Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Woźniak: Maj 1945 to była tragedia

Małgorzata Matuszewska
Jerzy Woźniak, prezes Śląskiego Związku Żołnierzy AK, kurier WiN-u
Jerzy Woźniak, prezes Śląskiego Związku Żołnierzy AK, kurier WiN-u Tomasz Hołod
Dla Jerzego Woźniaka, byłego wiceministra rządu AWS, w maju 1945 roku jedna okupacja zmieniła się w drugą. Przedostał się na Zachód, a po powrocie trafił do więzienia.

Jak Pan trafił do armii Andersa?
Okupację spędziłem w kraju, byłem żołnierzem AK, ukończyłem podchorążówkę, brałem udział w akcji "Burza". We wrześniu 1945 r. przez działające podziemie akowskie zostałem wysłany na Zachód tzw. drogą francuską, by sprawdzić, czy stwarza możliwości przerzutu ukrywających się żołnierzy.

Jaka to była droga?
Przez Bogumin, Pragę, Pilzno, do strefy okupacyjnej amerykańskiej. Zadanie wykonałem, przesłałem informacje do kraju, że droga dobra i nie stwarza kłopotów. Dostałem polecenie pozostania na Zachodzie. Znalazłem się w obozie jenieckim dla oficerów polskich w Murnau am Staffelsee. W czasie okupacji zdałem konspiracyjną maturę, od 1 października 1945 zacząłem studia medyczne na uniwersytecie w Innsbrucku.

Dużo Polaków studiowało?
Ok. 30 kolegów na różnych kierunkach, na medycynie chyba 12 osób. Pomoc dostawaliśmy z Murnau, YMCA szwajcarska dbała o podręczniki, akademik zbudował 2. Korpus. Jesienią 1945 r. saperzy przywieźli materiały i w 2 tygodnie zbudowali 3 baraki o dobrym standardzie.

Miał Pan bliskich na Zachodzie?
Wuj, major, dowódca jedynego batalionu saperów w 2. Korpusie, od 1939 był na Zachodzie. Zaproponował wstąpienie do 2. Korpusu.

Jaka to była jednostka?
W czasie walk we Włoszech liczyła ok. 80 tys. żołnierzy i ma piękną kartę bojową. Po pierwszym roku studiów w czerwcu 1946 zameldowałem się w szpitalu w Loretto. Komendant wyjaśnił, że są w trakcie likwidacji i wyjeżdżają do Anglii. Zasugerował, żebym latem został we Włoszech. Dostałem skierowanie do Wydziału Oświaty 2. Korpusu. Byłem zastępcą szefa centralnej składnicy książek Wojska Polskiego. Gros Korpusu stanowili tzw. sybiracy, mniejszą grupę Ślązacy i poznaniacy, którzy wcześniej służyli w Wehrmachcie, dostali się do alianckiej niewoli i zgłosili akces do walki z Niemcami. Nieliczna grupa to oficerowie przysłani z Londynu. Po wojnie dołączyli jeńcy oflagów i stalagów, byli partyzanci, uciekinierzy z Polski w latach 1945-1946. Większość liczyła na wybuch III wojny światowej.

Czym się zajęliście?
Natychmiast po wojnie powstało przy 2. Korpusie bardzo rozwinięte szkolnictwo podstawowe, średnie i zawodowe, zachęcano do wstąpienia na uniwersytety włoskie lub inne. 2. Korpus miał pięć drukarni, jedną nawet w Palestynie, resztę we Włoszech. Drukowały podręczniki i literaturę piękną.
Żołnierze nie chcieli wrócić do Polski?
Ci, którzy przeszli Syberię, w większości pozostali na Zachodzie. Niezdecydowaną grupą byli Ślązacy z Wehrmachtu. Bali się, jak zostaną potraktowani, choć mieli piękną kartę w Korpusie.

Jakie były wtedy Włochy?
Dla mnie, uciekiniera z kraju i dla tych, którzy przeszli szlak syberyjski, nie do przyjęcia. Młoty, sierpy, portrety Stalina na zboczach wzgórz - propaganda komunistyczna włoskiej partii.

Pamięta Pan 8 i 9 maja 1945 roku?
Nazywałem się wtedy Jan Nowak. W Krakowie zapisałem się na prawo. Dla nas to była tylko data historyczna. Jako żołnierz AK musiałem się ukrywać, tysiące kolegów zostało wywiezionych do ZSRR, setki ginęły w oddziałach leśnych. Zakończyła się jedna okupacja, zaczęło dalsze zniewolenie. W Moskwie na Łubiankach siedział wicepremier naszego rządu i ostatni dowódca AK, gen. Okulicki. Radość z zakończenia II wojny światowej nie była naszą radością.

Dlaczego Pan wrócił z Zachodu do Polski?
Pojechałem wypełnić zadanie. Wypełniłem je, po pierwszym roku studia kontynuowałem w Edynburgu. W listopadzie 1946 zostałem nagle wezwany do Londynu. Przyjechała delegacja podziemia WiN-owskiego. Na czele stał płk Józef Maciołek, mój dowódca w czasie niemieckiej okupacji. Radość ze spotkania i jego decyzja: "Wracasz, będziesz moim adiutantem i sekretarzem". Delegacja o kryptonimie Dardanele była kontynuacją mojej działalności niepodległościowej. W 1947 r. zapytał, czy mam kogoś nadającego się na kuriera do kraju w bardzo ważnej sprawie. Bez wahania odpowiedziałem: "Tak, zgłaszam się". Po szkoleniu dotarłem do 4. zarządu głównego WiN. Miałem być trzy miesiące, ale na prośbę prezesa zarządu, płk. Łukasza Cieplińskiego, zostałem. To się skończyło dla mnie 9-letnim więzieniem i karą śmierci.

Gdzie Pan siedział?
W X pawilonie na Mokotowie, półtora roku w Rawiczu, 6 lat we Wronkach. Pięć lat spędziłem na betonie, w celi 14 metrów kw. 7, 8 osób, na 4, 5 siennikach. Pięć lat nie widziałem książki ani gazety.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska