Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Dzięcioł: Wielki Brat gra na uczuciach uczestników [archiwalna rozmowa]

Jakub Keller
Jakub Keller
Janusz Dzięcioł zginął w wypadku 6. grudnia 2019 r.
Janusz Dzięcioł zginął w wypadku 6. grudnia 2019 r.
Po 18 latach od sukcesu pierwszej edycji, na antenę TVN powrócił program Big Brother. O kulisach, sławie i życiu po programie rozmawiamy z Januszem Dzięciołem, zwycięzcą pionierskiej edycji tego reality show.

Minęło 18 lat od emisji pierwszej polskiej edycji programu Big Brother, w której pan zwyciężył. Oglądał pan pierwsze odcinki nowej edycji tego reality show?
Oglądałem i oglądam z ciekawością. Porównuję sobie co zmieniło się przez te wszystkie lata. Pamiętam doskonale jak było z nami. Teraz podglądam jak jest u nich.

A na co najbardziej zwraca pan uwagę?
Na to, kiedy pojawią się pierwsze łzy i kiedy odezwą się emocje. Śledzę też to, czy uczestnicy są indywidualistami, czy potrafią stworzyć drużynę.

Czym ta edycja różni się od tamtej sprzed 18 lat?
Moim zdaniem doborem kandydatów. Kiedy my szliśmy do programu zauważyłem, że starano się konfrontować osobowości. Dla przykładu: wybrano mnie, komendanta straży miejskiej, stojącego każdego dnia na straży prawa, a z drugiej strony wybrano Gulczasa, który lubił sobie od czasu do czasu pobroić i postawić się funkcjonariuszom. Wśród kobiet natomiast wybrano piękną Alicję, a z drugiej strony Manuelę, która nie zwracała uwagi na powierzchowność. Ponadto ważne było to, że każdy z nas był przyzwyczajony do obecności ludzi. Potrafił pracować w zespole, a obecnie wśród uczestników są głównie indywidualności. Jedna uczestniczka prowadzi bloga. Co z tego, że dzieli się swoimi myślami z ludźmi, skoro robi to w odosobnieniu, bez możliwości bezpośredniej konfrontacji z drugą osobą.

Czyli odpowiedniemu doborowi uczestników pierwsza edycja zawdzięcza sukces? Czy było to spowodowane tym, że po prostu byliście sobą nie wiedząc jaką popularnością cieszy się program?
Ktoś kiedyś powiedział, że żeby być sobą, to trzeba być kimś. W trakcie realizacji programu czuliśmy, że ma on sporą oglądalność, bo kiedy wychodziliśmy na podwórko, to było słychać ludzi stojących pod domem, którzy wywoływali nasze imiona. To nam dawało sporo do myślenia.

Uważa pan, że jeśli ktoś posłucha pana rad i w domu zamieszkają osoby o odmiennych osobowościach, ale za to potrafiących współpracować w grupie, to są szanse na sukces?
Oczywiście. Trzeba jednak zauważyć, że nastąpiła zmiana pokoleń. Inne priorytety mieliśmy 18 lat temu, a inne wartości i cele mają obecnie ludzie młodzi. My też mieliśmy ciężko, bo kiedy wchodziliśmy do programu, to na początku spotkaliśmy się z krytyką. Każdy twierdził, że jesteśmy dziwni, bo zdecydowaliśmy się na udział w czymś, gdzie dominować będzie nagość i różne inne dziwne rzeczy. Owszem, to się zdarzało, ale z tego co wiem w kolejnych edycjach było tego więcej niż u nas.

ZOBACZ TAKŻE:Janusz Dzięcioł nie żyje. Zginął w wypadku pod Grudziądzem

Wspomniał pan o nagości. Trudno chyba było przed nią uciec. Wasz prysznic nie miał drzwi, ani nawet zasłony...
Mało tego, dodam, że z drugiej strony było lustro weneckie, za którym stawał operator kamery i nas filmował. Słychać było jego kroki za ścianą

Czyli kamery nie patrzyły na was tylko z góry?
Prócz kamer wiszących, obraz rejestrowany był przez kamerzystów, którzy poruszali się dosłownie za ścianą i kręcili przez lustra. Mieli swój korytarz. Było słychać, co do siebie mówią. Oni też nas słyszeli. A rozmowy były różne(śmiech).

Kiedy u was pojawiły się pierwsze łzy?
U mnie - po miesiącu. I to nie dlatego, że jestem jakimś mazgajem, ale po prostu nie potrafiłem ich opanować. Trochę się ich wstydziłem, bo uchodziłem za człowieka twardego. Wszystko jednak puściło kiedy dostałem możliwość krótkiej rozmowy z rodziną. Wcześniej zrezygnowałem z takiego przywileju na rzecz papierosów dla mieszkańców. Dodam tylko, że wówczas nie paliłem i nie palę do tej pory. Pokazałem jednak, że należę do zespołu, choć w życiu jestem raczej indywidualistą. Zdałem sobie jednak sprawę, że samemu tego programu przejść się nie da.

Dlaczego?
Bo szliśmy w nieznane, a reżyserowi czy producentowi nie zależało na tym, abyśmy mieli dobrze, tylko na tym, by zyskać jak największy rozgłos i oglądalność, najlepiej poprzez kontrowersje. Istotą programu było to, aby nas jak najbardziej zniechęcić do dalszego pobytu, oraz do pracy w zespole.

Gra na waszych uczuciach.
Kiedy Manuela miała urodziny, Wielki Brat zafundował jej wspaniały tort. Świętowaliśmy. Kiedy natomiast urodziny miała Karolina, to nie dostała absolutnie nic. Strasznie to przeżyła i rozpaczała; m.in. dlatego chwilę później zdecydowała się opuścić dom.

A u pana jak było z emocjami? Utrzymał je pan? Czy kiedyś puściły?
Puściły. Tuż po wyjściu z domu jednego z uczestników, już nie pamiętam kogo, zobaczyłem w tłumie moją córkę. Emocje wówczas tak mną zawładnęły, że wracając krzyczałem „widziałem ją!, widziałem!” i pięścią rozwaliłem ścianę. Wielki Brat wówczas straszył mnie, że będę musiał zapłacić za remont (śmiech). Pamiętam też jak emocje puściły Piotrowi Gulczyńskiemu, kiedy odchodził z programu. Też nie wytrzymał i w jego oczach pojawiły się łzy, a podobnie jak ja uchodził za twardego i niezłomnego.

Ma pan nagrane wszystkie odcinki?
Mam, ale nie oglądałem żadnego.

Dlaczego?
Nie wiem. Po prostu nie potrafię tego obejrzeć, stać mnie było tylko na obejrzenie finału, kiedy wychodzę z programu z rękoma podniesionymi w geście zwycięstwa.

Nagrody wystarczyło na pobudowanie domu, zakup samochodu i wydanie córki za mąż.
Został mi już tylko pamiątkowy czek (śmiech).

Zanim pan w ogóle pojawił się w domu BB, przeszedł pan sporo castingów.
Było ich bardzo dużo. Nie pamiętam dokładnie. Na pierwszym castingu dostałem grubą książkę z mnóstwem pytań. Począwszy od numeru buta, przez to co lubię robić, jeść, aż po numer kołnierza koszuli. Odpowiadałem na te pytania chyba z dwie godziny. Na drugim castingu trzeba było śpiewać, recytować i odgrywać różne scenki. Na jeszcze innym powiedziano mi, że został odwołany, po czym musiałem przejść do innego pomieszczenia, gdzie podchodzili do mnie mężczyźni podający się za homoseksualistów i próbowali mnie na różne rzeczy namówić. Później podobne propozycje padły ze strony kobiet. Okazało się, że to też był casting. A moje reakcje rejestrowała ukryta kamera. Na koniec zostałem zbadany wykrywaczem kłamstw. Kiedy wygrałem casting, musiałem o zgodę na udział w programie poprosić mojego przełożonego, czyli burmistrza Świecia. Pamiętam jak dziś, że kiedy go o to poprosiłem, to odpowiedział mi: „Komendancie... ja z tobą spokojnie nie umrę”. Ale udało się go przekonać, bo miałem sporo zaległego urlopu. W obecnej edycji natomiast jedna z kobiet zrezygnowała z dobrej pracy za granicą na rzecz wejścia do domu „Wielkiego brata”, co jednak ostatecznie i tak się jej nie udało, bo przegrała przedprogramową konfrontację. Tak bardzo chciała być medialna, a została z ręką w nocniku.

Jak wygląda powrót do życia codziennego po programie?
Dla mnie to była swoista terapia. Nie pamiętałem wielu rzeczy, które robiłem wcześniej. Kiedy żona mówiła o sklepie, w którym kupowaliśmy koszulę do programu, błądziłem i nie potrafiłem sobie przypomnieć gdzie on jest. Po wyjściu musiałem wziąć jeszcze miesiąc bezpłatnego urlopu, aby powrócić do społeczeństwa. Powoli wszedłem jednak na odpowiednie obroty.

Sława i rozpoznawalność raczej nie pomagały...
Bywało różnie. Kiedy witał mnie prezydent Grudziądza, rozdałem setki, albo tysiące autografów. Patrzyłem jednak na to przez pryzmat długu. Myślałem, że powinienem go spłacić osobom, które wysłały na mnie sms. A tych wiadomości było około 8 milionów!

Wziąłby pan udział raz jeszcze w tym programie?
Ale czy to byłby ten sam Janusz Dzięcioł? Kiedy wchodziłem do programu, miałem 48 lat. Właściciel produkcji już wtedy stwierdził, że jestem za stary i wejść nie powinienem.

To dlaczego pan wszedł?
Bo prezes TVN, pan Mariusz Walter miał podobno nosa i po castingach powiedział, że albo program pójdzie z Dzięciołem, albo wcale.

CZYTAJ WIĘCEJ:Były poseł też człowiek. No i dostał etat w opiece. Archiwalna rozmowa z Januszem Dzięciołem

Przez dwie kadencje był pan posłem. Zdarzało się, że w ławach sejmowych postrzegany przez pryzmat Big Brothera?
Oczywiście! Kiedy Platforma Obywatelska wprowadzała trzy ważne ustawy dotyczące służby zdrowia, ówczesny wiceminister wykrzykiwał nazwiska posłów, którzy nie podpisali projektu ustawy, po czym dodał, że podpisał go Janusz Dzięcioł, człowiek, który był w programie Big Brother. Zdenerwowałem się i podałem tego pana do komisji dyscyplinarnej. Dostał upomnienie. Później przyszedł i mnie przeprosił. Było sporo posłów, którzy uważali, że nie powinienem zasiadać w sejmie, bo byłem w domu Wielkiego Brata. Głupota i małostkowość.

Ubiegał się pan też o urząd prezydenta Grudziądza. Nadal żałuje pan, że się nie udało?
Żałuję, bo gdybym wtedy został prezydentem, nie byłoby takiego zadłużenia. Jestem o tym przekonany. Szedłem do wyborów chcąc przerwać wszystko złe co się w tym mieście działo. Ostatnio podano, że zadłużenie miasta wynosi 900 milionów złotych. Kiedy ubiegałem się o prezydenturę, dług wynosił około 340 mln zł. Sam pan widzi, że jest różnica. Znam to miasto, znam procedury, wiedziałem jakie mechanizmy działają na naszą wspólną niekorzyść. Miałem ambitny, ale wiem, że realny plan.

Większość zawodowego życia spędził pan w Świeciu. Dlaczego tam pan nie ubiegał się o urząd burmistrza?
Bo w Świeciu takie rzeczy się nie działy. Burmistrz Tadeusz Pogoda zostawił miasto w dobrej kondycji finansowej. Grudziądz może tylko pozazdrościć.

Jest pan jeszcze aktywny zawodowo?
Od trzech miesięcy jestem na emeryturze. Wypoczywam i korzystam z życia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Janusz Dzięcioł: Wielki Brat gra na uczuciach uczestników [archiwalna rozmowa] - Gazeta Pomorska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska