Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Urban: Jak mnie wkurzają, to czasem myślę, czy nie wyjechać w Bieszczady [WYWIAD]

Jakub Guder, Piotr Janas
fot. Piotr Hukało
Jan Urban, trener Śląska Wrocław, w długim wywiadzie z Gazetą Wrocławską opowiada o niełatwej pracy w Śląsku, wyjaśnia, co go wkurza, dlaczego stawiał na Igorsa Tarasovsa i czego oczekuje od Kamila Vacka.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że jest takim człowiekiem, który może się przystosować do każdej sytuacji. Do sytuacji w Śląsku też można się przystosować?
Nie widzę z tym większego problemu. Wiedzieliśmy, że kadra będzie krótka. Te wszystkie kontuzje zdarzają się w trakcie sezonu i nie można już nic zrobić. Jeśli coś takiego się już stało, to musisz sobie radzić. Trudno wytłumaczyć tak dużą liczbę urazów przede wszystkim w obronie. To nam mocno zakłóciło funkcjonowanie zespołu. Do tego doszły żółte kartki i musieliśmy improwizować, sklejać tę defensywę. Nie było łatwo. Po zakończeniu rundy jesiennej wiedziałem, że sytuacja się nie zmieni. Trudno oczekiwać, że po długich kontuzjach, ktoś szybko wróci. Djordje Cotra co prawda nie był operowany, ale rehabilitacja też wymaga czasu.

Pod koniec roku, gdy niepewna była Pana przyszłość, drużyna stanęła za Panem murem. Za co piłkarze lubią Jana Urbana?
Może to wynika z mojego charakteru. Jestem człowiekiem otwartym, komunikatywnym. Potrafię z każdym porozmawiać. Czasem ktoś nie gra, wypada ze składu, jest zmieniony, ale ja mam zawsze racjonalne powody i mogę jasno wyjaśnić, jak wygląda jego sytuacja. Raz powiem, że ktoś zwyczajnie jest lepszy. Innym razem, że zadecydowały względy taktyczne. Zawodnicy lubią, kiedy mówi się prawdę, chociaż nie zawsze się z nią zgadzają. Z drugiej strony nie za często rozmawiam z zawodnikami indywidualnie. Lubię za to zażartować, coś zagadać, powiedzieć jakąś konkretną uwagę. Wydaje mi się, że piłkarze wiedzą, kiedy możemy pożartować, a kiedy pracujemy na poważnie. Chyba to lubią. Bo co – mam być cały czas wkurzony, albo milczeć skoncentrowany na treningu? Taki nie jestem.

Trudno Pana wyprowadzić z równowagi?
Niełatwo.

Zawodnicy Pana szanują, ale trochę traktuje się Pana przedmiotowo. Mamy wrażenie, że tak było gdy odchodził Pan z Lecha czy z Legii. Kiedy o kupnie Śląska rozmawiał Michał Probierz, też negocjowano tak, jakby Pana nie było we Wrocławiu. Wreszcie to niedoszłe wypowiedzenie pod koniec ubiegłego roku, o którym nic Pan nie wiedział. Zapytamy wprost – nie wkurza to Pana?
Ale to ja i tak kozak jestem, bo pracuję już rok w jednym klubie, a średnia to chyba 169 dni (śmiech). Jeszcze niedawno to było pół roku. Trochę to jest wkurzające, ale to się dzieje obok mnie. Nie mam na to wpływu. Koncentruję się na tym, żeby jak najlepiej wykonywać swoją pracę. A czy mi pozwolą pracować dłużej, czy krócej... To decyzja władz danego klubu. Zwalnia się szkoleniowców w różnych okolicznościach. Jeśli ktoś nie jest zadowolony z wyników swojej drużyny, to oczywiście pyta o powody trenera, a ja muszę się wytłumaczyć, przedstawić sytuację, a czy kogoś to przekona... Jeśli nie, to szukają innej osoby. Są takie momenty w naszej pracy, w których czasem robi się przykro i nie zgadasz się z tym, że ktoś się zna na piłce. Czasem mówią, że drużyna ma kryzys. Jak jednak masz z niego wyjść, kiedy nie dostajesz szansy? Bo co to tak naprawdę jest kryzys? Dwa mecze przegrane, a może pięć, czy osiem? Przecież różnie to wygląda. Czasem dwie-trzy porażki powodują zwolnienie, a w innych klubach nawet po długiej serii bez wygranej trener zostaje. Często jest też tak, że przychodzi ktoś nowy, a wcale nie jest lepiej. Wydało się dużo pieniędzy, a właściwie nadal jest tak samo.

Nie myśli Pan czasem, żeby to wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady? Trener Jacek Magiera pewnie od ręki mógł znaleźć pracę w innym klubie ekstraklasy, a wybrał PZPN, gdzie ma stabilną posadę. Pan pewnie też mógłby wrócić do Hiszpanii, zająć się szkoleniem młodzieży i żyć wygodnie, a na dodatek w lepszym klimacie.
Oj, myślę tak czasem, jak mnie wkurzają (śmiech). Zwalniali mnie już przecież, gdy byłem z Legią na pierwszym miejscu w tabeli. Co można wtedy więcej zrobić?

To dlaczego Pan nadal pracuje w ekstraklasie – to kwestia ambicji, adrenaliny, pieniędzy?
Całe życie robię to, co robię i dopóki czerpię z tego satysfakcję, to chcę pracować jako trener. Nie mówię, że kiedyś nie stanie się tak, jak mówicie. To przecież jednak stresujące zajęcie. Wymagania są ponad miarę. Często musisz przekonywać do różnych spraw ludzi, którzy nie za bardzo znają się na piłce, a w wielu polskich klubach można spotkać takie osoby. No ale powiedz tu komuś u nas, że nie zna się na futbolu? Wszyscy Polacy znają się na piłce, polityce czy medycynie... Trochę mi brakuje w naszych drużynach byłych piłkarzy na ważnych stanowiskach. Przecież sam właściciel nie musi znać się na tym sporcie. Może mieć od tego ludzi. Tak jest na Zachodzie. Michał Probierz w Jagiellonii zrobił świetną pracę i już teraz możemy powiedzieć, że ta drużyna będzie walczyć o czołowe miejsce. Piotr Stokowiec w Lubinie? Co miał jeszcze więcej zrobić? Dziś o Zagłębiu mówi się, że to jeden z czołowych zespołów ekstraklasy. To zasługa Piotrka. Wiadomo, że te decyzje są podejmowane po to, żeby było lepiej. Tak jest jednak w życiu, że czasem się mylimy.
Miał Pan kiedyś ambicje związane z reprezentacją Polski? Pytamy o to, choć pokolenie Pana trenerów ma trochę pecha, bo trafiło na Adama Nawałkę. Przed nim szkoleniowcy kadry zwalniani byli co dwa-trzy lata, więc można było mieć nadzieję, że ktoś zadzwoni.
Nigdy nie myślałem o reprezentacji. Nawet jeśli ktoś by mi tę pracę zaproponował wcześniej, to bym odmówił. Dobrze czuje się pracując z drużyną na co dzień. To też duża odpowiedzialność, bo trzeba zadowolić władze klubu, media, kibiców. Mnie jako trenera najbardziej napędzają do tego fani. Kiedy jest duże zainteresowanie meczem, doping, to coś zaczyna się dziać dobrego. Tak jak na początku sezonu we Wrocławiu. Choć przemeblowań było dużo, to jakoś to zaskoczyło i zagraliśmy trzy mecze z rzędu, na których było 20 tys. kibiców. Zapachniało atmosferą większej piłki. Nie oszukujmy się – Polacy to kibice sukcesu. Był szał na Małysza, Kowalczyk, siatkarzy piłkarzy ręcznych, a teraz na reprezentację. Tacy jesteśmy. Trudniej u nas sprzedają się karnety. Nie ma takiej piłkarskiej kultury. W Hiszpanii w każdej lidze podstawą ułożenia klubowego budżetu jest dochód z karnetów, które sprzedają się bardzo dobrze. U nas to jest trudne, bo ważniejsza jest koniunktura. Tak jak w Zabrzu, gdzie awans i dobra gra zbiegły się z otwarciem nowego stadionu.

Mówiliśmy o problemach Śląska, ale czy są takie rzeczy, które Pan zrobił źle przez ten rok we Wrocławiu? Ma Pan sobie coś do zarzucenia?
Przyszedłem do Śląska, żeby uratować ekstraklasę. Potencjał tego zespołu nie był za duży. Chciałoby się mieć stabilizację, jeśli chodzi o drużynę, ale to było niemożliwe. Moim zdaniem ten klub był przygotowany na sprzedaż. Tylko tak sobie tłumaczę, że tak wiele kontraktów w tamtym czasie się kończyła. Żałuję, że spotkały nas te wszystkie kontuzje, bo można było dużo więcej wyciągnąć z tego zespołu. Gdyby nie było urazów, to ja bym nie prosił o żaden transfer. Teraz wypożyczyliśmy Riedera i Lewandowskiego, a jeszcze by się nam coś przydało.

Te wypożyczenie to trochę taka partyzantka transferowa. Rozwiązania krótkotrwałe. Zresztą z boku wygląda to tak, że nie ma żadnego systemu skautingu. Że do WKS-u trafiają zawodnicy, których jakoś tam zna Pan czy Adam Matysek. Na przykład w Lechu – jak wiemy – działa to zupełnie inaczej.
No tak – to jest zupełnie inna historia. W Śląsku nigdy się nie przelewało, stąd też m.in. brak pieniędzy na odpowiedni skauting. Dlatego jest tyle wypożyczeń – żeby nie wiązać sobie rąk. Jeśli coś pójdzie nie tak, to w następnym sezonie będzie można zobaczyć, czy jest lepiej, czy nie. Jakie są okoliczności. Klub jest w takiej sytuacji, że jeśli ktoś będzie zainteresowany, to pewnie miasto wróci do rozmów o sprzedaży akcji. Na Zachodzie wygląda to zupełnie inaczej, choć przecież w Europie są wciąż różne metody wsparcia drużyn przez samorządy.

Ludzie, którzy Pana bronią, mówią, że po letniej przebudowie ta drużyna potrzebuje zgrania. Tylko, że we Wrocławiu pojawiło się wielu doświadczonych zawodników: Vacek, Robak, Kosecki, Piech... Zagrali ze sobą już 20 meczów. Naprawdę brak zgrania może być wymówką?
Dla mnie było zaskoczeniem, gdy ludzie zaczęli mówić: „Ale Śląsk zmontował mocną ekipę! Co za nazwiska!” Tylko, że większość tych chłopaków nie grała wcześniej regularnie w swoich klubach. Oni tu przyszli, żeby się dobudować i coś udowodnić. Choć przegraliśmy z Arką czy Zagłębiem, to – jak na tak krótki okres – wypadliśmy całkiem nieźle. Kiedy masz kontuzje, to nie ma rywalizacji, a kiedy w sporcie nie ma rywalizacji, to jest dramat. Piłkarz zawsze będzie mówić, że daje z siebie wszystko, ale można dać jeszcze więcej, gdy na twoją pozycję naciska kolega z drużyny. Nie wyolbrzymiałbym zatem kwestii zgrania. Nie wzięliśmy przecież zawodników, którzy nie znają naszej ligi i języka. Nawet obcokrajowcy znali już ekstraklasę. Tylko, że to była drużyna na już, na teraz, a nie grupa kilku 25-27 latków. Jeśli chodzi o młodzież, to ja już wprowadzałem do gry w Legii młodych, a przecież trzeba było tam łączyć to z dobrymi wynikami. Mówią: „grajmy młodymi”, ale jeśli trener nie będzie przy tym wygrywał, to straci stanowisko. Da się to jednak pogodzić, zwłaszcza kiedy zespół dobrze funkcjonuje. W Śląsku zaczną się pojawiać młodzi, tylko że my chcielibyśmy ich już. A przecież wcześniej akademia nie działała tak jak teraz, gdy pilnuje tego Tadziu Pawłowski. Te efekty przyjdą.

Gdyby nie krótka ławka, to ilu z tych młodych zawodników, których ma pan teraz, byłoby w pierwszym zespole?
No cóż – niewielu może pewnie teraz tak wskoczyć do składu, jak zrobili to Wrąbel czy Dankowski, ale nie odbierajmy im szansy. Debiuty Bergiera, Poprawy, Scaleta czy Łuczaka były trochę wymuszone sytuacją. Nie znaczy to jednak, że nie wyrosną z nich solidni piłkarze. Dobrze prezentowali się w okresie przygotowawczym. Teraz są dwie drogi: jeśli ktoś jest kozakiem, to wskakuje do pierwszej drużyny, ale można się też rozwijać na wypożyczeniu. Tak było z Jędrzejczykiem, Koseckim czy Rzeźniczakiem w Legii. Gdy klub decyduje się na taki ruch, to nie oznacza, że już na danego zawodnika nie liczy.
Chcieliśmy porozmawiać chwilę o jednym zawodniku z pierwszego składu – o Kamilu Vacku. Rozumiemy, że nie grał długo w Izraelu, ale przyszedł tu, aby pociągnąć drużynę. Prezes Michał Bobowiec traktował jego przyjście, jako inwestycję. Tymczasem on cały czas jest bez bramki, nawet bez asysty. Czy jest jeszcze w stanie wskoczyć na poziom, który prezentował w Piaście Gliwice? Czy z tej mąki będzie chleb?
Też byłem zaskoczony, że tak długo wraca do formy. Rozumiem, że po dłuższej przerwie, niekoniecznie każdy szybko wskakuje na swój poziom. Niektórzy potrzebują więcej czasu. Widocznie on jest takim zawodnikiem, ale musieliśmy czekać aż do jesieni, żeby coś zobaczyć, no i – mam nadzieję, że Kamil się nie obrazi – ale nie zobaczyliśmy zbyt wiele. Grał dużo, rytm meczowy powinien już złapać, przepracował cały okres przygotowawczy, występował w sparingach, pojawi się w lidze. Zamykamy parasol ochronny. Najwyższy czas, żeby pokazał to, co prezentował w Piaście. Najgorszym rozwiązaniem byłoby, gdyby w Gliwicach trafił mu się sezon konia. Uważam, że potrafi grać w piłkę.

Vacek to chyba jeden z lepszych przykładów braku konkurencji, o którym Pan wspomniał. 
Akurat na pozycji nr 10 jeszcze nie jest tak źle. Najgorsza sytuacja jest na skrzydłach. Wypadli nam Michał Mak i Łukasz Madej, do tego pod koniec rundy uraz miał Kuba Kosecki. Teraz jest o tyle lepiej, że wraca Kamil Dankowski, na którego też liczę na tej pozycji. Jeśli chodzi o Vacka, to mam nadzieję, że w końcu zacznie grać na miarę naszych oczekiwań. On jest swego rodzaju paradoksem, bo dysponując specjalnymi systemami pokazującymi nam kto jak i ile biega widzimy, że Vacek zawsze jest w czołówce. Zostawia bardzo dużo zdrowia na boisku, ale liczą się efekty tego wysiłku, a nie same liczby. Jeśli prześledzimy jego statystyki sezon po sezonie, to od razu widzimy, że on nigdy nie strzelał wielu bramek, ale dawał swoim drużynom to coś. Oczekuję od niego, by w końcu zaczął robić to także w Śląsku.

Jest jeszcze jedna rzecz, o którą nie możemy Pana nie zapytać. Dlaczego tak konsekwentnie stawiał Pan na Igorsa Tarasovsa, który od pewnego momentu zaczął popełniać mnóstwo błędów, które zwyczajnie kosztowały was punkty?
Uważałem, że w tamtym momencie Igors był lepszym zawodnikiem od innych mogących grać na tej pozycji. Ktoś ocenia Konrada Poprawę za występ w derbach z Zagłębiem Lubin, mówiąc że zagrał super. Dla mnie zagrał poprawnie. Potem przyszedł mecz z Lechią w Gdańsku, gdzie już tak dobrze nie było. Nie chciałem spalić chłopaka, dlatego do składu wrócił Igors. Wiem, jak kibice go odbierają, ale gdy przeanalizujemy popełniane przez niego błędy, dojdziemy do wniosku, że on tak na prawdę często podejmował słuszne decyzje. Łatwo to wytłumaczyć na przykładzie meczu z Piastem Gliwice: Igors podając do bramkarza zagrał wprost pod nogi Michala Papadopulosa, który strzelił nam gola na 1:1. Sam się wtedy złapałem za głowę zastanawiając się, jak to możliwe, że facet popełnił tak juniorski błąd? Ale już w analizie widziałem co innego. Igors był naciskany, więc nie przyjmował piłki, nie kiwał się, nie prowokował straty, ani nie cwaniakował. Postanowił zagrać na pewniaka, do bramkarza. Pech chciał, że nieczysto trafił w piłkę i skończyło się jak się skończyło. Chcę jednak podkreślić, że w moich oczach to jest inny błąd, niż ktoś w podobnej sytuacji niepotrzebnie przyjmuje, albo chce zagrać niebezpiecznie z pierwszej piłki, kiwać lub puścić podanie między liniami. Takich strat jest bardzo wiele, są równie niebezpieczne i dla mnie to jest większy błąd, niż to, co zrobił Tarasovs. Wybrał rozwiązanie adekwatne do sytuacji, ale nie wyszło. Zdarza się.

Sprowadzony zimą Tim Rieder jest dla Pana rozwiązaniem na środku obrony?
Nie wiem, o tym przekonamy się dopiero w momencie, gdy zagra w lidze. Ja widziałem go tylko w sparingach na Cyprze. Mogę powiedzieć, że pokazał dobrą szybkość, niezłe wyprowadzenie, choć jakieś małe błędy mu się przytrafiały. W każdym razie po sparingach nie sposób go do końca oceniać. Nie raz widziałem piłkarzy popisujących się w meczach kontrolnych znakomitymi zagraniami, ale gdy przychodziło spotkanie o stawkę, to na boisku prezentowali się tak, jakby ktoś ich podmienił. Z drugiej strony są tacy, którzy w towarzyskich potyczkach prezentują się identycznie jak w meczu. Dlatego właśnie mówi się, że w piłce gra głowa. Za Riederem przemawia też fakt, że Augsburg przedłużył z nim kontrakt. To pokazuje, że wciąż w niego wierzą. Wszystko zweryfikuje Ekstraklasa, bo tylko tam możemy się przekonać, czy Tim jest dla nas realnym wzmocnieniem, czy zostaliśmy z tym, co mieliśmy. 

Z ilu punktów po pierwszych czterech kolejkach w 2018 roku będzie Pan zadowolony? Terminarz do najłatwiejszych nie należy.
Wiem jaki jest terminarz, ale wiosną początek też zapowiadał się na trudny, a zrobiliśmy bodajże 10 oczek. Teraz faktycznie na papierze ostro to wygląda, bo nawet Cracovia pod koniec poprzedniej rundy zaskoczyła, ale wszyscy wiemy, jaka jest ta liga. Każdy może wygrać z każdym, zwłaszcza teraz, kiedy w niektórych klubach doszło do sporych zmian. Zarówno Cracovia jak i Legia Warszawa zimą przeprowadziły wiele transferów, ale wcale nie jest powiedziane, że nowi od razu podniosą jakość gry zespołu. Nie ma nawet pewności, że utrzymają dotychczasową. Na papierze wcale nie jest za wesoło, ale zobaczymy, co będzie na boisku. W każdym razie te 10 punktów nie byłoby złe (śmiech).

My w ciemno wzięlibyśmy nawet siedem... No dobrze - załóżmy, że Śląsk wskakuje jednak do ósemki. Dopuszcza Pan do siebie myśl, że będzie pracował na Oporowskiej, w takich samych realiach w kolejnym sezonie?
Przypominam wam, że średnia pracy trenera w tej lidze to 169 dni (śmiech). Prawdę mówiąc nie wybiegam myślami tak daleko. Nie wiem, co będę robił po zakończeniu tego sezonu. Cel się nie zmienił - chcemy awansować do pierwszej ósemki. Liga jest bardzo wyrównana, ale uważam, że 40 punktów da górną połówkę. My mamy ich 27, także potrzebujemy czterech zwycięstw i remisu. Równie dobrze możemy wygrać pięć meczów, ale mając na uwadze fakt, że do podziału pozostało zaledwie dziewięć kolejek, z czego my tylko cztery razy gramy przed własną publicznością, to może być ciężko.

A jeśli - odpukać - się nie uda...
...to mnie zwolnią.

Ale będzie miał Pan do kogoś żal, czy poda Pan wszystkim ręce i spokojnie pozbiera swoje rzeczy?
Ja nie lubię płakać. Wszyscy widzą jaka jest sytuacja. Przez tak dużą ilość kontuzji mamy braki kadrowe. W Legii, Lechu Poznań czy Cracovii jest dużo większa stabilność, piłkarze dostają dłuższe kontrakty, można myśleć bardziej długofalowo. Nie chcę przez to powiedzieć, że miasto Wrocław jako właściciel nie dba o swój klub. Dba i widać to na przykładzie tego sezonu, bo nasz potencjał jest dużo wyższy niż rok temu, lecz przez wspomniane urazy nie jesteśmy w stanie w pełni go zaprezentować.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska