Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Szturc: W skokach Kamila Stocha nie ma się do czego przyczepić

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Jan Szturc: W skokach Kamila Stocha nie ma się do czego przyczepić
Jan Szturc: W skokach Kamila Stocha nie ma się do czego przyczepić AP/Associated Press/East News
- Kiedyś mieliśmy "małyszomanię", dziś mamy stocho-, kubacko- i żyłomanię - nie ma wątpliwości Jan Szturc, który kiedyś pracował w kadrze, a dziś szkoli młodych skoczków narciarskich w KS Wisła. Z wujkiem i pierwszym trenerem Adama Małysza rozmawiamy o świetnym występie Biało-Czerwonych w Turnieju Czterech Skoczni i dalszej części sezonu.

Tomasz Biliński: Fajny komentarz pojawił się w internecie - Kamil Stoch jest najlepszy, a Adam Małysz najważniejszy.
Jan Szturc: Sukcesy Adama w 2001 r. sprawiły, że rozpoczęła się małyszomania. Najpierw wygrał Turniej Czterech Skoczni, później zdobył medale mistrzostw świata w Lahti i Kryształową Kulę. Zainteresowanie było tak duże, że mieliśmy problemy w klubach. Na treningi przychodziło po 90 dzieciaków. Musieliśmy podzielić ich na grupy. Jedni ćwiczyli, drudzy czekali, aż pierwsi przekażą im narty, buty, kombinezon. Później oni oddawali sprzęt kolejnej grupie i tak dalej. Nie byliśmy przygotowani na takie zainteresowanie. Trening potrafił trwać sześć godzin albo i więcej. Oczywiście większość chętnych się wykruszyła, ale najlepsi albo najbardziej cierpliwi zostali. Gdziekolwiek była jakaś górka, to robiono skocznię, bo każdy chciał być Adamem Małyszem.

Kamil Stoch i Piotr Żyła mieli wtedy po 14 lat.
Zaczęli skakać jeszcze przed małyszomanią. Choć jak dla mnie, to większe zainteresowanie skokami zaczęło pojawiać się, gdy Adam wygrał w Holmenkollen w marcu 1996 r. Niespełna rok później triumfował w próbie przedolimpijskiej w Nagano. To w tamtym okresie Kamil i Piotrek zaczęli trenować. Jeszcze bardziej skorzystali, zresztą jak pozostali zawodnicy, którzy są dziś w kadrze, gdy w 2004 r. powstał narodowy program skoków narciarskich grupy Lotos pod hasłem szukania następców mistrza. Program się sprawdza, trwa do tej pory. Na początku brało w nim nawet 200 dzieciaków, później zainteresowanie nieco spadło. Powróciło, gdy nastąpiło symboliczne przekazanie pałeczki w Planicy w 2011 r. To było coś wspaniałego. Kamil wygrał konkurs, a Adam był trzeci, zajmując to samo miejsce w Pucharze Świata. I zaczęła się stochomania. W tej chwili mamy jeszcze kubackomanię i żyłomanię. Naprawdę! Każde dziecko ma swojego idola, jedno chce być Kamilem, drugie Dawidem, a trzecie Piotrkiem. Cieszmy się, że mamy kontynuację tych „manii”.

Trenuje pan dzieci. Obecnie więcej jest chętnych ze względu na sukcesy, czy jest trudniej, bo jest więcej możliwości i rozpraszaczy?
Zainteresowanie jest, ale nie takie, jak na początku XXI wieku. Tak jak pan mówi, dzieci mają wiele możliwości, życie zostało skomputeryzowane. Rozwój technologii sprawił, że niektórzy wolą skakać na nartach czy uprawiać inną dyscyplinę sportu w grze komputerowej. Wiadomo, że to nie jest zdrowy tryb życia i łatwo zapomnieć o aktywności fizycznej. Poza tym dzieci zamiast z nartami na ramieniu wchodzić na skocznię, wolą przejechać się z rodzicami wyciągiem i pozjeżdżać, nie męcząc się. Bywają też tacy rodzice, którzy wnoszą dziecku narty na skocznię i pędzą na dół, by za chwilę to powtórzyć. Za to podziwiam tych, którzy chcą trenować i widzi w tym swoje marzenia. Może nie wszystkie się spełnią, ale trzeba dać im szansę i próbować. Dla mnie to bodziec do dalszej pracy. Są dzieci, które dojeżdżają do nas do Wisły po 100 km i tak dwa, trzy razy w tygodniu.

Czyli o następne pokolenie możemy być spokojni?
Tak, chociaż w przypadku naszych skoczków sprawdza się powiedzenie, że im starsi, tym lepsi. Nie ma co zaglądać w metrykę tym, co skaczą, a patrzeć na to, jak to robią, bo wychodzi im to wspaniale.

Ostatnie pięć lat Turnieju Czterech Skoczni to cztery wygrane Polaka, z czego trzy Kamila Stocha. Skąd ta dominacja akurat w tej imprezie?
To kwestia planu przygotowań. Kamil jest typem zawodnika, któremu jeśli zacznie funkcjonować noga, czyli ma stabilną pozycję dojazdową i czuje próg, to skacze wyśmienicie. W poprzednim sezonie coś takiego miał Dawid. Właściwy rytm złapał podczas TCS i wygrał we wspaniałym stylu. Teraz powtarzalność znów widać u Kamila. Od konkursu w Oberstdorfie nie można powiedzieć, że po jednym dobrym skoku drugi będzie niewiadomą.

Co się zmieniło, bo wcześniej skakał nierówno?
Jeszcze w Planicy było widać, że jego pozycja dojazdowa jest niestabilna. Stąd brały się problemy z odbiciem i wykorzystaniem potencjału, który ma w nogach. W Engelbergu to zostało poukładane i dał sygnał, że powinno być coraz lepiej. Po konkursie w Oberstdorfie zadzwonił do mnie przyjaciel, który grywa u bukmachera. Zapytał, na kogo postawić w Turnieju Czterech Skoczni. Zasugerowałem mu Kamila, a on wątpił, bo kurs był sześć do jednego i nie był przekonany wcześniejszymi startami. Nie wiem, czy w końcu przyjaciel postawił, bo nie rozmawialiśmy od tamtego czasu.

To musi się pan upomnieć!
Ha, ha! Nie o to chodzi, rzecz w tym, że lepsze skoki nie były przypadkiem, a Kamil potwierdził swoją stabilizację.

Stoch nie tylko najdalej skacze, lecz także najładniej?
Zgadza się, ale u Kamila, jeśli jest w bardzo dobrej formie, to norma. Skoki w Bischofshofen zakończył z telemarkiem, odjazdem, nie można było się przyczepić do czegokolwiek, w locie to samo. Żadnego wahnięcia, powinien otrzymać pięć dwudziestek, a że ich nie dostał… To już zostawiam sędziom, którzy czasem chyba mają problemy ze wzrokiem.

Choć Halvor Egner Granerud podważył umiejętności Kamila Stocha. Wprawdzie później przeprosił, ale niesmak pozostał?
Nie będę wchodził w jego myśli, ale podszedł do wszystkiego zbyt emocjonalnie. Jego zarzuty były nietrafione. Wiatr pod narty jeszcze niczego nie gwarantuje. Granerud przekonał się o tym podczas mistrzostw świata w lotach. Nie chcę mu niczego ujmować, bo to wspaniały skoczek, więc wszystko przed nim, jednak rywalizacja powinna ograniczyć się do skoczni.

Z kolei fińskie media obawiają się, że Stoch dogoni Janne Ahonena, rekordzistę Turnieju Czterech Skoczni, który wygrał pięć razy.
Nie wiemy, jakie plany ma Kamil. Za rok będą zimowe igrzyska, co będzie po nich? Zobaczymy, jaką Kamil podejmie decyzję. Patrząc obecnie na naszą „starą” gwardię, dogonienie Ahonena jest możliwe.

Choć o mały włos - przez zamieszanie z testami na obecność koronawirusa u Klemensa Murańki - nie mielibyśmy powodów do radości w tym roku. Widział pan w tej aferze drugie dno?
Nie, wykluczam zagrywki przeciwko Polakom. Testy wykonane przez niemiecki sanepid - z tego co czytałem i wiem - nie do końca były jasne. Można było je podważyć i dobrze, że sztab szkoleniowy i rząd zareagowały. Ważne, że testy zostały powtórzone i wyniki były ujemne. Po tym, jak koronawirusa wykryto u niemieckiego fizjoterapeuty organizatorzy też zastanawiali się, co z tym fantem zrobić. Nie ma co tego rozdmuchiwać, bo to nie sprzyja atmosferze wśród ekip.

Jak ocenia pan występy Polaków poza Stochem?
Duży sukces osiągnął też Dawid. Imponujące było zwycięstwo w Ga-Pa. To może zwiastować wspaniały rok. Piotrek był tam trzeci, w Innsbrucku czwarty, a Turniej zakończył na piątej pozycji, co również pokazuje wejście na wysoki poziom. Andrzej Stękała z dobrej strony pokazał się już w Planicy, a do TCS przystąpił bez respektu dla najlepszych. Bardzo dobrze rozpoczął zawody. Trochę słabiej skoczył w finałowej serii w Innsbrucku. Szkoda, bo to sprawiło, że w klasyfikacji generalnej zajął dopiero szóste miejsce, choć ono i tak jest dla niego świetne. Bardzo podobała mi się też wewnętrzna i przede wszystkim zdrowa rywalizacja w zespole o Złotego Bażanta. Potwierdziła świetną atmosferę w drużynie, którą obserwujemy od lat. Cała akcja pozytywnie wszystkich nakręcała. Jeśli chodzi o Klemensa Murańkę, pokazał się z dobrej strony w dwóch pierwszych konkursach. Później pojawiły się błędy, ale może wpływ na to miało oczekiwanie na potomka. Odpoczynek w miniony weekend i pobyt z nowonarodzonym synem powinno na niego dobrze wpłynąć. Olek Zniszczoł miał dobre skoki treningowe w Oberstdorfie i Ga-Pa. Później chciał coś zrobić lepiej, ale skoki mają to do siebie, że trzeba robić swoje, tak jak w treningach i kwalifikacjach. Dokładanie zwykle przeszkadza. Analiza ze sztabem w Innsbrucku przyniosła korekty i już inaczej leciał za progiem, co zaowocowało miejscami w finałowej trzydziestce. Choć myślę, że jego celem jest miejsce w drugiej dziesiątce, a nie trzeciej. I Maciek Kot, który kończył każdy konkurs po pierwszej serii. Gdzieś ciągle czegoś szuka w technice, zwłaszcza za progiem. Odnawiają się stare nawyki i nie potrafi sobie z nimi poradzić. To wszystko pewnie źle wpływa na jego samopoczucie. Oby wyszedł z tego koła.

Stoch zdobył Złotego Orła, Żyła Złotego Bażanta, dla Stękały powinna być statuetka za rolę drugoplanową?
Zdecydowanie! Przed turniejem nie krył swoich marzeń, mówiąc o Złotym Orle. Uśmiechaliśmy się, ale Andrzej zrobił wielką robotę. Szóste miejsce ex aequo z wybitnym Ryoyu Kobayashim, który wygrał Turniej dwa lata temu. To dla niego wspaniałe osiągnięcie. Jest z tej młodej generacji skoczków, w tym roku skończy 26 lat. W skokach jest więc zawodnikiem rozwojowym i będziemy mieli z niego jeszcze dużo pociechy.

To naturalny zawodnik w składzie na konkursy drużynowe?
Bez wątpienia. W tym momencie mamy najmocniejszą drużynę, choć pamiętajmy, że zawody drużynowe rządzą się swoimi prawami.

Do końca sezonu jeszcze dużo czasu. Stoch stał się faworytem do Kryształowej Kuli, a być może po raz pierwszy na podium Pucharu Świata stanie dwóch Polaków?
W tej chwili kolejnym celem są mistrzostwa świata na przełomie lutego i marca w Oberstdorfie. Nie będzie do nich bezpośredniego przygotowania sportowego. Ale wszyscy będą w takiej samej sytuacji. Być może sztab da komuś wolne w Pucharze Świata. Jednak wszystko wyjdzie w praniu. Poza tym będą konkursy, w których nasi skoczkowie nie będą statystami. Zobaczymy...

Ale gdyby znów zadzwonił przyjaciel?
Ha, ha! W tym momencie na pewno bym nie odpowiedział. Za dużo przed nami, a w skokach można być bardzo dobrze przygotowanym do startu, ale figla spłata nam pogoda.
Rozmawiał Tomasz Biliński

JUŻ IDZIESZ? MOŻE CIĘ ZAINTERESUJE:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jan Szturc: W skokach Kamila Stocha nie ma się do czego przyczepić - Sportowy24

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska