Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamil Janicki: Epoka milczenia. Odkrywanie II RP pełnej hipokryzji, nigdy nieukaranych zbrodni i ludzkiej krzywdy

Hanna Wieczorek
Wieczorem ulice nie były bezpieczne dla kobiet
Wieczorem ulice nie były bezpieczne dla kobiet ciekawostkihistoryczne.pl
Uwielbiamy idealizować II RP. I nic dziwnego, bo ponieważ jest to jedyny jasny punkt odniesienia w naszej najnowszej historii. Jednak nie powinniśmy się okłamywać, twierdząc, że był to kraj mlekiem i miodem płynący. Polska była państwem biednym, wyniszczonym wojną, trawionym problemami gospodarczymi, społecznymi, a na dodatek pełnym przesądów i uprzedzeń. Myślę, że na historię warto patrzeć uczciwie. Dlatego zająłem się jednym z najtrudniejszych tematów tej epoki – przestępczością seksualną i przemocą wobec kobiet. Wnioski nie są miłe. Wiele z przedwojennych uprzedzeń, przepisów prawa istnieje do dzisiaj. Rozmowa z Kamilem Janickim, autorem książki "Epoka milczenia. Przedwojenna Polska, o której wstydzimy się mówić".

II RP jawi nam się jako cudowny czas bali, fajfów, pięknych kobiet i doskonale ubranych dżentelmenów. Z Pana ostatniej książki „Epoka milczenia” wyłania się zupełnie inny obraz.

Uwielbiamy idealizować tę epokę. I nic dziwnego, bo ponieważ jest to jedyny jasny punkt odniesienia w naszej najnowszej historii. Jednak nie powinniśmy się okłamywać, twierdząc, że był to kraj mlekiem i miodem płynący. Polska była państwem biednym, wyniszczonym wojną, trawionym problemami gospodarczymi, społecznymi, a na dodatek pełnym przesądów i uprzedzeń. Myślę, że na historię warto patrzeć uczciwie. Dlatego zająłem się jednym z najtrudniejszych tematów tej epoki – przestępczością seksualną i przemocą wobec kobiet. Wnioski nie są miłe. Wiele z przedwojennych uprzedzeń, przepisów prawa istnieje do dzisiaj.
Żartuje Pan! Przecież pana książka zaczyna się od stwierdzenia, że w przedwojennej Polsce nie było gwałtów, ponieważ wszyscy – poczynając do lekarzy, na prawnikach kończąc – uważali, że kobiety nie można zgwałcić.
Dokładnie. Nawet najpoważniejsi specjaliści, na przykład Wiktor Grzywo-Dąbrowski, jeden z nestorów medycyny sądowej, który zbadał kilkaset kobiet twierdzących, że zostały zgwałcone….

...twierdzących?

Mówię tak, ponieważ, choć pan Grzywo-Dąbrowski badał ofiary gwałtu, widział ich obrażenia i słuchał ich zeznań, to zarazem nie wierzył, że kobietę w ogóle można zgwałcić. Był przekonany, iż poza ekstremalnymi przypadkami, każda kobieta, jeśli tylko ma ochotę, jest w stanie obronić się przed gwałtem. Co prowadziło do prostych wniosków, że te, które twierdzą, iż padły ofiarą przemocy seksualnej kłamią, konfabulują, albo się im to przyśniło.

Zaraz, co to znaczy, że im się przyśniło?

Publicysta popularnej przedwojennej bulwarówki, „Ilustrowanej Republiki”, przekonywał czytelników, że głupie kobiety nie potrafią odróżnić sennej mary od rzeczywistości. I że wiele rzekomych gwałtów tak naprawdę miało miejsce tylko w ich głowach. To nie były poglądy ograniczone do pojedynczych osób. Rozpowszechnione zostały przez ludzi takich jak wspomniany już Wiktor Grzywo-Dąbrowski czy Paweł Horszowski, współautor Encyklopedii Podręcznej Prawa Karnego...

… dodajmy, że wydanej w roku 1937.

Dokładnie. Przez takich ludzi nasz system wprowadził regulacje prawne dowodzące w praktyce, że gwałt nie jest możliwy. W Kodeksie Karnym pojawia się pojęcie nawet nie gwałtu, ale nierządu, a więc niekonkretne i rozmyte. Co więcej w orzeczeniach Sądu Najwyższego, które precyzowały przepisy Kodeksu, w 1934 roku wskazywano , że do gwałtu może dojść jedynie wtedy, kiedy opór kobiety jest rzeczywisty, niesymulowany, trwały i prawdziwy. To kobieta przed sądem miała udowadniać, że wystarczająco się broniła, że naprawdę sygnalizowała swój opór i to ją de facto stawiano przed sądem, a nie gwałciciela.

Zaraz, zaraz. Trwały i niesymulowany? A jak to miała udowodnić?

Dalej będzie jeszcze gorzej. Kolejne orzeczenie stanowiło, że sprawca musiał być w pełni świadomy, że robi coś, co kobiecie się nie podoba. Więc jeśli zeznał, że nie wiedział, iż zdaniem kobiety jest to gwałt, wychodził wolno. Efekt był taki, że wyroków skazujących za gwałty zapadało absurdalnie mało, rocznie ledwie dwieście z niewielkim hakiem. Tylko w latach 20. XX wieku gwałty ujmowano w sądowych statystykach, w latach 30. uznano, że jest to zjawisko tak nieistotne społecznie, że przestano je nawet liczyć.

No tak, dzięki temu mogliśmy się chwalić, że jesteśmy bardzo moralnym narodem.

Statystyki oczywiście kompletnie nie współgrały z rzeczywistością. Jeden z nielicznych szczerych przedwojennych prawników Alfred Lutwak stwierdził w artykule opublikowanym w czasopiśmie dla palestry, że Polska to jest kraj, gdzie każdy może zgwałcić dowolną kobietę i w 99 procentach przypadków pozostać bezkarnym. To dowodzi, że świadomość, iż gwałty są bezkarne była sprawą absolutnie oczywistą. Co więcej, jeśli spojrzymy do akt prokuratorskich, sądowych, prasy i prac naukowców, okaże się, że zjawisko gwałtów było absolutnie powszechne. Były zawody, w których gwałt zdarzał się nagminnie i dotyczył właściwie każdej kobiety.

Mówi Pan o służących?

Służąca co do zasady była traktowana w polskich w domach jako dziewczyna do wszystkiego, także do seksu. Jeśli pan domu chciał pójść do jej pokoju i zgwałcić ją, mógł to zrobić w każdym momencie i był zupełnie bezkarny.

Do doniesień prasowych podchodzi Pan z dużym dystansem.

Prasa traktowała gwałt z przymrużeniem oka, jako coś niepoważnego, nieistotnego, wręcz śmiesznego. Efekt był taki, że na łamach gazet pojawiały się informacje przede wszystkim o przypadkach skrajnych, wyjątkowo brutalnych, makabrycznych. Takich, które mogły sprzedać numer.

„Zwykły” gwałt nie był wystarczająco sensacyjny?

Nie. Trzeba było przynajmniej gwałtu dokonanego przez wielu sprawców, jak to wtedy pisano „dopomagających sobie w czynie”. Ewentualnie pisano o sprawach, które miały wyjątkowo „barwny przebieg”. Dlatego lubiano na przykład historyjki, w których ofiarami zwyrodnialców padały staruszki, albo takie, gdy sprawca zatkał ofierze usta jej własnymi włosami, bądź próbował dokonać gwałtu na środku ruchliwej ulicy, chociażby w pędzącej dorożce... Tej tendencji ulegali także badacze. Przykładowo krakowski biegły sądowy Leon Wachholz, autor raportu „O zgwałceniu . Na podstawie 102 przypadków” zajmował się gwałtami, bo fascynowały go kształty strzępów błon dziewiczych i wszelkie skrajności, dlatego opisywał między innymi gwałty na 90-letnich babciach. W realnym życiu jednak przemoc seksualna nie była wcale czymś skrajnym. Dotyczyła właściwie każdej kobiety, stykano się z nią codziennie. Każda Polka narażona była nie tylko na gwałt, ale także na inne zjawiska, które wydają nam się bardzo współczesne. Takie choćby jak mobbing, stalking, napastowanie w pracy czy na ulicy. To wszystko istniało już przed wojną. Istniało też absolutne przyzwolenie na wykorzystanie seksualne, także dzieci. Niezwykle rozwinięta była dziecięca prostytucja, na którą patrzono przez palce. Pedofilia była nie tylko ignorowana, ale co gorsza akceptowana.

Czy było jakieś przestępstwo seksualne, którego ofiara mogła liczyć na sprawiedliwość?

W pełni żadne. Z pewną powagą traktowano wykorzystywanie dzieci, ponieważ badacze twierdzili, iż tylko dziecko nie posiada tej siły i rozumu, które pozwoliłyby mu obronić się przed atakiem napastnika. Ale z drugiej strony pediatrzy, nawet ci najwybitniejsi, dowodzili, że każde dziecko ma skłonności do kłamstw. Nie można więc wierzyć małoletnim, a im częściej dzieci powtarzają jakąś historię, tym bardziej są niewiarygodne.

Przedziwne stwierdzenie.

Według lekarzy powtarzanie jakiejś historii oznaczało, że dziecko coraz bardziej brnie w swoje kłamstwo. Także zeznania kobiet, dziewcząt zawsze traktowano jako coś podejrzanego. I co ważne, była to polska specyfika. Nasi badacze twierdzili na przykład, że nie istnieje coś takiego, jak gwałt na zamroczonej kobiecie. Udowadniali, że mężczyźni nigdy nie narkotyzowali lub w inny sposób odurzali kobiet, by je zgwałcić. W tym samym czasie niemiecki profesor medycyny mógł wykładać na uniwersytecie, że kobieta zawsze powinna uważać w knajpie, bo obcy mężczyzna może jej coś dolać do drinka, by ją odurzyć i zgwałcić. To przestroga, którą moglibyśmy usłyszeć i dzisiaj.

Hmmm, jak widać nic nowego nie wymyśliliśmy.

Zjawiska, które dzisiaj wydają się najgroźniejsze, istniały i w Polsce międzywojennej. Ale nie to wydaje mi się najważniejszym i najbardziej zatrważającym wnioskiem. Wcale nie wyzwoliliśmy się z grzechów naszych pradziadków. Proszę spojrzeć w dzisiejsze statystyki, gwałty nie są częściej ścigane, a kary też nie są wyższe. Przed wojną jeśli przestępca w ogóle trafił przed sąd, to wysyłano go do więzienia na 3-4 tygodnie. Dzisiaj też ponad połowa wyroków za gwałty, gdzie udowodniono sprawcy winę, to są wyroki w zawieszeniu. Gwałciciele zaraz po wyroku wychodzą na wolność i są bezkarni. Liczba ściganych przestępstw seksualnych także nie wzrasta, przeciwnie z roku na rok spada. Jeszcze na początku XXI wieku skazywano rocznie około ponad 1000 gwałcicieli. Dzisiaj już tylko około 500. Więc jeśli weźmiemy poprawkę na liczbę ludności, sytuacja jest już tak zła, jak była przed wojną, a wygląda na to, że będzie tylko gorzej.

Skąd się wzięło takie lekceważące traktowanie przestępstw seksualnej w II RP?

Nie ma jednej, łatwej odpowiedzi na to pytanie. Trzeba pamiętać, że powszechnie panowała mentalność charakterystyczna jeszcze dla XIX wieku. Akceptacja dla dominacji mężczyzny nad każdą kobietą. Nie tylko w sferze seksualnej; w ten sam sposób postrzegano relacje w pracy, w życiu rodzinnym. Funkcjonowała swoista kultura gwałtu.

Nie wierzę!

Gazety zamieszczały żarciki o tym, jak lekarz zapisuje swojej pacjentce kochanka jako lekarstwo. A gdy ta idzie do apteki, to co robi farmaceuta? Realizując receptę, próbuje ją zgwałcić. I to ma być powód do śmiechu. W innym żarcie kobieta idzie na policję zgłosić gwałt, ale ponieważ źle rozpoznaje sprawcę, zostaje wyszydzona i z płaczem ucieka z posterunku. I ponownie to nie ma być przestroga, pokazanie niekompetencji polskich władz, tylko okazja, by porechotać z tej głupiej baby, która nie dość, że dała się zgwałcić, to potem nie potrafiła rozpoznać prawdziwego przestępcy. To są czasy, kiedy adwokat, i tu podaję prawdziwy przykład, gdy wiadomo, że gwałt nastąpił, gdy nie ma innej linii obrony, mówi do sędziego w trakcie rozprawy: „A co innego jest do roboty na wsi? Co innego mieli ci chłopcy robić, jak nie gwałcić?”. Do dzisiaj utrzymuje się przekonanie, że w relacjach między kobietą i mężczyzną, zawsze mężczyzna decyduje. Najbardziej przeraziły mnie rozmowy ze współczesnymi lekarzami i seksuologami. Niejednokrotnie słyszałem od nich, że przytaczane przeze mnie przedwojenne historie brzmią dla nich bardzo znajomo, że spotykają się z nimi na co dzień. To nadal jest norma, tyle, że nie mówi się o tym publicznie. Przestępstwa seksualne zeszły do podziemia w naszej codziennej świadomości.

No tak, zgwałcona kobieta jest sama sobie winna, bo...

... wyzywająco się ubrała, bo sama poszła w podejrzane miejsce. Mężczyzna może spacerować kiedy chce, a kobieta jedynie przy świetle dziennym. A mamy dwudziesty pierwszy wiek i rzekome równouprawnienie. Przed wojną też w każdym mieście były miejsca znane z przestępczości seksualnej. W Warszawie na przykład Agrykola, a szczególnie okolice pomnika Jana III Sobieskiego. Tam niebezpieczny okazać się mógł nawet spacer w towarzystwie narzeczonego. Nie próbowano walczyć z tym zjawiskiem, zamiast tego udowadniano, że jedynie bezwstydna kobieta będzie gotowa pójść w takie miejsca. Tyle, że gwałt nie dokonywał się jedynie na ulicach. Krew w żyłach mrożą niezliczone przypadki, gdy napastnikiem był mąż, ojciec, ojczym, brat. Takich historii były setki, pełno ich znalazłem na przykład w aktach prokuratorskich w Krakowie. Podkreślam, że w aktach prokuratorskich, ponieważ one nigdy nie trafiły na wokandę. Nawet wtedy, gdy wina nie ulegała wątpliwości, sprawy były umarzane jako nieistotne, mało szkodliwe społecznie czy też oparte na konfabulacjach i zapewne fałszywych oskarżeniach. To polscy juryści w 1932 tworząc pierwszy Kodeks Karny, na którym bazowały wszystkie późniejsze kodeksy, także obecny, wprowadzili zasadę, że gwałt nie jest ścigany z urzędu.

Wcześniej było inaczej?

We wszystkich rzekomo prymitywnych i opresyjnych kodeksach państw zaborczych, które narzucono Polsce w XIX wieku, zapisana była zasada, że przestępstwo to ścigane jest z urzędu. Gwałt był ciężkim czynem, które musi ścigać państwo. Dopiero polscy prawnicy w 1932 roku przyjęli prostą ideę, że jeśli kobieta chce to sama zgłosi sprawę. W rezultacie idzie wnioskowanie: tylko kobiety niemoralne, które mają coś do ugrania, tylko szantażystki będą dociekać sprawiedliwości. Ta reguła obowiązywał do 2014 roku. Zniesiono ją dopiero cztery lata temu i to przy protestach środowiska lekarskiego i prawniczego. Argumenty były podobne do tych, które padały przed wojną: przecież nie wolno wchodzić z buciorami w intymne życie kobiety, to nie są sprawy, którymi powinno się zajmować państwo, przecież każda kobieta, jeśli będzie chciała to sama się zaangażuje w wyśledzenie przestępcy. Tkwimy więc cały czas w tych twierdzeniach, które zrodziły się przed wojną. Jeśli spojrzymy na przepisy dotyczące gwałtów czy molestowania nieletnich one wszystkie bazują właśnie na przepisach przedwojennych, według których skrzywdzenie kobiet nie jest możliwe.

W książce „Epoka milczenia” pokazuje Pan, że gwałt dotyczył wszystkich środowisk. Gwałcicielami byli także policjanci i wojskowi.

Tak, chociaż oczywiście nie widać tego było w oficjalnych statystykach. Bowiem te sprawy, które badano i nagłaśniano udowadniały, że sprawca może być jedynie obłąkany parobczak, analfabeta, człowiek z prowincji wykonujący pracę fizyczną.

Słowem przygłup. Inne sprawy zamiatano pod dywan?

Sprawy, gdzie sprawcą był człowiek z wyższych sfer, polityk, właściciel fabryki zawsze tuszowano. Tu nigdy nie zapadały wyroki skazujące. Co najwyżej z ekranów znikał znany aktor, ponieważ okazywało się, że gwałcił pracujące z nim kobiety. Nikt nie zamierzał karać właściciela fabryki, który razem z majstrem zamienił to miejsce pracy w swój harem wykorzystując fakt, że trwał właśnie największy kryzys ekonomiczny XX wieku i pracujące tam kobiety były na jego łasce. Dotarłem do przypadków radnych miejskich, którzy zmuszali kobiety do seksu obiecując w zamian, że załatwią miejsce w przedszkolu ich córkom. To są najbardziej obmierzłe sprawy i niestety można je mnożyć. Znajdziemy ich setki. Porażające jest powszechne przyzwolenie na brutalność w seksie. Nawet Tadeusz Boy-Żeleński, rzekomo będący ikoną postępu, wielkim feministą, twierdził, że w seksie rolą kobiety, „samiczki”, jak to określił, jest to, by stawiała opór. Bo kobiecy opór podnosi temperaturę stosunku płciowego. I jeśli tak mówili ludzie, których uważamy za postępowych to trudno sobie wyobrazić co mówił statystyczny Kowalski, dla którego równość w relacjach małżeńskich była czymś absurdalnym.

Dzisiaj przynajmniej nie podaje się do publicznej wiadomości nazwiska i adresu ofiary.

No tak, wykluczają to prawne regulacje. Tyle, że z niezależnych badań organizacji kobiecych czy seksuologów, wynika, że nadal większość Polek spotyka się z różnymi formami przemocy seksualnej. Szafowanie danymi było godne potępienia, ale dawało przynajmniej pole do dyskusji. Dzisiaj temat przemocy seksualnej nie istnieje w mediach, także tych społecznościowych. Wolimy udawać, że problem nas nie dotyczy, że nie jest wart rozmowy. Żyjemy w epoce większej hipokryzji, niż przed wojną.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska