Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Dudek: Piłka dała mi w życiu wszystko, jest moją pasją i miłością

Wojciech Koerber
Przygoda Jerzego Dudka (38 lat) z golfem zaczęła się w Anglii
Przygoda Jerzego Dudka (38 lat) z golfem zaczęła się w Anglii Janusz Wójtowicz
Z Jerzym Dudkiem, byłym bramkarzem Feyenoordu Rotterdam, Liverpoolu, Realu Madryt oraz reprezentacji Polski, triumfatorem Ligi Mistrzów, rozmawia Wojciech Koerber

Co Pana sprowadza na Dolny Śląsk, do Wrocławia?
Przede wszystkim igrzyska polonijne, bo wciągałem, wespół z szermierzem Tomkiem Motyką, flagę na maszt w czasie ceremonii otwarcia. Ale i rywalizacja tu mnie sprowadza. Jako pasjonat golfa i - było nie było - hiszpański Polonus zostałem zgłoszony do tej właśnie dyscypliny. Mam zresztą mały maraton, bo w sobotę grałem jeszcze w golfa w Częstochowie, w trzeciej edycji charytatywnego turnieju pod nazwą Jerzy Dudek i Przyjaciele. Po ceremonii otwarcia wracam od razu na Śląsk, na niedzielną rodzinną imprezę, bo syn Darka (brata - WoK) ma urodziny. W poniedziałek obowiązki względem sponsorów, ale we wtorek wracam do Wrocławia. Z kijem.

Po zwycięstwo?
Głównie po zabawę. Golf świetnie rozluźnia, poza tym otoczka jest kapitalna, ta przyroda. No i ma się cel.

Kto Pana wrzucił w ten dołek? Tzn. kto namówił na takie hobby?
Kiedy opuszczałem Anglię, znalazłem w ogrodzie stary kij. Okazało się, że do golfa właśnie. Spróbowałem i mój ogrodnik wydał opinię, że z naprawdę niezłym skutkiem, że powinienem się w to bawić. A wcześniej nie rozumiałem tej gry. No i później w Madrycie, za namową ogrodnika właśnie, kontynuowałem zabawę. M.in. z Guttim, Sergio Ramosem i naszymi doktorami, fizjoterapeutami.

I ma Pan na rozkładzie jakieś mocne nazwiska?
W przeddzień wielkich turniejów organizuje się eventy, w czasie których profesjonaliści uczą amatorów. Ostatni raz w marcu brałem w takiej imprezie udział. Mierzyłem się wówczas z Jimenezem czy Sergio Garcią. Te nazwiska mógłbym porównać do Michaela Owena czy Stevena Gerrarda, gdy chodzi o europejski futbol. No ale szans nie miałem żadnych.

A jakie są szansę na kontynuację piłkarskiej kariery?
Z wielką chęcią grywam w golfa, w siatkówkę, w inne dyscypliny również. Ale to piłka jest moim zawodem. Piłka dała mi w życiu wszystko, jest moją pasją i miłością. Mam jednak świadomość, że przyjdzie pora, aby się pożegnać. Na razie się zastanawiam i korzystam z każdej godziny wolnego czasu.

Polska ekstraklasa właśnie ruszyła, więc ta opcja - jak rozumiem - odpada.
Mam spory sentyment do polskiej piłki, choćby do jednego ze śląskich klubów, ale na dziś nie podejmuję rękawicy.

To gdzie jej Pan poszuka?
Na chwilę obecną oferty są, ale bardzo niekonkretne i mało ambitne. Składane przez kluby walczące o utrzymanie w swoich ligach, a to mnie nie interesuje. Do tej pory grałem zawsze o najwyższe cele, w Lidze Mistrzów, zatem Rayo Vallecano czy Leeds United nie bardzo mi podchodzą. To takie kluby ze spekulacji.

Ironiści dworują sobie, że ostatnio był Pan najwierniejszym kibicem Realu, że miał najlepsze miejsce. Takie VIP-owskie, tuż przy murawie. Ale to Pan każdy kolejny klub za granicą zamieniał na lepszy, bardziej klasowy (Feyenoord, Liverpool, Real). Nie było wiele takich polskich karier. Raczej w drugą stronę szło to domino.
Ja miałem szczęście, że począwszy od Concordii Knurów marzenia i cele szły tylko w górę. Później był Sokół Tychy, po pół roku Holandia itd. Kiedy żegnałem się z Liverpoolem, miałem 34 lata i mówiłem kolegom, że nie będzie już okazji zagrać w lepszym klubie. A jednak znalazł się taki chętny, by mnie zatrudnić i nie na jeden sezon, a cztery. To był wielki splendor, duża nauka i kontynuacja piłkarskiej edukacji.

Tej złamanej szczęki trochę szkoda. Bo gdy weteran doznaje poważnej kontuzji, ciężko mu później wrócić i znaleźć rytm.
Zupełnie inaczej mogło się to wszystko potoczyć. Na takie kontuzje nie mamy jednak wpływu, a po półrocznej przerwie ciężko się odzyskuje formę oraz zaufanie trenera. Powiedziałem sobie wtedy, że jeśli dojdę do sprawności, będzie to mój ostatni sezon w Realu. Udało się wrócić, ale funkcjonuję trochę jak barometr, bo pogoda w Polsce strasznie teraz zmienna i odczuwam to na pracującej szczęce.

Ma Pan już czas na uczestnictwo w dorocznych zlotach Dudków?
Nie, jeszcze tam nie dotarłem, choć dostałem już dwa razy zaproszenie. Ale to bardzo fajny pomysł. Ponoć w całej Polsce są niecałe dwa tysiące rodzin o nazwisku Dudek. Wiadomo, że nie wszyscy tą rodziną są. Potrafią się jednak te Dudki świetnie organizować. Raz na rok bądź na dwa robią takie spędy. Kiedyś się pewnie na takim z familią pojawię.

A na razie czeka rodzina jak na szpilkach i wygląda nowego miejsca zamieszkania?
Rodzina na szczęście bardzo szybko potrafi się zaaklimatyzować w każdym miejscu. Cóż, kończy się jedna przygoda, zaczyna się kolejna. Jeśli nie dostanę dobrej oferty, wrócimy do kraju i tu zamieszkamy. Zresztą teraz też jesteśmy wszyscy razem. I na razie sierpień również zapowiada się wypoczynkowy.

Inni już zaczęli grać. Zna Pan takie nazwisko - Sebastian Dudek?
Nazwisko kojarzę. Dudków przecież, jak mówię, sporo jest. Żużlowiec też taki był. Ale Sebastian?
Hmm?

Jeszcze kilka lat temu wydawał dowody rejestracyjne w urzędzie miasta Żary, a ostatnio strzelił w barwach Śląska bramkę życia, w Lidze Europejskiej. W Dundee.
No, nazwisko zobowiązuje. Niestety, nie mogłem obejrzeć tego meczu. Miałem blisko Wrocławia mistrzostwa Polski klubów golfowych. Ale napisałem przed tym meczem SMS-a innemu Sebastianowi. Mili. Żeby on i koledzy uważali na pierwsze 15 minut, bo Szkoci rzucają się na hurra, a później euforia im opada (Śląsk stracił dwa gole w pierwszych czterech minutach - WoK). No i dostałem później zwrotnego SMS-a, że jeszcze się nie zaczęło, a już dwa były za kołnierzem. Ale generalnie polskie drużyny wyciągają wnioski z przeszłości. Nie lekceważą już niżej notowanych drużyn. Zresztą Śląsk odrobił straty i awansował dalej.

A co, jeśli będzie Pan oglądał futbol już tylko w telewizji?
Muszę zacząć studiować teorię. Praktykę opanowałem, ale wiem z doświadczenia, że teoria do praktyki ma się nijak. No cóż, nie sprecyzowałem jeszcze swoich planów. Nie wiem, czy pójdę w kierunku menedżerki, do czego mnie wszyscy namawiają, czy może popracuję jako trener albo działacz. Na pewno jednak zostanę przy piłce, czuję się w niej jak ryba w wodzie. Moją pasją jest golf, również żużel, m.in. z racji pochodzenia, ale jednak życiem - futbol. Choć gdy za młodu otwierałem w Rybniku okno, to słyszałem warkot żużlowych motocykli. Mamy tam teraz co prawda tylko I ligę, ale staram się wpadać na stadion. No a kuzyn, Eugeniusz Tudzież, był zawodowym żużlowcem.

W 1997 roku jeździł nawet w Atlasie Wrocław i spadł z zespołem z ekstraklasy.
Miał też jakąś przygodę w RPA, a jako małolaty wspólnie rywalizowaliśmy w różnych dyscyplinach.

A teraz o tytuł IMŚ walczą 41-letni Greg Hancock z 40-letnim Tomaszem Gollobem. Znacznie wydłużyła się żywotność sportowców, m.in. żużlowców. Rezerw nie szukają już tylko w sprzęcie, ale także w sobie. Mniej balangują, za to więcej suplementów spożywają. I wychudzeni jak skoczkowie.
Odważnym trzeba być, żeby siadać na taki "rower" bez wspomagania (śmiech). Czasy się zmieniają, a dietetyka jest bardzo ważna. Może to pomaga tylko w pięciu procentach, lecz suplementy rzeczywiście przyspieszają regenerację. To bardzo ważne, gdy ma się 38-39 lat, a do tego startuje w kilku ligach. Choć to akurat średnio mi się podoba, bo trudno z jakimś klubem się utożsamiać, gdy występujesz w pięciu. Cykl Grand Prix wygląda jednak bardzo dobrze i w tym kierunku speedway powinien iść. Jak mówię Hiszpanom, że mamy stoki narciarskie, to nie bardzo wiedzą, o czym mówię. Jak im mówię, że mamy najlepszą na świecie ligę żużlową i dwa razy z rzędu drużynowe mistrzostwo świa-ta zdobywaliśmy - bo przed ostatnim sukcesem rozmawialiśmy - to też duże oczy robią. Ale chwalmy się tym, cieszmy. Każdy się chwali tym, co ma najlepszego. Anglicy chlubili się do niedawna krykietem, ale już nie mogą, bo zaczęli przegrywać.
Wróćmy jeszcze na chwilę do piłki. Dzwonicie czasem do siebie z Jose Mourinho? Wielokrotnie Pan powtarzał, że trenerskiego kunsztu stara się uczyć właśnie od niego.
Przecież ja przedłużyłem kontrakt w Realu tylko dlatego, że Mourinho przyszedł. Pomyślałem sobie wtedy - kurczę, do kompletu brakuje mi już tylko tego szkoleniowca. No i bardzo pieczołowicie go podglądałem, patrzyłem na jego fenomen. Na pewno będą jakieś SMS-y przed początkiem sezonu i na pewno robią w Realu wszystko, by zdetronizować Barcę. Ja mam nadzieję, że to się uda. Katalończycy zostawali mistrzami Hiszpanii trzy razy z rzędu i trudno powiedzieć, jak będzie u nich z motywacją. W każdym razie trzymam za Królewskich kciuki. A co do Mourinho jeszcze. Zauważ, że on z reguły lubi swoich graczy z wzajemnością. Wszyscy jego podopieczni wyrażają się o nim bardzo pochlebnie. Dla mnie najsympatyczniejsze było to, co powiedział na pożegnanie. Że gdziekolwiek na świecie będzie pracował, w Japonii czy w Chinach, dziś czy za ileś tam miesięcy, zawsze i wszędzie mogę wpaść do niego na trening i popatrzeć, pogadać, wyłuskać z zajęć coś dla siebie.

Rozmawiał Wojciech Koerber

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska