Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Jestem sierotą po PO-PISIE". Wywiad z Krzysztofem Cugowskim

Aleksandra Dunajska
Krzysztof Cugowski
Krzysztof Cugowski Jacek Babicz
Z Krzysztofem Cugowskim, wokalistą Budki Suflera i byłym senatorem PiS, rozmawia Aleksandra Dunajska.

Pięć lat temu zakończył Pan swoją przygodę z Senatem. Jak Pan dziś patrzy na politykę?
Czuję ulgę, że jestem poza nią. Gdybym musiał w tym uczestniczyć, bardzo bym się denerwował. A tak denerwuję się tylko trochę.

Kiedy Pan słyszy np. o ostatniej aferze taśmowej w PSL, to…
… wolałbym spuścić na to zasłonę milczenia. Pomysł PSL na uprawianie polityki podsumował kiedyś Waldemar Pawlak. Pytany o nepotyzm w państwowych spółkach, odpowiedział bez żenady, że rodziny działaczy PSL nie są gorsze, też muszą gdzieś pracować. I to jest chyba cały komentarz. Koń jaki jest, każdy widzi.

Dlaczego właściwie zdecydował się Pan w 2005 r. kandydować na senatora?
Miałem szczerą ochotę. Jak człowiek ma już swoje lata, jakieś sukcesy zawodowe, spełnienie w życiu prywatnym, to pojawia się myśl żeby - wzniośle mówiąc - przysłużyć się ojczyźnie. U mnie się taka właśnie pojawiła.

Po dwóch latach przekonał się Pan, że w parlamencie nie o służenie ojczyźnie chodzi?
Trochę sobie na to wszystko popatrzyłem. Dziś wiem, że jak polityk mówi "Polska", "Ojczyzna", to mogę go najwyżej kopnąć w dupę. Bo większość polityków dobrem kraju i żyjących w nim ludzi nie interesuje się w ogóle albo tylko trochę. I to nie jest absolutnie kamyczek do ogródka PiS-u, bo to dotyczy każdego ugrupowania. Zasady prowadzenia polityki i działania partii w każdym przypadku są identyczne. Wszędzie jest jedna czy kilka osób, które decydują właściwie o wszystkim. Polityka jest działaniem wyłącznie grupowym i jakiekolwiek osobiste poglądy, prywatne pomysły, można sobie schować w buty. A ja śpiewam solo, rzadko w chórach, a już tym bardziej w chórach, które są zupełnie nie z mojej bajki. W tym sensie także istnienie Senatu jest absurdem i zgadzam się, że powinien być rozwiązany. On jest wyłącznie przedłużeniem Sejmu, pracuje tam dodatkowych 100 osób kierujących się logiką partyjną. Jeżeli senatorów wybieramy dziś bezpośrednio, to każdy z nich powinien mieć możliwość wypowiedzenia własnej opinii, podjęcia indywidualnej decyzji. Wtedy to ma jakikolwiek sens. Ale tak naprawdę o tym, że popełniłem błąd pakując się w ten cały Senat, zrozumiałem wcześniej, nie po dwóch latach kadencji.

Jak wielu Polaków przed wyborami 2005 r. liczył Pan na powstanie PO-PiS-u.
Dałem się nabrać. Tym mnie zresztą politycy namówili do kandydowania. Wyobrażałem sobie, może naiwnie, że skoro są dwie partie wywodzące się ze wspólnego korzenia postsolidarnościowego, to oczywiście będą w koalicji i będą miały wspólnego prezydenta. Dwa dni po wyborach dowiedziałem się, że z POPiS-u nic nie będzie. To był dla mnie totalny dylemat, bo z mandatu już nie mogłem zrezygnować. A raczej nie chciałem, bo wtedy trzeba by robić wybory uzupełniające, a to kosztowałoby około 2 mln zł. Stwierdziłem więc, że nie narażę podatników na taki wydatek. Po pół roku okazało się, że mniejszościowy gabinet nie może rządzić, a najwyżej administrować. Mniej więcej w lutym 2006 roku pojawił się więc pomysł, żeby ogłosić przedterminowe wybory. Prezydent Lech Kaczyński miał nawet przygotowane wystąpienie w tej sprawie. Ucieszyłem się, że będę miał okazję szybciej się ulotnić z parlamentu. Przekonano jednak prezydenta, żeby przemówienia o rozwiązaniu parlamentu nie wygłaszał. Uważam, że to był błąd, ponieważ PiS mógł wtedy wygrać. Ale stało się inaczej, a ja musiałem zostać w Senacie jeszcze prawie dwa lata.

Wcześniej wystąpił Pan z klubu.
To było po zawiązaniu przez PiS koalicji z Samoobroną i LPR. Nigdy sobie nie wyobrażałem, że będę koalicjantem tego typu ludzi jak Lepper czy Giertych.

Ale pozostał Pan zwolennikiem PiS?
Owszem. Nie biorę już udziału w działaniach tej partii, dlatego że, powiedzmy, technologia mi nie odpowiada. Ale ugrupowanie i jego pomysły na Polskę - tak. Nie zmieniam poglądów politycznych, jak to robią niektórzy. Znam wielu artystów, którzy w okresie przedwyborczym byli przyklejeni do partii rządzącej jak mucha do lepu. Ale jak tylko okazało się, że ta sama partia dokopała im finansowo wprowadzając 23-procentowy VAT na imprezy i planując niekorzystne zmiany, jeśli chodzi o rozliczanie kosztów uzyskania przychodu - to się od niej odżegnują. To pokazuje, że ci biedni ludzie nie mają żadnych poglądów, a tylko z powodów merkantylnych chcą się przytulić do jakiejś formacji i coś na tym zyskać.

Po Pana zerwaniu z polityką z PiS odeszło wielu ludzi, powstały nowe ugrupowania. Jaką przyszłość wróży Pan partii?
Najgorszym pomysłem dla prawicy jest dziś dzielenie. Najlepiej pokazuje to przykład lat 90. Tymczasem w Polsce wszyscy chcą być szefami. To problem miałkich ludzi, dla których kariera to rzecz podstawowa. Rozłamy w PiS to tego rodzaju przypadek. Niektóre z tych osób znam i szczerze mówiąc - dziwię im się. Patrzę na całą sytuację z rozbawieniem, bo spodziewam się, że gdy zbliżą się wybory, to wszyscy renegaci pokornie wrócą i będą przed prezesem czapkować, żeby wpuścił ich na listy. Wtedy on ich może łaskawie przyjmie. Z drugiej strony Jarosław Kaczyński też niepotrzebnie powyganiał z partii co lepszych ludzi i wokół niego nie został nikt wartościowy. Są tylko wierni żołnierze, którzy walą obcasami i nie mają nic do powiedzenia. Nawet gdyby prezes miał głowę jak trzy sklepy, to sam nic nie zdziała, bo do rządzenia potrzeba ludzi. Co do samego Jarosława Kaczyńskiego to nadal uważam, że jego wizja Polski jest najbliższa temu, jak według mnie kraj powinien wyglądać.

Czyli?
Chciałbym, żeby nie było kontry między byciem Polakiem a byciem Europejczykiem. Jest dziś obecny w świadomości, w politycznym i medialnym dyskursie taki podział, że z jednej strony jest zaścianek, mohery i matolstwo, a z drugiej - europejska nowoczesność reprezentowana przez młodych, wykształconych i zamożnych. I nie ma nic pomiędzy. Kreowanie takiego obrazu to bardzo zły pomysł. Jestem przeciwny wypychaniu religii i tradycji z głównego nurtu, bo to nie jest panaceum na polskie problemy. Nawet jeśli tak próbują nam wmawiać niektóre lewackie i liberalne ruchy, które w ostatnim czasie coraz się aktywizują.

Na przykład Ruch Palikota. Posła z Biłgoraja zna Pan chyba dość dobrze. Co Pan sądzi o jego działalności?
Poglądy polityczne i publiczna działalność Janusza i jego ugrupowania to zaprzeczenie wszystkiego, w co wierzę. Nie mam i na pewno nie będę miał z tą ideą nic wspólnego. Dobrał sobie do współpracy ludzi, którzy dla człowieka przyzwoitego są niemożliwi do akceptacji. A do tego nie mają żadnego programu, sensownych pomysłów. Jednak więcej na ten temat nie chciałbym mówić - nie wypada mi.

A na temat rządów PO-PSL?
Mam nadal miłe kontakty z niektórymi kolegami z Senatu z różnych partii. Oni sami przyznają, że przez całą pierwszą kadencję PO-PSL nie działo się nic. Największy żal mam do Platformy za to, że nie wykonała żadnego ruchu, żeby jej liberalne obietnice gospodarcze, które popierałem, wcielić w życie. Chodzi przede wszystkim o podatek liniowy. Obecna kadencja jest dużo ciekawsza, bo przyszedł czas na zdziałanie czegokolwiek. I jest oczywiście trudniej, bo kiedy się nie robi nic, to jest bajecznie. A jak się działa, to zawsze są zadowoleni i niezadowoleni.

Gdyby był Pan senatorem, poparłby Pan ustawę podnoszącą wiek emerytalny?
Nie. To prawda, że Polacy żyją dłużej, są coraz zamożniejsi. Jednak mimo wszystko uważam, że na takie zmiany jest u nas za wcześnie - nawet jeśli mają wchodzić w życie stopniowo. Problem w tym, że mamy tendencję do małpowania wszystkiego, zupełnie nie zwracając uwagi na okoliczności. Argumentacja dla podniesienia wieku emerytalnego była więc m.in. taka, że obywatele innych europejskich krajów pracują dłużej. Proponuję więc eksperyment: postawić 67-latka z Niemiec, Anglii i Polski. Przecież to będą zupełnie różni ludzie w tym sensie, że 67-letnia Polka jest zarobiona i zmęczona, z reguły pracując na dwóch etatach. Nie jest niestety mieszkanką kraju ugruntowanej, starej demokracji zachodnioeuropejskiej, gdzie ludzie mają pieniądze, prowadzą inny tryb życia i zwyczajnie są na starość w lepszej formie fizycznej.

Ale zmiany są potrzebne, inaczej system emerytalny padnie.
On i tak padnie, jeśli będziemy upatrywać rozwiązań wyłącznie w wydłużaniu okresu aktywności zawodowej. To jest tylko paniczne szukanie pieniędzy, ratowanie skutków, bez zastanawiania się nad przyczynami. Sposobem na poprawienie sytuacji jest danie ludziom młodym pracy i namówienie ich, by chcieli mieć dzieci.

Wróci Pan kiedyś do polityki?
Nie planuję. Chociaż staram się nie mówić "nigdy", bo przekonałem się już nieraz, że niczego nie można zakładać na 100 procent.

Na zakończenie zostawmy politykę. Co obecnie dzieje się w Pana muzycznym życiu?
Dużo gramy, m.in. w związku z nagraną pod koniec ubiegłego roku koncertową wersją płyty "Cień wielkiej góry". W lubelskim Centrum Kongresowym będziemy w październiku. Zapraszamy tych, którzy pamiętają Budkę jako walczący, rockowy zespół z lat 70. Staramy się grać podobnie jak wtedy. Bo wyglądać już raczej nie.

***

Internet zrewolucjonizował media. I co dalej?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Jestem sierotą po PO-PISIE". Wywiad z Krzysztofem Cugowskim - Kurier Lubelski

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska