Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kampania wyborcza, czyli jak nawinąć makaron na uszy

Marek Zoellner
Janusz Rewiński, założyciel i prezydent Polskiej Partii Przyjaciół Piwa
Janusz Rewiński, założyciel i prezydent Polskiej Partii Przyjaciół Piwa fot. Wojtek Wilczyński
I znowu się zaczęło. Kiełbasa wyborcza skwierczy na patelni. Kandydaci polerują guziki i ćwiczą postawę "na baczność".

Trudno powiedzieć, jak to się wszystko zaczęło. Pewnie przy ognisku. Największy ze stada bawił się nadpalonym kawałkiem drewna. W pewnym momencie wstał, wywinął swoją maczugą dwa kołowrotki i oznajmił: Aaaa! (co w wolnym tłumaczeniu oznaczało "Jestem szefem"). Nie prężył się
jednak zbyt długo, bo gdy tylko jego krzyk utonął w leśnej głuszy, rozległ się drugi, chrapliwy i o wiele groźniejszy. A potem jeszcze jeden, tyle że niższy i bardziej wyniosły. Cóż było robić, trzech szefów przy jednym ognisku to stanowczo zbyt wiele. Stado pomruczało przez chwilę, a potem, nie myśląc zbyt długo, zjadło dwóch pierwszych z brzegu. W ten oto błyskawiczny sposób zakończono pierwsze na świecie wybory, poprzedzone pierwszą nieudolnie przeprowadzoną kampanią. Potem było tylko lepiej...

W amerykańskim stylu
Mówiąc o polskiej "profesjonalnej" kampanii wyborczej, nie da się pominąć tej najsłynniejszej, przeprowadzonej w 1995 r. dla Aleksandra Kwaśniewskiego. Olek walczył jak lew o fotel Prezydenta RP. A wraz z nim walczył zespół Top One - gwiazda disco polo.

- Jak już się weszło raz do tej rzeki, trzeba się z tego tłumaczyć - śmieje się Paweł Kucharski, wokalista Top One.

To właśnie jego grupa nagrała dla sztabu Aleksandra Kwaśniewskiego głośny przebój "Ole, Olek". Dzisiaj muzycy niechętnie opowiadają o swoich związkach z polityką. Bo i niewiele - jak twierdzą - na tym wszystkim zyskali. - Odezwał się do nas sztab wyborczy, przedstawili pomysł i ofertę na kampanię w stylu amerykańskim. Napisaliśmy tekst i muzykę, oni zaakceptowali i zaczęła się jazda - wspomina Kucharski.

Ile zespół zarobił na wyborczym hicie, który - nie da się ukryć - przyczynił się do wygranej Kwaśniewskiego?

Top One: Za piosenkę wyborczą dla Aleksandra Kwaśniewskiego nie dostaliśmy ani centa

- Nic. Ani centa - zapewnia Paweł Kucharski. Jak nam zdradził, już po wyborach sztab prezydenta oznajmił grupie, że piosenka zagwarantowała Kwaśniewskiemu 19 proc. wszystkich wywalczonych w wyborach głosów.
- Jakoś to wyliczyli i się pochwalili. Ale potem wszystko ucichło. Żadnych podziękowań. Wynagrodzenia też nie było, bo okazało się, że co prawda mieliśmy je dostać, ale ktoś inny je za nas pokwitował. Kto? Do dzisiaj nie wiadomo - wzdycha muzyk Top One. Dodaje, że udział w całym przedsięwzięciu wcale nie dał discopolowej kapeli tak dużej popularności, jak się niektórym wydaje. - To fakt, że przykleiło się do nas wiele nowych osób. Ale odeszło też sporo wiernych fanów, telewizje zamykały przed nami swoje drzwi. Bilans wyszedł niestety na minus - wspomina.

Z mównicy do ludu
A czy ktoś jeszcze pamięta, jak zaczynał Janusz Korwin-Mikke?
Podobnie jak Maciek Maleńczuk i Gienek Loska - na deptaku. Swoje hasła wykrzykiwał pod koniec lat 80. na ul. Świdnickiej, obok przejścia podziemnego i baru Barbara. Co prawda miał już bogatą przeszłość polityczną, ale chętnie agitował, stojąc na jakiejś skrzynce, uzbrojony w mikrofon.
W 1989 r. w ówczesnym województwie wrocławskim wystartował jako kandydat do Senatu z ramienia Unii Polityki Realnej. Zajął 9. miejsce na 11 osób, ale chyba się tym zbytnio nie przejął, bo już w 2001 r. został posłem na Sejm z okręgu poznańskiego.

Nie zapominaj o teczkach!
Te są zawsze na czasie. Udowodnił to w 1990 r. podczas wyborów prezydenckich w Polsce kandydat znikąd. Nazywał się Stanisław Tymiński i w pierwszej turze pokonał (23,10 proc.) m.in. Tadeusza Mazowieckiego i Włodzimierza Cimoszewicza. Dopiero przy drugim podejściu (w którym zdobył ponad 25 proc. głosów) pokonał go Lech Wałęsa.
Oprócz totalnej dezorientacji wśród społeczeństwa, bo nikt nie wiedział, kto to jest i kto go popiera, głównym orężem Tymińskiego była tajemnicza czarna teczka. Pojawiał się z nią zawsze w błysku fleszy na konferencjach prasowych, strasząc dokumentami, które ostatecznie skompromitują Wałęsę. Zawartości teczki nigdy nie ujawnił.

Skauci piwni
To może teraz coś do popicia, bo zaschło w gardle...
Sejm, który pamiętamy sprzed 20 lat, był o wiele bardziej rozrywkowy niż ten obecny. O tę rozrywkę starała się Polska Partia Przyjaciół Piwa.

- Nie mamy złudzeń, że Polak stanie się abstynentem. Tylko niech nie pije wódki - nawoływali jej członkowie, a przewodził im brzuchaty i brodaty Janusz Rewiński. Dość powiedzieć, że PPPP, pierwotnie traktowana jako żart i polityczna satyra, zagwarantowała posadę w gmachu przy ul. Wiejskiej aż 16 posłom tego ugrupowania. Czy przesądziły o tym hasła w stylu: "Smaczne, chłodne, aromatyczne piwo tak samo może służyć do wznoszenia toastów"? A może po prostu wyborcy mieli dość zawirowań na politycznej scenie i potrzebowali trochę oddechu?

Faktem jest, że niepoważna partia, która wyrosła z kabaretu, prowadzonego niegdyś przez Janusza Rewińskiego i Bohdana Smolenia, zdobyła prawie 3,3 proc. głosów. To wynik, który dzisiaj dla wielu poważnych ugrupowań może okazać się sukcesem. A jakby tego było mało, PPPP wyniosła na swoich bąbelkach niejedną dzisiejszą gwiazdę. Do grona jej posłów należeli m.in. Jerzy Dziewulski oraz Krzysztof Ibisz.

Political fiction
Równie barwną, ale kompletnie nieskuteczną kampanię przeprowadził w 2002 r. we Wrocławiu Michał Zygmunt. 25-letni wówczas student walczył o fotel prezydenta miasta m.in. z Rafałem Dutkiewiczem. Założył nawet komitet wyborczy "Gwiazdy we włosach" i organizował w Rynku kolorowe pochody i happeningi.
Jak mu poszło? Oczywiście przegrał. Zagłosowało na niego 713 osób, do dało mu 0,44 proc. poparcia. Dodajmy tylko dla porównania, że obecny gospodarz miasta Rafał Dutkiewicz dostał wtedy 84,5 proc.
Tu warto przypomnieć jeden ze spotów reklamowych Dutkiewicza, w którym szofer pyta swojego pasażera (Bogdana Zdrojewskiego), czy Dutkiewicz będzie dobrym prezydentem. "Będzie nawet lepszy niż ja!" - odpowiadał Zdrojewski.
- To były jaja, żart - mówi dzisiaj Michał Zygmunt.
Do polityki nie chce wracać, ale zaciera ręce, bo był jednym z pierwszych, którzy politycznie wykorzystali happening.
- Gdybym miał wtedy internet, wynik byłby o wiele lepszy. Jajcarski filmik w YouTube to gwarancja co najmniej 3 proc. - śmieje się.
Co robi dzisiaj Michał Zygmunt? Przede wszystkim pisze. A szczególnie upodobał sobie gatunek zwany political fiction: "Nazywam się Michał Zygmunt i zabiłem prezydenta Kaczyńskiego. Co prawda tylko na stronach mojej książki, ale to zawsze coś" - takie przywitanie można było znaleźć na jego stronie internetowej. Pewnie gdyby w czasach jego kampanii internet był bardziej dostępny, miałby większe szanse. A tak, wykorzystał je kto inny, trochę później.

Znajdź mnie na Naszej Klasie
4740 głosów - tyle wystarczyło. Pięć lat temu wśród nowo zaprzysiężonych posłów na Sejm znalazł się Michał Jaros (PO). Wcześniej w polityce raczej nieznany, chociaż ostro działał w krajowym zarządzie Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a później przez rok we wrocławskiej radzie miejskiej. Jak mu się udało?
"W królestwie ślepych, jednooki jest królem" - skwitował tę kampanię na swoim blogu, poświęconym mediom znany bloger Krzysztof Urbanowicz. Jaros wykorzystał brak doświadczenia starszych kandydatów w wirtualnej sieci i zainfekował sobą portale społecznościowe. Umieścił tam swoje banery wyborcze i łowił znajomych na całego. Pisał o sobie także na internetowych forach, "wrzucał" do sieci swoje filmiki - jak się okazało później, bardzo skutecznie.

Turecki sweterek...
Zresztą, szukać daleko nie trzeba. Przykład Krzysztofa Kononowicza pokazuje, że pomoc internetu jest ogromna. Chociaż Kononowicz w walce o fotel prezydenta Białegostoku uzyskał zalewie 1676 głosów (1,89 proc.), jego spot wyborczy w portalu YouTube obejrzano ponad 6 mln razy!
W niemodnym sweterku z Turcji, jąkając się i plącząc, składał wyborcom następujące obietnice: "Tak! I chcę bardzo, bardzo to zrobić. Usprawnić w naszym mieście, w całym, na całym Podlasiu, żeby nie było bandyctwa, żeby nie było złodziejstwa, żeby nie było niczego".
A potem były wywiady w telewizji, dyskusje w radiu i w internecie, a nawet udział w filmie ("Ciacho" Patryka Vegi).

Nuda, panie, nuda...
Gdzie te czasy, chciałoby się powiedzieć. Nawet Czesi zauważyli, że z prowadzoną właśnie kampanią wyborczą w Polsce jest coś nie tak. "Hospodarske Noviny" napisały ostatnio, że jest ona po prostu nudna. Michał Syska, kandydat SLD do Sejmu, wystarał się na przykład o poparcie byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Disco polo na scenie już raczej by jednak nie zatańczył.
- W wyborach samorządowych łatwiej o różne happenerskie inicjatywy. W parlamentarnych nikt nie chce raczej przypiąć sobie łatki niepoważnego kandydata. Jeśli już, to są to ci z dalszych miejsc. To żmudna, mało widowiskowa dla mediów kampania - mówi Syska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska