Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Julian Gozdowski - Bo tutaj się wyż azorski łączy z niżem islandzkim

Wojciech Koerber
Julian Gozdowski, czyli król absolutny Polany Jakuszyckiej
Julian Gozdowski, czyli król absolutny Polany Jakuszyckiej fot. janusz wójtowicz
Najsłynniejsi ludzie śniegu? Yeti i Julian Gozdowski. Z jednym wszelako zastrzeżeniem, że o yeti wszyscyśmy tylko słyszeli, a nikt go nie widział. Pana Juliana natomiast poznały miliony. Naturalne środowisko występowania? Polana Jakuszycka - tak pisaliśmy o Julianie Gozdowskim przed niespełna dwoma laty. Nieco później odebrał w Regionalnym Centrum Turystyki Biznesowej statuetkę dla menedżera roku w 58. Plebiscycie "Gazety Wrocławskiej". Przy okazji wygłosił bodaj najbardziej płomienną przemowę w balowej historii. A skąd się w ogóle ten legendarny komandor Biegu Piastów wziął? I jak się Polana Jakuszycka rozbudowywała?

- Ja jestem człowiekiem przedwojennym. Urodziłem się w 1935 roku w Czortkowie, w dawnym województwie tarnopolskim. Zatem kilkadziesiąt lat temu byłem juniorem - przypomina Julian Gozdowski, na którego twarzy widać szyderczy uśmiech, w oczach za to bystrość umysłu wymieszaną z ironią. - Bo ja czasem patrzę na siebie w sposób niepoważny. Tacy się na ogół jako tako trzymają. Ale wie pan, co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? To udawanie, że się nie rozumie różnych upokorzeń. Żeby to wszystko ze spokojem znosić. Gdybym był inny, już pewnie 120 razy rzuciłbym wszystko w diabły - zaznacza komandor, od zawsze walczący o rozwój Polany Jakuszyckiej i Biegu Piastów.

Wróćmy do Czortkowa. - Była tam taka Góra Jurczyńskiego. Ogromna, gdy miałem 7 lat. A gdy wróciłem odwiedzić tereny po wojnie, to dużo mniejsza już była - w swoim stylu ironizuje komandor. - W każdym razie za dzieciaka chodziłem tam z kolegą, Jurkiem Maziarskim. I jak Niemcy się wycofywali spod Stalingradu, znaleźliśmy po nich narty, takie ładne, z zielonym paskiem. I myśmy się tymi nartami podzielili. Ja jeździłem na jednej, a Jurek na drugiej - opowiada nasz bohater. Wbrew pozorom nie były to jednak początki snowboardu, lecz Biegu Piastów niejako. Bo to właśnie na Górze Jurczyńskiego wymarzył sobie Julek ośrodek narciarski.

- Ojciec pracował w starostwie powiatowym, mama zajmowała się domem, a ja byłem, niestety, jedynakiem. W 1945 roku stanęliśmy przed wyborem - przyjmujemy obywatelstwo ZSRR albo przesiedlenie. Cała rodzina głosowała, łącznie ze mną, i jednogłośnie wybraliśmy to drugie - opowiada komandor.

W wagonie towarowym jechały cztery rodziny. Wzięły co mogły. Gozdowscy, zamiast swoich, zabrali meble sąsiadki, pani Kowalskiej, którą wywieziono na Sybir. Na przechowanie. Dziadkowie stwierdzili bowiem, że ona na pewno z tej Syberii wróci. Wróciła, może nawet pomogły jej paczki wysyłane przez Gozdowskich. W 1947 roku pani Kowalska stanęła w progu ich domu w Sobieszowie.

- Do dzisiaj nie widziałem takiej radości u człowieka, jak wtedy, kiedy jej te meble przekazaliśmy. Byle jakie były, ale jej własne. Pamiętam, jak mówiła, że na plecach do Legnicy je poniesie. I powiem jeszcze, że wysyłaliśmy tej pani na Sybir przesyłki z masłem, miodem czy smalcem. A ona później potwierdziła, że dość dużo tych przesyłek do niej trafiło. Bardzo dziękowała - wspomina komandor.

Po wojnie długimi miesiącami Julek ojca jednak nie widział. Senior Gozdowski trafił do armii Andersa, walczył pod Tobrukiem i Monte Cassino. W 1945 roku miał wypadek samochodowy, złamał mostek i żebra. Na ówczesne czasy był to poważny uraz, drutami jeszcze kości nie łączono. Dwa lata przeleżał więc w Szkocji, zanim mógł wrócić do swoich, do Sobieszowa. Już na Dolny Śląsk, gdzie syn swoje pasje rozwijał. Chodził tam sobie wokół Chojnika, choć ciężko chorował na zapalenie płuc. Początkowo był zwolniony z zajęć wf., lecz zawziął się i wrocławską Wyższą Szkołę Wychowania Fizycznego (obecny AWF) skończył. Płuca nie pomagały, serce też naruszone było, lecz przez egzaminy mógł przechodzić. O wynikach, o których marzył, musiał jednak zapomnieć. O medalu olimpijskim również.

- Pętałem się jednak wokół tego narciarstwa, zostałem instruktorem, trenerem, aż wreszcie kierownikiem wydziału kultury fizycznej w Jeleniej Górze. Mogłem wpływać na rozwój - wylicza komandor.

Nie od razu jednak Polanę Jakuszycką zbudowano. Był najpierw Gozdowski kierownikiem sekcji narciarskiej na wrocławskiej uczelni, potem trafił do MKS-u Karkonosze Jelenia Góra. - Sławą narciarską był wtedy Bronisław Haczkiewicz, a ja mam też ogromny szacunek dla Zbyszka Lipińskiego, który przez 50 lat klubowi szefował. Tyle innych z kręgu działalności zniknęło, a MKS przetrwał. I ja w nim byłem trenerem narciarstwa biegowego - zaznacza.
W latach powojennych Polana nie dla każdego stała otworem. Potrzebna była przepustka z Wojsk Ochrony Pogranicza. Południowa granica kraju do bezpiecznych nie należała. Czesi czuli się pokrzywdzeni po wytyczeniu granic, dochodziło do incydentów, słychać było strzały.

Początkowe imprezy na biegówkach? Palmę pierwszeństwa oddaje Gozdowski innym (Jerzy Lechowicz, Walter Judka, Bogdan Henśl, Tadeusz Jankowski, Włodzimierz Paszkiewicz, Leszek Kuźma). - Ja więc sobie tego pierwszeństwa uzurpować nie mogę. Ja tylko podchwyciłem ich pomysł, że skoro śnieg tak długo zalega, to warto coś z tym zrobić - wyjaśnia nasz rozmówca.
Ów mikroklimat Polany istotnie sprawia, że narciarski sezon trwa tam bez mała równie długo, jak na Syberii. Jak w dowcipie o jej mieszkańcach - u nas przez dziesięć miesięcy w roku jest zimno, a później to już tylko laaato i laaato... Gozdowski, będąc w radzie krajowej Karkonoskiego Parku Narodowego, mógł nawet dowiedzieć się, skąd ta specyfika. Alfred Jahn, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, a także prof. Aleksander Kosiba, glacjolog polski, skierowali właśnie jego zainteresowania na bardzo śnieżne Góry Izerskie. - Do dziś pamiętam, jak mi tłumaczyli: "proszę pana, tam spotyka się wyż azorski z niżem islandzkim, stąd właśnie największe opady" - mówi Gozdowski.

Kiedy na Polanie rozpoczął działalność COS, komandor załatwiał mu pozwolenie z Lasów Państwowych. Wtedy jeszcze nie wiedział, że dla siebie niejako to robi. - Karkonosze były przeciążone narciarstwem zjazdowym, a ja wciąż widziałem, jak biednie przy nich nasz narciarz biegowy wygląda. Ubrany byle jak i z brudnymi rękami, bo przecież przed startem należało rozsmarować deski. I z takimi brudnymi łapskami z tego lasu wybiegał, a o zajętym miejscu dowiadywał się po godzinie. Zależało mi, by inaczej tego narciarza pokazać - tłumaczy. Bo przecież w Tatrach obserwował zjazdowców. Pięknie ubrani, kandahary, kolorowi cali. I na szwedzki wzór Biegu Wazów ruszył z Biegiem Piastów w 1976 roku. 513 osób wystartowało, głównie dzieci ze szkół, ukończyło 256. Wygrał Stanisław Michoń z Miłkowa, a działo się to w kwietniu.

- Chciałem pokazać, że u nas nawet tak późno są jeszcze warunki. Zresztą teraz zawsze kończymy sezon 2 maja. To takie łażenie na odcinku 500 m. A później ognisko, piknik etc. - tłumaczy Gozdowski, który sam również przypiął w 1976 narty. Wespół z małżonką Anną, dziś żelazną ręką prowadzącą biuro zawodów. Później już tylko dyrygował, bo niełatwo połączyć było obie role: sportowca i organizatora. Od 1995 roku impreza należy do Europejskiej Ligi Biegów Długodystansowych Euroloppet, z kolei w czerwcu 2008 roku dostała się do elity - Światowej Ligi Biegów Długodystansowych (Worldloppet Ski Federation).

Co my na to? Gratulacje!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska