Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Tracz, jedyny polski zapaśnik z trzema olimpijskimi krążkami

Wojciech Koerber
Mówisz Józef Tracz, myślisz - trzy medale olimpijskie przywożone z trzech kolejnych igrzysk (Seul 1988 - brąz, Barcelona 1992 - srebro, Atlanta 1996 - brąz). Drugiego takiego w polskich zapasach nie ma. A skąd się ten jeden wziął?

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2011 ROKU!

- Gdy chodziłem do drugiej klasy SP, z rodzicami, a także ze starszym o dwa lata bratem Mietkiem i siostrą Zdzisławą, przeprowadziliśmy się z malutkiej wsi Zajączek do Sieniawy Żarskiej. To już była duża wioska, niecałe 5 km od Żar - tłumaczy Tracz. Jak pokazała niedaleka przyszłość, na matę było o rzut beretem.

- Dowożeni byliśmy do zbiorczej szkoły gminnej nr 9 w Żarach. Tam właśnie pojawił się nowy wuefista, Marek Cieślak. Trener zapasów. Zorganizował I krok zapaśniczy i myśmy z bratem wygrali swoje pojedynki - dodaje. I tak się ta legenda zaczęła. A z miejscowego Agrosu rychło przeniosła do Śląska Wrocław. A później doszła jeszcze dalej, i jeszcze wyżej, po medale IO, MŚ, ME. Po miejsce w sportowych encyklopediach.

Nie dość, że okazał się Tracz świetnym technikiem, to jeszcze wielu technik prekursorem.
- No, trzy takie akcje były. Po pierwsze, rzut przez biodro. Specyficzny, bo z niskiej, pochylonej pozycji. Do tej pory nikt w Polsce takiego nie robi. Nazwali go więc - rzut Józefa Tracza - przypomina właściciel rzeczonej techniki. Wybornie wychodził mu także suples skrętowy.

Trudny do nauczenia, a jeszcze trudniejszy do skontrowania przez rywala. No i wynoszenie do tylnego suplesu z pozycji parterowej - takie właśnie, jakie pokazał champion w zwycięskiej walce z Niemcem Erikiem Hahnem, którego stawką był brąz w Atlancie. Wyborna technika przyniosła też trzy wicemistrzostwa świata oraz jedno sreberko ME. Nie brakuje wam tu złota?

- Niczego nie żałuję, choć minimalny niedosyt jest, bo kilka razy było blisko - zastrzega mistrz Józef. I nigdy nie zapomni nazwiska Mnazakan Iskandarian, po którym pojawiał się skrót WNP. Ów skrót u wielu polskich klasyków przez lata wywoływał drżenie łydek. Choć nie u silnego psychicznie Tracza.
- Na MŚ w Tampere (1994) prowadziłem z nim w finale 1:0, lecz doznałem złamania dwóch żeber i walki nie dokończyłem. Nasz finał olimpijski w Barcelonie? Też prowadziłem 1:0, lecz nie wytrzymałem trudów turnieju.

Regulamin obowiązywał taki, że ważenie mieliśmy codziennie, pół godziny po ostatniej walce. Jednego dnia rywalizacji miałem mieć tych walk trzy, cztery, lecz krzyżówka się przesunęła, ktoś doznał kontuzji, ktoś miał wolny los i skończyło się na jednym pojedynku. Musiałem więc w katorżniczy sposób regulować wagę, którą normalnie zgubiłbym w trakcie odwołanych starć. Na początek więc biegałem, później przepychałem się ze sparingpartnerami, skakanka, a kończyłem w saunie, gdy już sił nie miałem. No i później nie wytrzymałem tego finału kondycyjnie - wyjaśnia kulisy kuchni Tracz. Iskandarian? Dziś to opiekun rosyjskiej kadry juniorów. A jaka jest recepta na trzy krążki z kolejnych igrzysk?

- Wysoką formę rzeczywiście trzeba utrzymywać długo, nie przez osiem, a przez 12 lat. Bo przecież przed Seulem też była olimpiada przygotowań. Ja miałem to szczęście, że byłem dobrze prowadzony przez trenerów w klubie i w kadrze. Tak udało się przetrwać - tłumaczy Tracz. Choć po drodze pojawiły się trudne wybory - ciężkie czasy dla sportu i... kobieta.

Po igrzyskach w Barcelonie sportowcom - nawet tym z dwoma olimpijskimi krążkami - nie żyło się łatwo. Tracz, jako 28-latek, już wtedy miał zostać trenerem kadry, lecz na horyzoncie pojawił się wracający do kraju Ryszard Świerad. - Z nim ustaliliśmy, że nadal będę walczył. I całe szczęście, bo zdobyłem jeszcze dwa srebra MŚ oraz brąz igrzysk olimpijskich - zauważa nasz bohater.

Wspomniana kobieta wcale przeszkodą nie była. Przeciwnie, jako sportsmenka świetnie temat czuła. Wszelako chodziło o dokonanie wyboru. - Z Iwoną poznaliśmy się na obozie w Zakopanem, w 1987 roku. Szybko zaiskrzyło, pojawiła się chemia. Ona była dobrą judoczką i też miała szansę na występ w Barcelonie. Trzeba było zatem wybierać - moja kariera albo jej. W 1988 roku urodziła się pierwsza córka Joanna i doszliśmy do porozumienia, że karierę kontynuował będę ja. Jeden warunek się tylko pojawił - że w miarę możliwości żona i córka będą jeździły ze mną na zgrupowania. I przez pięć lat tak właśnie było - zapewnia sportowiec.

Po trzecim olimpijskim podium od trenerki nie sposób już było uciec. Niektórzy piszą o Traczu m.in. jako o byłym selekcjonerze kadry Włoch, lecz ta oferta nie została skonsumowana. - Po Atlancie rzeczywiście dostałem propozycję, spędziłem próbny miesiąc w ośrodku przygotowań w Ostii k. Rzymu, lecz kiedy miało dojść do podpisania kontraktu, Włosi - jak to Włosi - zaczęli kręcić. Chcieli mnie tanim kosztem pozyskać. Nie zgodziłem się i wróciłem do kraju - mówi starszy chorąży sztabowy Wojska Polskiego.

W grudniu 1998 roku objął Tracz zacniejszy stołek. Nie włoskiej, lecz naszej kadry. I prowadził ją aż do 2004 roku. Z sukcesami. Takimi jak mistrzostwo świata Dariusza Jabłońskiego (2003), a wcześniej srebro MŚ Andrzeja Wrońskiego i Włodzimierza Zawadzkiego oraz mistrzostwo Europy tego ostatniego. Nasz Śląsk również się dorobił w tym czasie dużego medalu - w 2002 roku na ME w Turcji srebro zdobył Marcin Letki, wychowanek Jana Strojnego z SP 113 na Nowym Dworze.

Przegrał wówczas w finale z miejscowym fenomenem, Hamzą Yerlikayą (8 złotych medali ME, 3 złota MŚ i 2 złota IO). Łącznie selekcjonerska kadencja Tracza przyniosła dziesięć dużych krążków. W 2006 roku natomiast, gdy pomagał nowemu trenerowi kadry Ryszardowi Wolnemu, mistrzem Europy został w Moskwie inny wychowanek Jana Strojnego z SP 113 - Artur Michalkiewicz (Śląsk).
Dziś pracuje Tracz z zapaśnikami Śląska w wysłużonej salce na tyłach Kosynierki (Kępa Mieszczańska), gdzie czuć zapach szatni, skarpetek, ale też katorżniczej roboty i wielkich sukcesów.

Jak dopiero co zdobyte wicemistrzostwo świata Damiana Janikowskiego (84 kg), włączonego właśnie do "Klubu Polska Londyn 2012". On, a także Łukasz Banak (120 kg) mają już olimpijskie paszporty na przyszły rok. Wciąż o nie walczą wicemistrz świata juniorów Dawid Kareciński (60), Tomasz Świerk (66), Julian Kwit (74), a także bratanek trenera - 19-letni Michał Tracz (55). I nie jest to walka z wiatrakami, lecz z realnymi szansami.

- Po pierwsze wicemistrzostwo świata Józek sięgnął w 1987 we francuskim Clermont. I rok później miał medal w Seulu. Może więc srebro Damiana to dobry prognostyk na Londyn - doszukuje się medalowych analogii były opiekun Tracza, człowiek zakochany w zapasach po uszy miłością odwzajemnioną, Jerzy Adamek.

- Damian swoją drogę na szczyt zaczął ciut wcześniej, bo w czerwcu skończył 22 lata. Ja podczas startu w Clermont liczyłem sobie 23 lata - dodaje olimpijczyk. I przypomina, co mu w Clermont pomogło. - Zawsze mówi się o stresie przed walkami, co zrobić, by rozładować napięcie, nie myśleć o tym, że ten ze wschodu na pewno jest lepszy, a mieć w głowie ułożony scenariusz walk rozstrzyganych na swoją korzyć. Więc w tym Clermont ja po prostu nie miałem czasu się stresować, bo... cholernie bolał mnie ząb i wciąż chodziłem pod zimną wodę.

A musiałem wtedy walczyć z mistrzem Europy, mistrzem ZSRR, mistrzem olimpijskim, całą plejadą gwiazd. Nie myślałem jednak o tym, a o zębie - przyznaje klasyk, mający też w CV udział w wyborach samorządowych 2010 i kandydowanie do sejmiku województwa w barwach KWW Rafała Dutkiewicza. Bez sukcesu.

Jesteśmy też winni wyjaśnienie, skąd u tych wszystkich zapaśników, a także u przedstawicieli kilku innych stylów walki wręcz, zniekształcone uszy zwane kalafiorami. - Ja te kalafiory dostałem bardzo późno, w wieku seniora. To kontuzja zapaśnicza, ale też judoków, a i w finale MŚ w rugby, który ostatnio oglądałem, dostrzegłem je u zawodników. Bo to przecież sport kontaktowy. Dużo jest u nas ocierania, choćby przy chwycie głowa-ręka, ciężki trening, zmęczenie, brak uwagi i chrząstka w końcu pęka, robi się wylew, a później skrzep, który twardnieje. Można to operować i przywrócić ucho do pierwotnego wyglądu, choć ponoć dziewczynom takie uszy się podobają. Ja kalafiory mam małe również z tego względu, że byłem technikiem, nie brutalem - uśmiecha się Tracz.

Józef Tracz
Urodził się 1 września 1964 roku w Żarach. Trzykrotny medalista olimpijski w kategorii 74 kg (Seul brąz, Barcelona - srebro, Atlanta - brąz) w barwach Śląska Wrocław.

Trzykrotny wicemistrz świata (Clermont 1987, Sztokholm 1993, Tampere 1994), wicemistrz Europy (Ateny 1994), 9-krotny mistrz kraju (1987-88, 1990, 1992-94, 1997-98). Były trener kadry narodowej Polski w latach 1998-2004. Ma żonę Iwonę oraz dwie córki: Joannę (23 lata, studentka prawa na Uniwersytecie Wrocławskim) i Judytę (16, była gimnastyczka artystyczna, obecnie zajmuje się tańcem współczesnym). Mieszka w Mędłowie (gmina Żórawina). Absolwent szkoły mechanicznej w Warszawie oraz studiów trenerskich w gorzowskiej filii poznańskiej AWF. W 1996 roku odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Józef Tracz, jedyny polski zapaśnik z trzema olimpijskimi krążkami - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska