy.
Nie.

„Nie kocham” też o rozstaniu?
Bez wątpienia. To z kolei piosenka w całości napisana przez Basię Wrońską. Basia wysłała mi ją, gdy miałam już niemal całą płytę. Początkowo jej nie chciałam. Minęło kilka tygodni, a ta pieśń nie przestawała atakować mnie z zaskoczenia. W różnych, niespodziewanych zazwyczaj momentach. Pomyślałam, że skoro tak wraca, to niech jest. I w nagrodę, że była wytrwała, została singlem.

Ostatnia płyta, z 2015 roku, jest z piosenkami Agnieszki Osieckiej. Poprzednia też z interpretacjami. Dlaczego tak długo czekaliśmy na autorski materiał Katarzyny Groniec?
Generalnie „Ach!” miała być na miejscu „Zoo”, które było zupełnie nieplanowane. Pierwszą piosenkę – „Deszcz” – napisałam sześć lat temu. Dostałam jednak propozycję zagrania koncertu z piosenkami Agnieszki Osieckiej. Pomyślałam, czemu nie, fajna odskocznia. Założyłam, że zagramy 20 koncertów w pół roku i wrócę do „ Ach!”. Zagraliśmy niemal 200. Nagraliśmy nieplanowaną płytę „Zoo” oraz DVD o którym nigdy wcześniej nie myslałam. Znów znalazłam się w świecie cudzych dźwięków, w którym kapitalnie się czułam, ale za to nie mogłam pracować nad niczym innym. Nagle projekt, który miał być krótką przygodą, stał się naszym domem na trzy lata.

Pani czuje się lepiej w autorskim repertuarze, czy w interpretacjach? Jaka jest różnica?
Czuje się pewniej w cudzym repertuarze. Zaczynałam od grania cudzych piosenek, mistrzowskich piosenek i moja droga, żeby odważyć się powiedzieć coś od siebie była długa i ostrożna.

Niektórzy artyści boją się mierzyć z takimi mistrzowskimi piosenkami.
To nigdy nie było dla mnie problemem. Nie boję się tych tekstów, bo wiem, że są wartościowe, że są mocne, są świetnie. Więcej. Wszyscy to wiedzą. Działam więc pod przykrywką. Dla mnie to dużo łatwiejsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska