Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak zostałam asystentką króla królów, czyli gnieźnianka w Nigerii. Historia jak z bajki! [ZDJĘCIA]

Anna Klesse
Anna z królewskim masażystą
Anna z królewskim masażystą Archiwum Anny Klesse
Właśnie siedzę na dachu starego czteropiętrowego biura należącego do króla Yoruba w Ile-Ife w Nigerii i ściągam maile. Tylko tutaj odbiera mi internet. O ile jest pogoda. Jeśli pada - internetu nie ma. Mam stąd wspaniały widok na całe miasteczko i ulubiony próg, na którym siedzę. A jak się tu znalazłam? Swoją historię opisuje Anna Klesse

Pracowałam w irlandzkiej firmie jako audytor, podróże po całej Europie i międzynarodowe środowisko w połączeniu z dobrymi firmami jak Google, Microsoft. Co tydzień inne biuro i inny kraniec Europy. Ale kontrakt dobiegał końca, więc zastosowałam swoją złotą metodę i wysłałam 500 aplikacji w dwa dni. Znalazłam kilka egzotycznych ofert.

"Asystentka dyrektora firmy naftowej w Libii"; "Szefowa Biura Menedżera Regionu (Azja - Afryka) w Dubaju"; "Asystentka Królewskiego VIP-a w Nigerii".

Przedstawiają mi swoją ofertę - praca w Nigerii, dla... króla!

Wszystkie były: szalonym wyzwaniem, wiązały się z podróżowaniem i… dobrze brzmiało stanowisko gdzieś na końcu świata. To oferty, na temat których chciałam usłyszeć więcej, chociaż… nie myślałam, że gdziekolwiek pojadę. Po co mi tak daleko? Europa mi odpowiadała. Poza tym we wrześniu miałam zacząć studia na międzynarodowym dziennikarstwie.

Polka dobrze wróży…
Zaproszono mnie na rozmowę "od królewskiego VIP-a". Zaczekano na mnie. Akurat miałam audyt w Brukseli. Powiedziałam, że mogę spotkać się tylko w weekend.

- Nie ma problemu, będzie pani ostatnia, zapraszam w sobotę. Ale wyjeżdżamy z Londynu, więc gdyby mogła pani dojechać do Newberry (godzina pociągiem z centralnego Londynu - przyp. red), oczywiście zwracamy koszty podróży - usłyszałam. Belgia minęła spokojnie, z nikim nie podzieliłam się szaloną informacją, że idę na rozmowę o pracę u królewskiego VIP-a. Przecież jak to brzmi? Poza tym Nigeria - nie pojadę tam, ale posłucham, co proponują.

Rozmowa odbyła się w Hiltonie. Para po sześćdziesiątce wita się i zaczyna rozmowę. "Czego nie lubisz? Jaki kolor preferujesz? Z jakiego przedmiotu byłaś w szkole najlepsza?" Takiego rodzaju pytań na rozmowie kwalifikacyjnej jeszcze nie miałam. Przedstawiają mi swoją ofertę - praca w Nigerii, dla... króla! (To Nigeria ma króla? Zaczęłam analizować, co ja w zasadzie wiem o Nigerii, jakoś nie olśniło mnie wcześniej, żeby sprawdzić kraj, do którego mnie zapraszają).

- To jest najważniejszy król Yoruba. Król królów jednej z największych grup etnicznych w Nigerii. Ponad połowa populacji z niej pochodzi - wyjaśnili. - Mieszkasz w pałacu, ale za murem są slumsy. Masz swoją służbę i dom na terenie, basen, ale nie możesz wychodzić na zewnątrz bez pozwolenia króla i przydzielonej ochrony.

No i za wszystko płaci król, podróże z nim, wszędzie gdzie on - tam i ja; wyjeżdżam na kontrakt i mnie nie ma. Pojawiam się, gdy on przyjeżdża do Londynu na kilka dni. Wtedy mieszkam w hotelach pięciogwiazdkowych…

- Zadanie bycia asystentką to maile, poczta, listy... - wymieniają. - Król jest po osiemdziesiątce, na emeryturze, ale ciągle kieruje królestwem i firmą (firma działa w kilku sektorach: ropa, kolej, deweloperka, drogi, rurociągi). Może się zdarzyć taki moment, że będziesz sama pośród czarnych.

Jakoś przez myśl mi nie przeszło, że może to być problem. Robią mi test z dyktanda, z szybkości pisania, ortografii.

Polka dobrze wróży, że jesteście pracowici i dobrzy

- Kiedy powinnam zacząć? - pytam. - Za dwa tygodnie. - Pensja? - tyle i tyle - nie godzę się, mówię, więcej (gdzie ja do Nigerii pojadę? - wymyślam powody.) - Dobrze, ile chcesz?

Podałam kwotę
- OK, nie ma sprawy. Ku mojemu zaskoczeniu godzą się na wszystkie moje warunki, pozbawiając mnie tym samym argumentów. Proszę o czas do namysłu, od razu do ręki dają mi umowę, papiery wizowe i wszystkie dokumenty.

- Wiesz, król powiedział od samego początku, że ciebie chce. Zobaczył twoją aplikację i powiedział, że Polka, dobrze wróży, że jesteście pracowici i dobrzy - usłyszałam po czterech godzinach. - Ale, że mieliśmy dotąd same Angielki, to podchodziliśmy sceptycznie. Król miał rację. Jesteś najlepsza, masz dobre podejście. Dasz radę, przetrwasz tam. Zastanów się. A co rodzice powiedzieli?

- Eee, nikt nie wie. Nie myślałam, że gdziekolwiek wyjadę - tak się kończy rozmowa o pracę.

Po tygodniu podpisałam kontrakt, wypełniłam dokumenty po wizę i zaczęłam szczepienia (trwały 3 tygodnie).

Witaj, kochana…
Rodzice znaleźli wszystkie możliwe artykuły z ostatnich 10 lat na temat Nigerii i wojen muzułmańskich, przyjaciele mówili, nie jedź, a znajomi pytali: - Co będziesz tam robić?
- Będę asystentką króla - tutaj śmiech.
- No dobra, a na poważnie?
- No, będę asystentką króla
- Aaaaa, to serio było?! Zebrałam salwy śmiechu.

Pytali też, po co król potrzebuje kogoś z Europy.
- A co mało ludzi tam ma? Jedynie 170 mln do wyboru.

Zrozumiałam na miejscu. Jako biały człowiek mam poważanie z racji koloru skóry. A to, że przyjechałam i pracuję dla "ich króla", królowi daje prestiż, że najważniejsza osoba, która jest z nim związana jest biała. Poza tym król wymaga w Europie szybkiej "obsługi", na przykład zmian lotów. Nigeryjczycy tymczasem mają specyficzne pojęcie organizacji i… zawsze dużo czasu. Dlatego zawsze asystentką króla była Brytyjka. Raz, że wykształcenie, dwa, że rasa, trzy - kultura.

Po miesiącu znalazłam się w Afryce. Lot trwał 7 godzin. Niby wiesz, co drukują w gazetach, ale po tak krótkim dystansie nie chce się wierzyć, że może być inaczej niż w znanych ci krajach.

Jest! Jakby się weszło do świata na opak; wszystko odwrotnie. Ulice bez świateł, chodników i śmietników; publiczna toaleta w rynsztoku, naokoło ludzie z koszami lub workiem betonu na głowie. Obok motorowa taksówka z trzema osobami na siedzeniu, wszyscy bez kasków i co chwilę trąbienie. Skwar, kolorowe stroje i kłótnie, które wygrywa najgłośniejszy uczestnik.
Ludzie wołający na mnie "biały człowieku, chodź" i dzieci dotykające mnie, które nie wiadomo skąd znalazły się nagle pod ręką.

Dopiero po tygodniu minął mi paraliż i zaczęła się faza szoku. Zabrali mnie do króla. Ja - w najnowszym lexusie z ochroną i karawanie na niebieskich światłach z policją na przodzie i tyle! Mijam autobusy na 10 osób z 18 w środku (kilka razy liczyłam); kolejki do autosanów na 200 osób i wszyscy do nich wejdą, ludzie sprzedający na drodze gazety, dywaniki, psie mięso i elektryczne rakietki na komary. Podkładają pod okno samochodu i czekają, aż ktoś otworzy...

Pytają, jak mi się podoba Nigeria. - Jest inaczej - odpowiadam.

Gdy poznałam króla, powitał mnie słowami: - Witaj kochana, jak się czujesz? Proszę usiądź koło mnie.
Chłopak w moim wieku w tym czasie klęczał przed królem, pisząc coś w zeszycie, czterech mężczyzn w niebieskich szatach siedziało pod jego nogami, oczywiście wszyscy boso. A ja po prostu weszłam, dygnęłam i usiadłam, gdzie kazał...

Przez pierwsze dwa tygodnie spotkałam władze Nigerii, stanu i sułtana, z którym jadłam kolację. Generalnie większość wydarzeń i imprez, to: król, jego goście (często inni monarchowie), sułtan, prezydent, księża. Wszyscy to czarni mężczyźni i po pięćdziesiątce.

I ja, biała dwudziestoczterolatka pośród tych dostojników. Jestem wszędzie, gdzie król; zbieram wizytówki i kontakty. Każdy chce zamienić ze mną chociaż kilka słów - jestem głównym kontaktem do króla. Zjednanie mnie równa się szansie na omówienie nowego biznesu, kontraktu czy zdobycie kilku naira na nowy kościół.

Król kaszlnie - wszyscy mówią "Oooo, królu" i biją się w pierś 4-5 razy

Król maile ,,pisze"
Na początku nie wiedziałam, jak się zachować, czy dygnąć, co powiedzieć. Przecież to król - fioletowe szaty z małymi cekinkami lub cyrkoniami, charakterystyczna czapeczka, laska wysadzana cyrkoniami i bamboszki robione na zamówienie w Londynie pod kolor szat. Mężczyźni pod jego nogami to "posłańcy" (niewiele więcej niż niewolnicy), sala tronowa o powierzchni 150 metrów. I bądź tu mądry, wejść i co zrobić? Dygnąć? Krzyknąć ,,dzień dobry"?

Powitanie Nigeryjczyków z królem to najpierw klęczenie z głową na podłodze, a potem położenie się krzyżem przed nim. Ja na to mówię "szybka pompka", bo tak to wygląda w przyspieszeniu. Nawet synowie oddają mu w ten sposób hołd. Kobiety tylko klękają.

Król kaszlnie - wszyscy mówią "Oooo, królu" i biją się w pierś 4-5 razy. Ktoś powie "król" i wszyscy powtarzają. Król wstaje, wszyscy też...

Pamiętajmy, że nie tylko król, ale i cała kultura wokół niego jest inna… A dla mnie praca to nie tylko samo "asystowanie", ale i poznanie zupełnie innego środowiska. Przez pierwsze tygodnie w Nigerii nie robiłam wiele, król nie chciał mnie obciążać nadmiarem wrażeń, dał czas na dostosowanie, po czym pojechaliśmy do Europy...

I już kolorowo nie było. OK, Europa, mój świat, ale zero weekendów, praca na zawołanie. Ile razy wyszłam ze znajomymi w Londynie, telefon od króla, że mam przyjść. Więc biegnę z drugiego końca miasta do domu się przebrać, potem do króla. I co? Miałam wpaść i spisać jeden numer telefonu albo wziąć wizytówkę…

Na rano na dziewiątą muszę przygotowywać prasówkę ze wszystkich nigeryjskich gazet. Potem maile i czekanie na dokument od asystenta z Lagos, który streści wszystkie 15 gazet na 8 stronach z wyszczególnieniem, co w której i jak. Znajomy może zadzwonić, a król nie będzie wiedział, co się dzieje w jego kraju...
To samo dotyczy książek - ja czytam, zaznaczam, co najważniejsze i król czyta wybrane przeze mnie fragmenty. Często da mi jakąś "misję", zazwyczaj zmienić bilety na lotnisku, w międzyczasie przyjdzie mail do niego z gazetami z Lagos, a ja nie mam jak wydrukować. Wracam, król mówi: - Spóźniłaś się, dzwonili do mnie trzy godziny temu.

- Zmieniałam bilety na lotnisku, dopiero wróciłam, nie miałam możliwości, królu - tłumaczę się. Zdarzało się, że ludzie z pałacu stawiali mnie w trudnych sytuacjach, chcieli pokazać, że oni się bardziej starają... Szczególnie jeśli nie robią nic na czas i raz im się udało. A ja ten jeden raz spędzę na lotnisku trzy godziny.

Król nie interesuje się procedurami…

Podobna sytuacja była z bankiem, gdzie miałam zmienić coś w danych, a nie miałam dostępu, bo załatwianie upoważnienia jeszcze trwało. Angielski ochroniarz je miał i załatwił. Konkluzja mojego monarchy: - Widzisz Peter, ty to potrafisz załatwić. Ona nie umiała.

Król wszak nie interesuje się procedurami…

Odpisywanie na maile to też sztuka. Król jest starszym człowiekiem i rodowitym Nigeryjczykiem - czasem ciężko go zrozumieć, więc jeśli dyktuje, może to być nieskładne, nie- gramatyczne i w ogóle nie po angielsku. Nie mówiąc już, że dyktuje raz, ja spisuję - daję do przeczytania - on poprawia - nanoszę poprawki, daję do przeczytania - i tak 5-6 razy. A cała wiadomość może liczyć 7 zdań. Kwestia poprawy może być przecinkiem. Raz sama poprawiłam błędy i więcej tego nie zrobię. Król uznał, że źle słyszę...

Kiedyś przyszłam do pracy w najnowszym czarnym kostiumie, wszyscy mówią mi, że wyglądam zjawiskowo. Podchodzę do króla, a on tłumaczy, co na dzisiaj i na zakończenie rozmowy dodaje: - Nie lubię czarnego.

Z jasną sugestią, że nie podoba mu się mój strój, więc tak mam się nie ubierać. Ale kiedy szliśmy na książęcy ślub, pochwalił: - Dzisiaj wyglądasz przesłodko - mierząc mnie ze swojego białego, pluszowego tronu i machając nóżką w bamboszku, bo nie sięga podłogi.

Panna, Napraw To
W Europie to ja wszystko organizuję. To, że odpowiadam za loty powiedzieli mi podczas pierwszego, gdzie sekundę wcześniej dostałam e-bilety dla 10 osób. I nagle dowiaduję się, że lecimy do Turcji, Aten, Genewy... Nikt mi nie powiedział, że na miesiąc! I że ja odpowiadam za bilety, kiedy niczego nie rezerwowałam.

- Nie przyzwyczajaj się do terminów. Poza tym wieloma sprawami nie będziesz się zajmować, zrobią je inni. Ale to ty jesteś "Panna, Napraw To" - usłyszałam.

Bilety do Turcji zmieniałam 3 razy. Po wylądowaniu król stwierdza, że on nie leci jutro o 10, a o 15.00, bo chce iść na lunch do pałacu. Potem nie zdążyliśmy na lot, obsługa lotniska drze przede mną karty pokładowe, o które się starałam cały dzień. Więc rezerwuję na dzień następny i szukam szybko hotelu, bo musimy zostać na noc w Istambule.

- Zorganizuj wózek inwalidzki, inaczej nie lecę - mówi król na trzy minuty przed odlotem, wszyscy na nas czekają i jest to niemożliwe, z braku zarezerwowanej windy inwalidzkiej. Nie lecimy, znów zmiana biletów, szukanie hotelu…

Dzień przed wylotem z Turcji do Aten okazuje się, że służba króla nie ma wizy... Więc muszę zmienić bilety i wysłać ich do Londynu, a nasz pobyt skrócić z tygodnia do trzech dni, bo król bez służby dłużej nie wytrzyma. Nie wpadłam na to by sprawdzić ich paszporty, skoro kupili im bilety. Tu nie ma co liczyć na domyślność. To, co jest oczywiste, też trzeba sprawdzić. Bo to ja tu myślę za wszystkich.

Czas na odpoczynek? Jak udało mi się zjeść lunch i wyspać, to byłam szczęśliwa. Przychodziłam rano o dziewiątej do apartamentu króla i zastanawiałam się, czy znowu będę wisieć trzy godziny na telefonie, czy od razu pojadę na lotnisko, bo szybciej. Nie mogłam spać, zestresowana, że nie będzie miejsca w samolocie, albo że jego miejsce w pierwszym rzędzie przy oknie po lewej stronie będzie zajęte, albo że królowa nie usiądzie obok niego (nie będzie przecież siedział obok obcej osoby), albo że gazet nie zdążę mu na lot wydrukować. Po trzech dniach, gdy słyszałam melodię, oczekując na połączenie z konsultantem z linii lotniczych, zaczynałam przy niej tańczyć i śpiewać...

Powitania Nigeryjczyków z królem to najpierw klęczenie z głową na podłodze, a potem położenie się krzyżem przed nim. Nawet synowie oddają mu w ten sposób hołd. Kobiety tylko klękają.

Pytania króla wywołują czasami mój śmiech: - Dobrze się bawisz? To teraz możemy popracować - słyszę po 17 godzinach walki na lotniskach z królem, kierowcą, ochroną, recepcją i bagażowymi. On nie ma pojęcia, jak ja się muszę nagimnastykować, by zmienić godzinę lotu czy bilety z dnia na dzień dla piętnastu osób, bo tyle mniej więcej wynosi świta z rodziną królewską.

Każda rezerwacja osobno, każdy leci gdzie indziej i o innych porach, często innymi liniami. Księżniczka z Pensylwanii, książę z Nowego Jorku, goście z Francji itd. A większość rezerwacji jest z hasłami tylko dla agentów turystycznych, więc jeszcze kontakt z agencjami z Nigerii, Stanów. Bywają sytuacje, że ja już kończę zmieniać piętnasty bilet, dyktując czternastocyfrowy kod rezerwacji i odbieram telefon: - Nie zmieniaj biletów. Zmiana planów. Lecimy później…

Kierowcy i recepcja w każdym hotelu znają mnie na pamięć. Obsługa lotniska, pokoju VIP-ów i bagażowi też. Odpowiadam za 15-25 walizek. Jedną nam zgubili w Atenach... Nikt nie wie, jaką, bo wszyscy mają swoje...

Często ktoś podchodzi do nas na lotnisku i klęka przed królem, bo go rozpoznał. Nawet człowiek na wózku inwalidzkim próbował uklęknąć i złożyć mu hołd...

Król ma dwa rodzaje dni: "Witaj, Kochana" (dobry nastrój) albo "tylko dziękuję" (nie pytaj, jak nie musisz).
Teraz znowu jestem w Nigerii. Podróżujemy po kilku stanach, nigdy nie wiem, o której będę w swoim apartamencie albo kiedy, jeśli to dłuższa podróż. Po drodze możemy odwiedzić wszystkich znajomych rozprzestrzenionych na 150 km albo wjechać na obiad i kolację do przyjaciela znienacka.

Teraz król mnie zawołał i poprosił, żebym posiedziała po jego prawej stronie, bo się stęsknił. Przywita mnie "Witaj, Kochana", machając nóżką w bamboszku i czytając gazetę, powie, bym usiadła i poczytała sobie książkę...

Autorka jest gnieźnianką, dziennikarką (studia skończyła w Austrii), fotoreporterką i blogerką.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jak zostałam asystentką króla królów, czyli gnieźnianka w Nigerii. Historia jak z bajki! [ZDJĘCIA] - Głos Wielkopolski

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska