Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Justyna Kasprzycka-Pyra: Swoje przepłakałam [WYWIAD]

Jakub Guder
Justyna Kasprzycka-Pyra to duży talent polskiej lekkoatletyki. Niestety - talent trapiony kontuzjami. Niedawno po dwóch latach leczenia i rehabilitacji wróciła na rozbieg. - Były kryzysy - nie ma się co oszukiwać. Swoje przepłakałam. Po zerwaniu Achillesa był dół, ale i mobilizacja do sezonu olimpijskiego, bo rehabilitacja szła dość dobrze. Gdy bolał mnie staw skokowy, to się już trochę załamałam. Pojawiły się kolejne łzy - mówi nam w szczerej rozmowie.

Oglądała Pani konkurs skoku wzwyż na igrzyskach w Rio w telewizji?
Nie oglądałam. To świadoma decyzja. Może było mi ją podjąć o tyle łatwiej, że rywalizacja toczyła się w nocy. Przyznam jednak, że powtórkę obejrzałam chyba dopiero po miesiącu. Musiało minąć trochę czasu.

Kiedy ostatni raz wystartowała Pani w zawodach?
Dwa lata temu - dokładnie 13 czerwca 2015 roku w Nowym Jorku.

To wtedy doznała pani feralnej kontuzji ścięgna Achillesa.
Tak. Było już po zasadniczej rozgrzewce. Ubrałam kolce, odmierzyłam rozbieg, miałem oddać skok, rozpędziłam się i na trzecim kroku coś poszło, coś strzeliło. Trochę podejrzanie wyglądało to już tydzień wcześniej w Birmingham. Poczułam tam jakieś szarpnięcie w łydce, coś mnie zabolało. Miałam w między czasie jednak kontrolną wizytę i nic nie wskazywało, że będzie aż tak źle.

Po Nowym Roku zaczęła się Pani szykować do igrzysk olimpijskich w Rio, ale wtedy pojawił się drugi uraz - kontuzja stawu skokowego.
Ten problem pojawił się dosyć wcześnie, gdy po Achillesie miałam gips, to noga zaczęła mi puchnąć. Potem wchodziłam w trening skocznościowy i przy rozbiegu na łuku czy po prostej pojawiał się ból. Coś było nie tak. Tak naprawdę, to największym problemem był właśnie ten staw skokowy, najbardziej bolał, nie mogła się przez to odbić. Bo samo ścięgno Achillesa po operacji wydawało się dosyć w porządku. Ze stawem próbowaliśmy różnych metod leczenia, żeby doprowadzić go do stanu używalności. W pewnym momencie stwierdziliśmy jednak, że w tym olimpijskim sezonie nic z tego nie będzie i zdecydowaliśmy się zrobić artroskopię. To był właściwie kosmetyczny zabieg, bo więzadła miałam w porządku. Wyczyszczono wszystkie zrosty, zwapnienia, usunięto nadmiar błony maziowej. Wiadomo jednak, że każda operacja to zabieg inwazyjny.

PRZECZYTAJ TAKŻE:
Memoriał Edwarda Listosa: Justyna Kasprzycka-Pyra po dwóch latach wróciła na rozbieg

Który moment przez ostatnie dwa lata był najgorszy? Miała Pani taki kryzys, w którym powiedziała sobie, że chyba czas skończyć ze skakaniem?
Były kryzysy - nie ma się co oszukiwać. Swoje przepłakałam. Po zerwaniu Achillesa był dół, ale i mobilizacja do sezonu olimpijskiego, bo rehabilitacja szła dość dobrze. Gdy bolał mnie staw skokowy, to się już trochę załamałam. Pojawiły się kolejne łzy. To mnie najbardziej dobiło. Trudna była decyzja o kolejnej operacji, choć z drugiej strony i tak bardzo męczyłam się na treningach. Ból sprawiał, że nie mogłam się odbić. Wolałam więc zaryzykować zabieg. Wiedziałam, że im szybciej to zrobię, tym lepiej.

Nie było startów i wyników, więc pewnie pokończyły się stypendia, a rehabilitacja kosztuje. Byli jacyś dobrzy ludzie, którzy pomagali przez ten czas?
Pierwsza operacja i rehabilitacja były na koszt ubezpieczalni, bo wszyscy zawodnicy są na pewną kwotę ubezpieczeni przez Polski Związek Lekkiej Atletyki. Gdy pojawił się uraz stawu skokowego, to faktycznie pokończyły się wszystkie stypendia, bo i startów nie było. Całe szczęście zostałam we Wrocławiu wcielona do wojska i to bardzo pomogło. To dzięki temu wsparciu mogę teraz dalej trenować. Nadal reprezentuje AZS AWF Wrocław, ale jestem też w jednostce 2 Wojskowego Oddziału Gospodarczego. Gdyby nie to, to pewnie trzeba by było się zastanowić, co dalej. Wiadomo, że zawsze są jeszcze jakieś fundusze zgromadzone na koncie, ale one też zaczęły topnieć.

MISTRZOSTWA ŚWIATA W LEKKOATLETYCE LONDYN 2017 -> CZYTAJ WIĘCEJ

Pewnie ten powrót nie byłby też możliwy gdyby nie Pani mąż i trener Dawid Pyra.
Dawid mobilizuje mnie na swój sposób. Nie pozwala mi się ze sobą cackać. Nie wiem, jak to jest u innych trenerów, ale to nie jest głaskanie po głowie. Idzie to w drugą stronę - mówi: "Jak nie dasz rady tego zrobić, to lepiej skończ trenować?". Ja wtedy chcę udowodnić, że jednak potrafię (śmiech).

Czyli wchodzi Pani na ambicję.
Można tak powiedzieć (śmiech). To on mnie też zmobilizował i popchnął do tego startu w Memoriale Edwarda Listosa, bo wiadomo, że nie jestem jeszcze przygotowana do wysokich skoków. Powiedział jednak, że trzeba spróbować i cieszę się, że wzięłam udział w tych zawodach. Generalnie staramy się jednak oddzielać życie osobiste od tego, co dzieje się na treningu.

Małżeństwem jesteście od jesieni. Jak się udało wesele? Byli jacyś celebryci ze świata lekkiej atletyki?
Wesele się udało. Baliśmy się o pogodę, bo to była połowa października. Cały tydzień padało, ale na ten dzień się wypogodziło. Trochę gości się nazbierało - dokładnie nie pamiętam, ale bawiło się ze 120 osób. Właściwie tylko rodzina i przyjaciele.

W takich sytuacjach oczywiście różne myśli przychodzą do głowy. Dlaczego ja? Może mogłam zrobić coś inaczej? A może coś przeczuwałam? Może warto było odpuścić? Może coś zrobiłam za szybko?

Zadawała sobie Pani pytanie, dlaczego to akurat ja? Dlaczego mi się przytrafiły te kontuzje? Miała Pani do kogoś żal? Pretensje?
W takich sytuacjach oczywiście różne myśli przychodzą do głowy. Dlaczego ja? Może mogłam zrobić coś inaczej? A może coś przeczuwałam? Może warto było odpuścić? Może coś zrobiłam za szybko? No cóż - stało się i teraz nie ma sensu już się nad tym zastanawiać. Rozdrapywanie ran niczemu nie służy. Nie myślę o tym, patrze przed siebie.

Przed niedzielnym startem były duże emocje? Jak noga – boli jeszcze?
Na treningu jest wszystko dobrze. Mam problemy techniczne - jak dla mnie trwa to długo i wolno, ale też jestem taka ambitna, że chciałabym, aby wszystko szło szybciej. Nie zawsze tak się da. Zaczynałam od skoków z trzech kroków. Start we Wrocławiu był zaplanowany już dużo wcześniej i tak naprawdę, to był drugi raz, kiedy odbijałam się po pięciu krokach. Nie wiedziałam tak naprawdę, jak noga wytrzyma, czy jestem gotowa na odbicie z większa prędkością.

Jakie ma Pani dalsze plany na ten sezon? Jest szansa powalczyć jeszcze o minimum na mistrzostwa świata w Londynie (194 cm)?
Nie myślę o mistrzostwach. Nie wiem, jaki cud musiałby się zdarzyć, żebym w najbliższym miesiącu skoczyła minimum. Dla mnie celem są teraz mistrzostwa Polski. Nie wiem jeszcze, czy tam skakać będę już na pełnym rozbiegu, czy nadal z pięciu kroków. Najważniejsze, żeby już pewniej skakać, przełamać lęki, obawy. Zobaczyć, czy jest nadzieja.

Korzysta Pani z pomocy psychologa?
W przeszłości miałam kontakt z prof. Janem Blecharzem (który pomagał m.in. Adamowi Małyszowi - przyp. JG), wybitnym psychologiem. Generalnie jeśli mam jakieś problemy, wątpliwości, to jest pod telefonem i służy swoją pomocą. Od dłuższego czasu jednak do niego nie dzwonię. Myślę, że sobie radzę, a to co najgorsze - mam nadzieję - jest już za mną.

Justyna Kasprzycka-Pyra - REKORD ŻYCIOWY 1,99 m

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska