Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Julian Gozdowski - Król na Polanie (ZDJĘCIA)

Wojciech Koerber
Od razu widać, kto rządzi na Polanie Jakuszyckiej.
Od razu widać, kto rządzi na Polanie Jakuszyckiej. Dariusz Gdesz
Najsłynniejsi ludzie śniegu? Yeti i Julian Gozdowski. Z jednym wszelako zastrzeżeniem, że o yeti wszyscyśmy tylko słyszeli, a nikt go nie widział. Pana Juliana natomiast poznały miliony. Naturalne środowisko występowania? Polana Jakuszycka - tak pisaliśmy kilka lat temu o legendarnym komandorze słynnego Biegu Piastów. Dziś tekst przypominamy, bo zbliża się przecież 39. edycja imprezy. Festiwal zaczyna się już jutro, w sobotę, a na 28 lutego (sobota) zaplanowano bieg główny.

Dwaj są na świecie tak znani ludzie śniegu: yeti i Julian Gozdowski. Różnica jednak w tym, że o yeti słyszeli wszyscy, lecz nikt go nie widział (podobno występuje w Himalajach). Juliana Gozdowskiego natomiast widziały miliony. Tak, tak, miliony.

Naturalne środowisko występowania? Polana Jakuszycka koło Szklarskiej Poręby, choć często komandor Gozdowski zapuszcza się też do Wrocławia, by powalczyć z urzędnikami o poszerzenie tras czy remont strzelnicy.
O yeti świat po raz pierwszy usłyszał w 1832 roku. A kiedy o niezniszczalnym i niezatapialnym szefie Biegu Piastów?
- Ja jestem człowiekiem przedwojennym. Urodziłem się w 1935 roku w Czortkowie, w dawnym województwie tarnopolskim. Zatem kilkadziesiąt lat temu byłem juniorem - przypomina Julian Gozdowski, na którego twarzy widać szyderczy uśmiech, w oczach za to bystrość umysłu wymieszaną z ironią.

- Bo ja czasem patrzę na siebie w sposób niepoważny. Tacy się na ogół jako tako trzymają. Ale wie pan, co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? To udawanie, że się nie rozumie różnych upokorzeń. Żeby to wszystko ze spokojem znosić. Gdybym był inny, już pewnie 120 razy rzuciłbym wszystko w diabły - zaznacza komandor, od zawsze walczący o rozwój Polany Jakuszyckiej i Biegu Piastów.

Wróćmy jednak do Czortkowa. - Była tam taka Góra Jurczyńskiego. Ogromna, gdy miałem 7 lat. A gdy wróciłem odwiedzić tereny po wojnie, to dużo mniejsza już była. W każdym razie za dzieciaka chodziłem tam z kolegą, Jurkiem Maziarskim. I jak Niemcy się wycofywali spod Stalingradu, znaleźliśmy po nich narty, takie ładne, z zielonym paskiem. I myśmy się tymi nartami podzielili. Ja jeździłem na jednej, a Jurek na drugiej - opowiada nasz bohater. Wbrew pozorom nie były to jednak początki snowboardu, lecz Biegu Piastów niejako. Bo to właśnie na Górze Jurczyńskiego wymarzył sobie Julek ośrodek narciarski.

- Ojciec pracował w starostwie powiatowym, mama zajmowała się domem, a ja byłem, niestety, jedynakiem. W 1945 roku stanęliśmy przed wyborem - przyjmujemy obywatelstwo Związku Radzieckiego albo przesiedlenie. Cała rodzina głosowała, łącznie ze mną, i jednogłośnie wybraliśmy to drugie - opowiada komandor.

W wagonie towarowym jechały cztery rodziny. Każda wzięła tyle, ile mogła. Gozdowscy, zamiast swoich, zabrali meble sąsiadki z tej samej ulicy, pani Kowalskiej, którą wywieziono na Sybir. Na przechowanie, dziadkowie stwierdzili bowiem, że ona na pewno z tej Syberii wróci. Wróciła, może nawet pomogły jej paczki wysyłane przez Gozdowskich. W 1947 roku pani Kowalska stanęła w progu ich domu w Sobieszowie.

- Do dzisiaj nie widziałem takiej radości u człowieka, jak wtedy, kiedy jej te meble przekazaliśmy. Byle jakie były, ale jej własne. Pamiętam, jak mówiła, że na plecach do Legnicy je poniesie. I powiem jeszcze, że wysyłaliśmy tej pani na Sybir przesyłki z masłem, miodem czy smalcem. A ona później potwierdziła, że dość dużo tych przesyłek do niej trafiło. Bardzo dziękowała - wspomina komandor.

Po wojnie długimi miesiącami Julek ojca jednak nie widział. Senior Gozdowski trafił do armii gen. Andersa, walczył pod Tobrukiem i Monte Cassino. W 1945 roku miał wypadek samochodowy, złamał mostek i żebra. Na ówczesne czasy był to bardzo poważny uraz, drutami jeszcze kości nie łączono. Dwa lata przeleżał więc w Szkocji, zanim mógł wrócić do swoich, do Sobieszowa.

Już na Dolny Śląsk, gdzie syn swoje pasje rozwijał. Chodził tam sobie wokół Chojnika, choć ciężko chorował na zapalenie płuc. Początkowo był zwolniony z zajęć wf., lecz zawziął się i wrocławską Wyższą Szkołę Wychowania Fizycznego (obecny AWF) skończył. Płuca nie pomagały, serce też naruszone było, lecz przez egzaminy mógł przechodzić. O wynikach, o których marzył, musiał już jednak zapomnieć. O medalu olimpijskim również.

- Pętałem się jednak wokół tego narciarstwa, zostałem instruktorem, trenerem, aż wreszcie kierownikiem wydziału kultury fizycznej w Jeleniej Górze. Mogłem wpływać na rozwój - wylicza komandor.

Nie od razu jednak Polanę Jakuszycką zbudowano. Był najpierw Julian Gozdowski kierownikiem sekcji narciarskiej na wrocławskiej uczelni, potem trafił do MKS-u Karkonosze Jelenia Góra. - Sławą narciarską był wtedy Bronisław Haczkiewicz, a ja mam też ogromny szacunek dla Zbyszka Lipińskiego, który przez 50 lat klubowi szefował. Tyle innych z kręgu działalności zniknęło, a MKS przetrwał. I ja w nim byłem trenerem narciarstwa biegowego - zaznacza pan Julian.

W latach powojennych Polana Jakuszycka nie dla każdego stała otworem. Potrzebna była przepustka z Wojsk Ochrony Pogranicza. Niewiele się o tym mówi, lecz południowa granica kraju do bezpiecznych nie należała. Czesi czuli się pokrzywdzeni po wytyczeniu granic, dochodziło do groźnych incydentów, często słychać było strzały.

Gdy chodzi o początkowe imprezy na biegówkach, palmę pierwszeństwa oddaje Julian Gozdowski innym. Pierwszym człowiekiem, który się tam pojawił, był Jerzy Lechowicz, następnie Walter Judka, Bogdan Henśl, Tadeusz Jankowski i Włodzimierz Paszkiewicz z Leszkiem Kuźmą, którzy organizowali pierwsze zawody narciarskie po leśnych duktach.

- Ja więc sobie tego pierwszeństwa uzurpować nie mogę. Ja tylko jako kierownik wydziału kultury fizycznej w powiecie podchwyciłem ich pomysł, że skoro śnieg tak długo zalega, to warto coś z tym zrobić - wyjaśnia nasz rozmówca.

Ów mikroklimat Polany istotnie sprawia, że narciarski sezon trwa tam bez mała równie długo, jak na Syberii. Jak w dowcipie o jej mieszkańcach - u nas przez dziesięć miesięcy w roku jest zimno, a później to już tylko laaato i laaato... Gozdowski, będąc w radzie krajowej Karkonoskiego Parku Narodowego, mógł nawet dowiedzieć się, skąd ta specyfika. Alfred Jahn, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego (gdy były strajki studenckie, siedział razem z nimi - WoK), a także prof. Aleksander Kosiba, glacjolog polski, skierowali właśnie jego zainteresowania na bardzo śnieżne Góry Izerskie. - Do dziś pamiętam, jak mi tłumaczyli: "proszę pana, tam spotyka się Wyż Azorski z Niżem Islandzkim, stąd właśnie największe opady" - mówi Gozdowski.

Kiedy na Polanie rozpoczął działalność Centralny Ośrodek Sportu, komandor załatwiał mu pozwolenie z Lasów Państwowych. Wtedy jeszcze nie wiedział, że dla siebie niejako to robi.

- Karkonosze były przeciążone narciarstwem zjazdowym, a ja wciąż widziałem, jak biednie przy nich nasz narciarz biegowy wygląda. Ubrany byle jak i z brudnymi rękami, bo przecież przed startem należało rozsmarować deski. I z takimi brudnymi łapskami z tego lasu wybiegał, a o zajętym miejscu dowiadywał się po godzinie dopiero. Zależało mi, by inaczej tego narciarza pokazać - tłumaczy komandor. Bo przecież na Kasprowym, w Tatrach, obserwował zjazdowców. Pięknie ubrani, kandahary, kolorowi cali. I na szwedzki wzór Biegu Wazów ruszył z Biegiem Piastów w 1976 roku. 513 osób wystartowało, z czego większość to były dzieci ze szkół. Imprezę ukończyło 256 uczestników. Wygrał Stanisław Michoń z Miłkowa, a działo się to w kwietniu.

- Chciałem bardzo pokazać, że u nas nawet tak późno są jeszcze warunki. Zresztą teraz zawsze kończymy sezon 2 maja. To takie łażenie na odcinku 500 metrów. A później ognisko, piknik etc. - tłumaczy Gozdowski, który - a jakże - sam również przypiął w 1976 narty. Wespół z małżonką Anną, dziś żelazną ręką prowadzącą biuro zawodów. Później już tylko dyrygował, bo niełatwo połączyć było obie role: sportowca i organizatora.

Od 1995 roku impreza należy do Europejskiej Ligi Biegów Długodystansowych Euroloppet, z kolei w czerwcu 2008 roku dostała się do elity - Światowej Ligi Biegów Długodystansowych (Worldloppet Ski Federation). I od zawsze propagowana była przez Telewizję Wrocław (teraz TVP Wrocław), Polskie Radio Wrocław (Radio Wrocław) i "Gazetę Robotniczą" ("Gazetę Wrocławską"). Historyczny będzie też luty 2012. Wtedy to rozegrane zostaną na Polanie biegi Pucharu Świata. Pierwszego dnia na 10 (kobiety) i 15 km (mężczyźni), drugiego na trasie Szklarska Poręba - Hala Szrenicka - Szklarska Poręba. Przyjedzie Justyna Kowalczyk i orkiestra.

- Nasz bieg należy do najbogatszych na świecie, choć jesteśmy trochę jak babcia mająca dwie kamienice, lecz niemająca pieniędzy na ich utrzymanie. Bo albo mieszkańcy nie płacą, albo utrzymanie takie drogie - zauważa twórca imprezy.

Stowarzyszenie Bieg Piastów jest właścicielem ponad 8 hektarów ziemi. Ma cztery budynki, dwa ratraki, trzy skutery i dwa quady. Zagranica temu bogactwu się dziwi, bo tam tydzień przed biegiem wynajmują ratrak, jeżdżą po polach oraz duktach, a po imprezie - o ile trasa wciąż się nadaje - można jeszcze przez tydzień ją użytkować.

- A my mamy działalność całoroczną i trasy z homologacją światową. Zimą się szusuje, latem jeździ na rowerach - objaśnia król Polany walory królestwa. I dodaje: - Dla mnie najistotniejsze, by jak najwięcej Dolnoślązaków biegało w Piastach. Tak jak w Wazach najwięcej jest Szwedów z miasta Mora i okolic.

Polana to nie tylko najwyższej jakości trasy, lecz też najniższej jakości strzelnica do biathlonu. - Zdecydowanie jest niedoinwestowana. Trzeba by ją przesunąć, urządzenia elektroniczne do pomiaru zamontować, budynki postawić. To kosztuje jakieś 1,5 mln zł - wylicza Gozdowski, którego na początku stycznia tego roku spotkała miła nagroda za dokonania.
Sobotni wieczór, ogłoszenie wyników plebiscytu "Przeglądu Sportowego" na sportowca roku, transmisja na żywo w TVP, wielce doniosła chwila. Statuetkę z napisem "Bieg Piastów - Masowa Impreza Roku" odbiera sam szef.

Wychodzi na scenę i wyraźnie wzruszony pyta, do której kamery mówić. Poinstruowany precyzyjnie kieruje ku niej wzrok i drżącym głosem wypowiada kwestię: "Szanowna Pani Zawodniczko, Szanowny Panie Zawodniku, to jest Pani, Pana zwycięstwo!". Wtedy właśnie widziały go miliony.

- Tak, to było ogromne przeżycie, nie spodziewałem się. Musiałem w ten sposób powiedzieć, bo nasz bieg to nie jest teatr jednego aktora, lecz kilku tysięcy aktorów - zaznacza komandor. I właśnie jeden z tych aktorów opowiadał mu później, jak to siedzi sobie w sobotni wieczór przed telewizorem. Razem z dziećmi i swoim ojcem, ich dziadkiem. - I relacjonował mi ten pan: "Usłyszeliśmy kategorię nagrody i tak sobie pomyśleliśmy, że fajnie by było, gdyby ten nasz Bieg Piastów wygrał. I gdy za chwilę zobaczyłem pana mówiącego prosto w oczy, że to moje zwycięstwo, to cała rodzina zaczęła bić mi brawo. Ja byłem zwycięzcą w swoim domu i aż się rozpłakałem. Za to dziękuję". I miałem później więcej takich relacji - nam z kolei relacjonuje szef wszystkich narciarskich Piastów.

Dziś jednorazowo w imprezie bierze udział około 5 tysięcy uczestników. Od maluchów do tych najbardziej doświadczonych. A i w samej rodzinie Gozdowskich nie ma takich, co nie biegają. Biegała żona Anna, onegdaj uczennica pana Juliana (młodsza o 9 lat), a połączyła ich miłość nie tylko do nart. Biegają też córki Elwira i Gosia, a także chodzą już wnuczki: Agnieszka, Magda i Wiktor. Marzenie komandora?

- Mam. Żeby tę strzelnicę zrobić - deklaruje. Niebawem spotka się z wiceministrem odpowiedzialnym za inwestycje, on ponoć chce pomóc. Minister może jednak dać tylko 50 procent, drugie 50 stowarzyszenie powinno znaleźć, co jest nierealne. - Liczę, że pomoże marszałek województwa. Chciał to zrobić, pod warunkiem, że wejdziemy w spółkę z miastem, lecz zarząd zgody na to nie dał. Ale można wydzierżawić część Polany Karkonoskiej Agencji Rozwoju Regionalnego, która podlega marszałkowi i tak te brakujące 50 procent zdobyć. Wtedy powstanie też u nas biathlonowa szkoła mistrzostwa sportowego - planuje nestor Gozdowski.

- Gdyby nie on, nie byłoby narciarstwa na Polanie - zapewnia Ryszard Witke, były skoczek narciarski z Karpacza, olimpijczyk z Innsbrucku (1964) i Grenoble (1968). Inni tylko potwierdzają.

- To pasjonat. Opowiadał mi kiedyś, jak sam tę Polanę karczował. Szkoda, że tylko dzięki takim jednostkom coś się w regionie dzieje - dodaje Paweł Rańda, wioślarski wicemistrz olimpijski. On i koledzy każdej zimy w Jakuszycach właśnie zaczynają budować formę. Na biegówkach.

I co, chyba dobrze, że nie przyjął wówczas Julian Gozdowski tego radzieckiego obywatelstwa, prawda?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska