Nie to, co teraz. Dziś jesteśmy już naprawdę wolni, żyjemy w czasach, gdy wszyscy znają słowo "tolerancja", każdy je rozumie i stosuje. Spokojnie więc możemy mówić i pisać, że popieramy tego czy tamtego kandydata na prezydenta i każdy to szanuje. Możemy spokojnie mówić, co myślimy o rządzie, jaki mamy stosunek do obowiązku szkolnego sześciolatków i do obowiązkowego wychowania seksualnego w szkołach. Możemy mówić, że jesteśmy ateistami albo przeciwnie, że jesteśmy katolikami i że fascynuje nas chrześcijaństwo. Nie mamy nic przeciwko temu, żeby mieszkali koło nas muzułmanie. To takie piękne, że się różnimy, że możemy się od siebie nawzajem uczyć, że możemy się uzupełniać, że nie musimy się niczego bać i że inność nie budzi w nas agresji, a jedynie szacunek i ciekawość. Że możemy spokojnie dyskutować na argumenty, niezależnie, którą opcję polityczną czy światopoglądową popieramy. Przecież kulturalna dyskusja pomaga znajdować najlepsze rozwiązania.
Może w latach 90., gdy Soyka w każdym radiu śpiewał "Tolerancję", nie mówiliśmy o tym, co nas bolało otwarcie, bo nikt z nas nie chciał wyjść na oszołoma, nacjonalistę, faszystę, ciemniaka, wieśniaka, pisiora albo katola. Nikt nie chciał być w oczach znajomych dziwolągiem zagrażającym cywilizowanemu światu? Może wtedy nie czuliśmy tak jak dziś tego, że świat jest piękny, bogaty, otwarty, pełen miłości i szacunku dla bliźniego. No więc jest pięknie.
Coś się nie zgadza? No nie wiem. Może jakaś mała rysa. Może jakiś leciuteńki zgrzyt. Zresztą sami oceńcie. Taka oto historia, która mną jakoś niezrozumiale i dziwnie wstrząsnęła do głębi, zasiała we mnie ziarenko nieufności wobec tego pięknego słowa na t.
Nie znam bohaterki, ale to chyba nie ma znaczenia. Rzecz nie dzieje się na zapadłej wsi, ale w metropolii. Nie dzieje się wśród patologii, ale wśród wykształconych ludzi, którzy bywają w teatrze, czytają książki i gazety, są na bieżąco. Nie dzieje się ani wśród jeszcze niepotrafiących odróżniać dobra od zła dzieci, ani wśród starców zastygłych w sztywnych schematach myślowych, ale wśród mniej więcej czterdziestolatków.
Wszyscy bohaterowie tej dziwnej historii udzielają się na słynnym portalu społecznościowym. Któregoś dnia jedna z kobiet pisze tam, że popiera pewnego profesora, co jest przeciwnikiem aborcji. Pomyślicie: "No i co? Każdy może sobie pisać, co chce. Każdy może mieć własne zdanie". Pomyślicie, że tolerancyjni bohaterowie opowieści, którzy mają inne zdanie, uszanowali to i najwyżej zapytali ją z ciekawości, dlaczego popiera tego profesora? Nie. Skoro nie zapytali, to po prostu uszanowali inne zdanie? Tak przecież robią ludzie tolerancyjni, nowocześni, kulturalni. Nie do końca. Kilku skreśliło autorkę wpisu z listy znajomych...
Może przez to ziarenko nieufności mój znajomy, który powiedział: "A ja jestem nietolerancyjny i proszę to uszanować", natychmiast stał się moim idolem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?