Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kajakarz płynie Odrą pod prąd znad morza do źródła rzeki. Dziś był we Wrocławiu [ZDJĘCIA]

Jarosław Jakubczak
Po dwunastu dniach niezwykłej, samotnej wyprawy znad morza do źródła Odry, 48- letni kajakarz Robert Tomalski, pokonując pod prąd nurt rzeki, dziś płynął przez Wrocław.

To nie pierwszy tego typu niezwykły wyczyn kajakarza. 48-letni Robert Tomalski spod Radomia, pod prąd przepłynął już w 2016 roku najdłuższą Polską rzekę, Wisłę. Wyprawa trwała 27 dni. W 2017 roku w ten sam sposób w 53 dni pokonał Wołgę. W tym roku planował przepłynąć Jangcy- najdłuższą rzekę w Azji. Po przylocie na miejsce startu w Chinach, zorganizowaniu na miejscu niezbędnego sprzętu i zakupie kajaka, po trzech dniach walki z bezdusznymi przepisami, musiał jednak odwołać wyprawę. Mimo uzyskania wizy turystycznej, władze nie wyraziły zgody na przepłynięcie rzeki. Kosztowało go to 20 tysięcy złotych zaoszczędzonych pieniędzy.

Po tym niepowodzeniu, na międzynarodowym zlocie kajakarzy w Nowej Soli, zrodził się pomysł przepłynięcia kolejnej rzeki- Odry. Od pomysłu do realizacji nie upłynęło sporo czasu. Pan Robert niezwłocznie ruszył do Świnoujścia. Zaczynając od brzegu morskiego, dopłynął przez Zalew Szczeciński do ujścia Odry, skąd powiosłował w górę rzeki, z zamiarem ukończenia podróży jak najbliżej źródła Odry. Gdzie? Najbliżej jak się da dotrzeć z kajakiem w górskich warunkach. Miejsce i czas nie są jeszcze precyzyjnie określone. Wyprawa zakończy się w Czechach.

-Chcę rzeczywiście dotrzeć do źródła rzeki- deklaruje kajakarz. Zdaję sobie sprawę, że w końcowym etapie bardziej będzie to przeprawa terenowa niż płynięcie i będzie ciężko.

Na swoją pierwszą tego typu wyprawę po Wiśle wybrał się nie mając wcześniej doświadczenia z kajakami. Impulsem było traumatyczne przeżycie - tragiczna śmierć syna Adriana. Podczas pracy w rodzinnej firmie, na oczach ojca zginął on porażony prądem.

-Musiałem coś zrobić ze swoim życiem, coś niezwykłego, coś dla Adriana- mówi pan Robert. Płynę samotnie pod prąd, aby móc jakoś dalej żyć, pozbierać po śmierci syna. To mi pomaga- ciężka walka z przyrodą, zmęczeniem, własnymi słabościami. Mam podstawowy, niezbędny ekwipunek, niewielkie zapasy jedzenia i wody, niezbędną ilość pieniędzy. Nie zawsze jednak jest jak zostawić kajak bez opieki i pójść np.do sklepu. Czasem spotykam ludzi, którzy starają się pomóc, szczerze, z głębi serca. Pytają, jak sobie radzę, czy mi coś potrzeba. Głównie jednak, jest to samotna przygoda. Śpię gdzie się da: na ławce, w krzakach w śpiworze, czasem w namiocie. Odpoczywam w przerwie podczas oczekiwania na otwarcie śluz. Czasem płynę w nocy. Bez sponsorów i profesjonalnych przygotowań. Nie siła fizyczna i kondycja są tu jednak kluczowe - liczy się charakter i wola walki.

Robert Tomalski do Wrocławia dopłynął we wtorek wieczorem. Po kolejnym noclegu w plenerze, w środę po południu opuścił stolicę Dolnego Ślaska. Jego wyprawom dopinguje przyjaciel Tadeusz Kluk, który we Wrocławiu chce otworzyć stałą wystawę dotyczącą turystyki wodnej. Nie zabraknie na niej pamiątek i eksponatów dotyczących kajakowych wypraw pana Roberta. W domu czeka żona z pięcioletnim synem. - Nie zabraniała mi płynąć, bo wiedziała, że i tak bym ruszył- powiedział kajakarz.

Po dotarciu do źródła Odry, Robert Tomalski już myśli o kolejnej wyprawie. Pod prąd chce pokonać liczącą 4300 km rzekę Lenę w azjatyckiej części Rosji.

Zobacz też: Kajakiem przez Morze Tasmańskie. 48-letni śmiałek przeszedł do historii

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska