Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Trela. Zero użalania się nad sobą

Małgorzata Matuszewska
Beata Guczalska – teatrolog, krytyk teatralny, pracownik PWST w Krakowie, a od 2012 dziekan Wydziału Reżyserii Dramatu
Beata Guczalska – teatrolog, krytyk teatralny, pracownik PWST w Krakowie, a od 2012 dziekan Wydziału Reżyserii Dramatu archiwum prywatne
Na rynku ukazała się znakomita książka Beaty Guczalskiej o wybitnym aktorze – Jerzym Treli. Autorka opowiada o swoim bohaterze.

Pani książka pt. „Trela” jest pierwszą tak obszerną pozycją dotyczącą Jerzego Treli...
Muszę uczciwie powiedzieć, że w 1985 roku ukazała się maleńka książeczka Krzysztofa Miklaszewskiego, która miała bodajże 80 stron, ale na pewno nie można nazwać jej monografią czy biografią. To był raczej zbiór artykułów. Moja książka to – w ostatnich latach – pierwsza pozycja dotycząca aktorstwa Jerzego Treli.

Skupia się Pani na aktorze, nie na człowieku...
Tak, myślę, że każdy wybitny aktor jest przede wszystkim aktorem. To, że jest człowiekiem, to oczywiste, ale w gruncie rzeczy, biografię, także ludzką, stanowią role, etapy znaczone przedstawieniami, filmami, zżyciem się z bardzo ważną rolą. W przypadku aktora, zwłaszcza dramatycznego, biografia aktorska jest także biografią ludzką.

Współpracowaliście Państwo przy powstawaniu książki?
Tak, wielokrotnie rozmawialiśmy. Poruszone w książce wszystkie detale dotyczące jego sztuki aktorskiej są właściwie owocem moich badań, oglądania. Mówimy, że w szkole uczymy się czytać ze zrozumieniem. Mogę powiedzieć, że nauczyłam się oglądać ze zrozumieniem: filmy, zapisy spektakli, teatry telewizji, których nagrał mnóstwo. Kiedy bardzo wiele tego materiału ogląda się analitycznym okiem, to wyłania się także bardzo wiele rzeczy dotyczących aktorstwa. A one nie wymagają komentarzy zainteresowanego. To jest główna część mojej pracy.

To znaczy, że nie powstała książka, w której ciekawski czytelnik znajdzie intymne szczegóły z życia gwiazdy?
Jestem trochę sceptyczna, co do ciekawych szczegółów intymnych. Właściwie szczegóły intymne w większości ludzi są bardzo podobne. Z kimś się wiążemy, z kimś rozstajemy, na kogoś jesteśmy oburzeni. Próbowałam pokazać czytelnikom, że życie aktora jest bardzo ciekawe, ale nie tylko dlatego, że – jak sobie wyobrażamy – gra wspaniałe role, ale starałam się pokazać, że życie aktora jest na co dzień…

... męką?
Tak, ale na własne życzenie. Laik wyobraża sobie, że najtrudniejsze jest pamięciowe opanowanie roli. Oczywiście, jest to też praca, ale główną pracą jest wymyślenie postaci i sposobu jej pokazania. Jakimi sposobami przekazać to, co autor zapisał w tekście, w porządku działań, obecności fizycznej publiczności? Wiele osób myśli, że ktoś zagrał rolę i już.

Rolę teatralną gra się długo...
… tak, np. 10 lat. Jerzy Trela swoje najważniejsze role: Konrada w „Dziadach” i „Wyzwoleniu” grał właśnie przez 10 lat. A to oznacza, że jako Konrad 300 razy wychodził na scenę i 300 razy przez cztery godziny grał główną rolę w „Dziadach”. To jest niebywały wysiłek psychiczny, ale też fizyczny, związany z różnymi urazami. Łącznie, „Wyzwolenie” i „Dziady”, zagrał ok. 500 razy. Możemy sobie wyobrazić, jaki to jest wysiłek i jak gra staje się częścią życia. Nie jest już rolą, którą aktor zagra i zapomina o niej. Jest częścią życia, bo przez 500 wieczorów człowiek wychodzi, musi się do tego psychicznie i fizycznie przygotować, i przez 304 godziny gra tę potężną rolę.

Pan Trela odnosi się do trudu związanego z zawodem?
Tak, nie wprost i to jest bardzo piękne. Mówił w którymś momencie, że nie znosi, jak ktoś się nad nim użala, że tak się musi męczyć. „Tak się męczę, bo taki głupi jestem, ale to jest moja własna głupota i nikomu nic do tego”. Nie użala się nad sobą. Wie, że najbliżsi współpracownicy wiedzą, czym jest ta praca. Podobnie też ludzie nie wiedzą, na czym polega okres prób. To ogromnie obciążający, nieraz wielomiesięczny czas pracy, który bywa czasem wspaniały, stresujący, w niezgodzie z reżyserem, w poczuciu niepewności, co do pomysłu reżysera. Bo reżyser ma pomysły, a aktor świeci oczami na scenie przed publicznością. Po premierze reżyser jedzie do innego miasta, a publiczność będzie się sztuką zachwycać albo od niej dystansować.

Od reżysera zależy, jak układa się współpraca. Czasem jest dobra, a czasem narzucona?
Czasem coś dobrego wynika z konfliktu. Bywa, że praca jest bardzo miła, a efekty średnie, a czasem praca jest konfliktowa i nerwowa, a efekty wspaniałe. Nie ma recepty.

Ma Pani ulubioną rolę Jerzego Treli?
Na zasadzie kontrastu lubię jego role komediowe. Na ogół Jerzy Trela ma posępne oblicze, co nawet widać na okładce książki, ale Jerzy Trela gra role komediowe w taki sposób, że jest bardzo poważny, sam nigdy się nie śmieje. To jest czasem zabójczo śmieszne, ponieważ najwięksi komicy, jak Buster Keaton i inni, też grali kamiennym, często smutnym obliczem. To była zabawna sytuacja. Są role komediowe pokazujące innego Trelę niż ten, do którego się przyzwyczailiśmy. Jak w filmach „Anioł w Krakowie” i „Zakochany Anioł”, w spektaklu Antoniego Słonimskiego „Rodzina”, gdzie gra rolę zupełnie nie dla niego – hrabiego bon vivanta, trochę uwodziciela. Powstała zupełnie, wydawałoby się, rola nie w jego stylu, a jednak świetnie zagrana.

O wielkości aktora świadczy, że nie gra ciągle Jerzego Treli...
Tak. To bardzo specyficzne. Jerzy Trela nie należy do aktorów z gatunku transformacyjnych, zmieniających całkowicie wizerunek, charakteryzację, sposób mówienia. Do takich aktorów należy Jerzy Stuhr, który uwielbia się przeistaczać. Jego słynny film „Historie miłosne” polega na tym, że gra cztery równoległe role i w każdej był inny: jako ksiądz, przestępca, to było coś innego. Jerzy Trela nie ma takiej ambicji, żeby się w ten sposób zmieniać, a jednak potrafi w ramach swoich środków uzyskać nieco inne odcienie, efekty. W teatrze na pewno wielkimi rolami, oprócz znanych u Swinarskiego, są role u dwóch reżyserów: Jerzego Jarockiego (i chyba największa rola u tego reżysera to Ojciec w „Ślubie” Gombrowicza). Drugim reżyserem jest Jerzy Grzegorzewski, Jerzy Trela zagrał w kilku jego przedstawieniach tekstów dramatów Wyspiańskiego, powstały niesłychane role. Moją ulubioną jest Samuel w „Sędziach” Grzegorzewskiego z 1999 roku, ale też w spektaklu „Morze i zwierciadło”, dziwnym, tekst został oparty na „Burzy” Szekspira, ale nie była to „Burza” i Jerzy Trela gra dziwną postać żegnającego się ze światem artysty Prospera. Jest tych ról dużo.

Jak Jerzy Trela przyjął książkę o sobie?
Jest powściągliwym człowiekiem, nie wyraża entuzjazmu, jak to w dzisiejszych czasach. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy, książka wyszła niedawno. Ale myślę, że wszystko, o czym rozmawialiśmy, starałam się przekazać, więc mam nadzieję, że odbiór będzie pozytywny.
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska
Wydawnictwo Marginesy, Beata Guczalska, „Trela”. Cena: 34,90 zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska