Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Justyna Święty: Ostatnia zmiana?! Rozpłakałam się [ROZMOWA]

notował i pytał Jakub Guder, Londyn
fot. Andrzej Banaś
Justyna Święty - przez kontuzję - miała nie biec w finale sztafet. Trener Aleksander Matusiński jednak zaryzykował i wystawił ją na ostatniej zmianie. Ona odwdzięczyła się walką do ostatnich metrów.

Jak Pani zareagowała, gdy trener powiedział, że pobiegniesz w finale?
Pomyślałam, że zwariował. Płakałam gdy dodał, że to będzie ostatnia zmiana. Byłam w szoku. Powtarzał mi, że dam radę, że nie raz biegałam indywidualnie nie najlepiej, a w sztafecie potrafiłam pokazać pazur.

Na dystansie czuć, że rywalki doganiają?
Czułam to praktycznie przez cały dystans. Widziałam cień, że dziewczyny są za mną. Starał się biec trochę po drugim torze, żeby próbowały mnie na wirażu wyprzedzić większym kosztem. 120 metrów przed metą stwierdziłam, że to jest ten moment, w którym muszę ruszyć. Nie mam innego wyjścia. Nie dałam już rywalkom żadnych złudzeń. Byłam bardzo skoncentrowana na sobie, żeby utrzymać pozycję. Nie widziałam nic wokół mnie. Do trzech razy sztuka – tym razem udało nam się wejść do tego finału z pomocą Patrycji i Martyny. Nie można o nich zapominać. To trzecie miejsce jest zwieńczeniem wspaniałego sezonu, który zaczął się z Belgradzie i na Bahamach. No i udało nam się wywalczyć pierwszy raz medal na mistrzostwach świata.

Łatwo się było Pani odbudować po tym starcie indywidualnym, po którym właściwie skreśliła się Pani z dalszych startów? Co się działo przez ten tydzień?
Zastanawiałam się, czy nie zakończyć sezonu, czy dać sobie szansę. Postanowiłam spróbować i wystartować na letniej uniwersjadzie. To był cel, do którego dążyłam. Byłam w szoku, że udało mi się pobiec jeszcze tu, w Londynie i to z całkiem niezłym rezultatem. Cieszę się, że dostałam tę szansę. Wiem, że dwa miesiące płaczu i bólu się opłacały. To był dla mnie bardzo ciężki czas.

To duży wyczyn po takiej kontuzji dojść do formy w tak stosunkowo krótkim czasie.
Cały czas pracowałam, przede wszystkim z fizjoterapeutką. Próbowałam wciąż poprawiać zakres ruchów tej nogi, stabilność. Jak widać – udało się. Pomiędzy biegiem indywidualnym a sztafetami miałam tylko – a może „aż” - tydzień. Do biegu indywidualnego zabrakło mi troszkę czasu. Staram się jednak o tym teraz nie myśleć. To co miałam pokazać, pokazałam w sztafecie. Do Polski wrócę z podniesioną głową.

Jak doszło do tej kontuzji?
To był wypadek, nie złapałam jej na treningu. Tak chciał los. Poślizgnęłam się przy schodzeniu po schodach. Dość poważnie skręciłam staw skokowy.

Leciałyście tutaj jako jedne z kandydatek do medalu, ale czy z powodu Pani kontuzji nie pojawiło się jakieś zwątpienie?
Od początku wierzyłam w ten medal – ze mną, czy beze mnie. Nie ukrywam, że po eliminacjach trochę zwątpiłam, bo rywalki biegały bardzo dobrze. Myślałam, że będzie dużo trudniej. Byłyśmy jednak bardzo zmobilizowane. Trener powtarzał, że mamy walczyć do samego końca, o każdy tysięczną sekundy. Każda z nas dała z siebie 200 porc. Pobiegłyśmy bardzo równo i to dało bardzo dobry rezultat.

W czerwcu – zaraz po kontuzji – cały czas miała Pani nadzieję, że pojedzie na mistrzostwa?
Zawsze myślałam, że jestem mocna psychicznie, ale te dwa miesiące zweryfikowały to wszystko. Bywało ciężko, treningi nie szły po mojej myśli. Dopiero półtora tygodnia przed przyjazdem do Londynu weszła w kolce. Pierwsze treningi były piekielnie trudne. Po nich pojawiały się łzy. Mam jednak taki charakter, że musiałam spróbować. Opłacało się. Wiem teraz, że było warto.

Trener mówił, że wykonała Pani niewiarygodną pracę.
Miałam wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy pomagali mi w powrocie do zdrowia. Trenowałam ciężej niż wcześniej. Rehabilitacja pochłaniała cały dzień. Rano trening, potem zabiegi i ćwiczenia.

Noga teraz boli?
Bólu nie ma. Kostka jest jeszcze opuchnięta i nie w pełni sprawna, ale wiem, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

Co jest największą siłą polskiej sztafety?
Jesteśmy na podobnym poziomie i mamy ze sobą dobry kontakt na co dzień. Nie ma zgrzytów, wspieramy się wzajemnie.

Komu dedykuje Pani ten medal?
Trenerowi Matusińskiemu. Wierzył we mnie do samego końca.

To była dla Pani bardzo ważna impreza, ale już niedługo jeszcze ważniejsza, czyli ślub. W przyszłym sezonie będziemy oglądać na bieżni Justynę Święty, czy jednak będzie Pani startować już pod innym nazwiskiem?
Pod innym. No właśnie kiedy doznałam tej kontuzji bałam się, że nie zatańczę na własnym weselu (śmiech). No ale już jest wszystko dobrze. To będzie zwieńczenie tego sezonu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska