Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Tomek Wilmowski broni Alaski przed Czarną Sotnią

Mariusz Grabowski
Alfred Szklarski zmarł w 1992 r., ale pozostawił notatki dotyczące dalszych losów Tomka Wilmowskiego. Kolejny tom przygód podróżnika napisał Maciej J. Dudziak, pisarz, etnolog i kulturoznawca
Alfred Szklarski zmarł w 1992 r., ale pozostawił notatki dotyczące dalszych losów Tomka Wilmowskiego. Kolejny tom przygód podróżnika napisał Maciej J. Dudziak, pisarz, etnolog i kulturoznawca Archiwum Bożeny Szklarskiej/Arkadiusz Gola
W maju, pewnie ku zaskoczeniu grona czytelników ukazał się kolejny tom przygód Tomka Wilmowskiego, ukończony na bazie notatek zmarłego dwie dekady temu autora. Na przygodowych książkach Alfreda Szklarskiego wychowały się pokolenia Polaków. W nowej powieści mamy do czynienia z Tomkiem innym niż dotychczas: strzela nie do zwierząt, ale do ludzi. Konkretnie do Rosjan.

Pierwszy tom Tomkowych przygód - „Tomek w krainie kangurów” - ukazał się w 1957 r. Na nim i na pozostałych ośmiu powieściach wychowały się pokolenia Polaków. W najnowszym Tomek nie tylko dojrzał, ale przeszedł też znaczącą światopoglądową metamorfozę.

Gatunek książki też ewoluował - z podróżniczo-oświatowej zamienił się w powieść sensacyjną z elementami thrillera politycznego, o podtekście ekologicznym.

Początek misji

Najpierw o powstaniu „Tomka na Alasce”. Wydawca - Muza podaje, że pisarz, antropolog kultury, etnolog i kulturoznawca dr Maciej J. Dudziak, bazując na zapiskach Alfreda Szklarskiego (zmarł w 1992 r.) podjął się zakończenia historii Tomka i jego przyjaciół. Dudziaka mogliśmy dotąd poznać jako autora kryminału „Mesjasz. Rękopis zbrodni”, zawiłej opowieści kryminalnej, w której główną rolę odgrywał Bruno Schulz i jego nigdy nie wydana powieść „Mesjasz”.

Teraz reanimował Tomka Wilmowskiego i wysłał go na Alaskę. Ale - co ciekawe - tylko w towarzystwie małżonki Sally i bosmana Nowickiego. Przybywają na Alaskę jako uczestnicy wspólnej naukowej wyprawy amerykańskiego uniwersytetu w Chicago oraz Brytyjskiego Towarzystwa Geograficznego. Wyprawę finansuje znany milioner i filantrop - John Davison Rockefeller.

Na miejscu okazuje się jednak, że wcześniejsza grupa geologów i kartografów, do której mieli dołączyć Polacy, zniknęła bez śladu w tajemniczych okolicznościach. Tomek, Sally oraz kapitan Nowicki ruszają na północ z wyprawą ratunkową. Po drodze przeżywają szereg niezwykłych przygód, z których katastrofa niemieckiego sterowca to tylko preludium do prawdziwego thrillera.

W międzyczasie jest tak jak w dawnych powieściach - Tomek popisuje się wiedzą geograficzną, bosman Nowicki rubasznie sypie przekleństwami („do stu tysięcy beczek zleżałego rumu jamajskiego!” - towarzyszy nam niemal na każdej stronie), a Sally podejrzanie często popada w stany omdlałe, co wyjaśnia się na końcu powieści.

Czyja Alaska?

A jednak „Tomek na Alasce” jest inny niż poprzednie tomy serii. Przede wszystkim jest krwawy - ludzie giną tu tajemniczo i w sposób bezwzględny. Groźne komando dobrze zorganizowanych zbirów morduje nie tylko indiańską ludność, ale czyha też na naszych bohaterów.

By zrozumieć, kogo Maciej J. Dudziak ustawił w roli terrorystów, trzeba odwołać się do historii Alaski. Od końca XVIII w. znajdowała się pod protektoratem Rosji, lecz imperium brakowało zasobów finansowych oraz obecności militarnej na północnym Pacyfiku, by zasiedlić ten odległy i niedostępny region. W związku z tym po Wojnie Krymskiej, w 1859 r., Rosja zaoferowała sprzedaż Alaski Stanom Zjednoczonym.

Potencjalny nabywca długo się wahał. Ostatecznie do transakcji doszło dekadę później, gdy sekretarzem stanu w gabinecie prezydenta USA Andrew Johnsona był William H. Seward. 30 marca 1867 r. Seward zgodził się na zapłacenie kwoty 7,2 mln dol. proponowanej przez barona Edwarda de Stoeckl, reprezentującego stronę Rosji. Układ spisano w Waszyngtonie w językach angielskim i francuskim. Tu ciekawostka, odnotowana zresztą w książce - jednym z głównych negocjatorów transakcji ze strony amerykańskiej był polski i amerykański gen. Włodzimierz Krzyżanowski, postać tajemnicza i dość niejednoznaczna.

Akcja „Tomka na Alasce” dzieje się w momencie, gdy o dawnych rządach rosyjskich przypominają już tylko cerkwie i prawosławie wyznawane przez Inuitów. To ważne: Inuitów, nie zaś Eskimosów, jak się powszechnie mówi. Za używanie niepoprawnej politycznie nomenklatury bohaterowie powieści wielokrotnie wzajemnie się karcą.

Czarna Sotnia w tle

Wróćmy do pytania: kto czyha na życie Tomka i jego przyjaciół? To wart bacznej uwagi geopolityczny koncept autora powieści. Otóż nastają na nich elementy zdegenerowane - w postaci byłych łagrowych „zeków”, chcących wykroić z Alaski autonomiczne państwo ciążące ku Rosji. Rebelianci są świetnie uzbrojeni, dysponują łącznością (telegraf) i siecią kolaborantów.

Ale najciekawsze jest to, że śladu ich mocodawców trzeba szukać na Kremlu, w otoczeniu cara Mikołaja II. Maciej J. Dudziak nie pozostawia w tej sprawie wątpliwości - za krwawą awanturą na Alasce stoi Czarna Sotnia. Ale nie precyzuje, kto konkretnie. W momencie, gdy Tomek przemierzał Alaskę, Sotnia stanowiła bowiem skomplikowaną panoramę organizacji radykalnie nacjonalistycznych i konserwatywnych. Czarnosecińcy byli w każdym razie zwolennikami idei samowładztwa carskiego, występowali przeciwko jakimkolwiek zmianom w ustroju Imperium Rosyjskiego. Ponadto, co ważne w tym przypadku, opowiadali się za rusyfikacją wszystkich narodowości zamieszkujących imperium i szerzeniem prawosławia. Najważniejsze organizacje czarnosecinne to: Związek Narodu Rosyjskiego, Rosyjska Partia Monarchistyczna i Związek św. Michała Archanioła.

Idea czarnosecinnej irredenty na Alasce warta jest oddzielnych studiów, nam wystarczy że Tomek, bosman Nowicki i ich sojusznicy, walcząc z wrogami i pokonując ich, zapobiegli ponownej rusyfikacji regionu. Tu ważna uwaga: bohaterowie Szklarskiego i Dudziaka są zawsze antyrosyjscy, traktując Rosjan en bloc jako wrogów i ciemiężców polskości. Z rąk jednego z takich ciemiężycieli Tomek o mało nie ginie.

Winni biali ludzie

Zostawmy aspekt polityczny powieści i przyjrzyjmy się jej aspektom ideologicznym. Dominuje tu nie tylko panindianizm, neoszamanizm, afirmatywizm, ale przede wszystkim resentyment skierowany przeciw tzw. „cywilizacji białego człowieka”. Stąd znaczna część książki stanowi wyliczanie - w wielu miejscach słuszne - wszelkich zbrodni i występków przeciw „rdzennej ludności Ameryki”.

Zwrot „wszystkiemu winny jest biały człowiek”, przewijający się przez karty powieści, zaczyna w pewnym momencie przypominać mantrę albo wystąpienia Deb Haaland, sekretarza zasobów wewnętrznych w gabinecie Joe Bidena, zajmującej się życiem prawie 600 uznanych przez władze federalne plemion indiańskich.

Można tu dostrzec ślady modnej dziś ekologiczno-antropologicznej utopii - przeświadczenia, że tylko rdzenni mieszkańcy w otoczeniu dziewiczej przyrody mogą osiągnąć egzystencjalne spełnienie. Wszelka ingerencja z zewnątrz, w tym wypadku białego człowieka, wprowadza chaos i katastrofę. „Myślałem, że to, iż biali wybili niemal do nogi stada bizonów, odebrali wam ziemię, więzili miliony niewolników, zamęczając ich na plantacjach… myślałem, że to wszystko to zła i ciemna przeszłość, która nigdy nie wróci. Teraz wydaje mi się, że największym zagrożeniem nie tylko dla was, Indian, ale dla tego świata, dla tej przyrody jest biały człowiek” - tak peroruje Tomek Wilmowski na str. 209 i to tylko jedna z jego filozoficznych konstatacji w tym temacie.

Tomek a kwestia zwierząt

W „Tomku na Alasce” nikt zwierząt nie łowi i nikt do zwierząt nie strzela. A przecież było to główne zajęcie bohaterów całego powieściowego cyklu Alfreda Szklarskiego. Zwierzęta i ich los obecny autor pozostawia Indianom, gdyż tylko oni w ramach przynależnych im praw mogą nimi rozporządzać.

W związku z tym zrozumiała jest nieobecność w książce postaci Smugi i Wilmowskiego seniora, głównych dostarczycieli egzotycznych zwierząt do zoo Carla Hagenbecka w Hamburgu. W świetle światopoglądowej ewolucji bohaterów, odławianie zwierzaków stało się wręcz nieetyczne i służące jedynie próżnej rozrywce „białego człowieka”. Passusy z poprzednich tomów - choćby ten, w którym Tomek zabija hipopotama ku uciesze czarnoskórych podczas swych przygód na Czarnym Lądzie - noszą dziś znamiona ideologicznej prowokacji.

W książce nie ma również wiernego Dingo, którego - pisze Maciej J. Dudziak - „od wyprawy do Egiptu stale trapiły przykre psie dolegliwości i który pod okiem specjalistów właśnie powoli dochodził do zdrowia”. Powiedzmy sobie szczerze: psa w „Tomku na Alasce” nie ma, bo służył do polowań na inne zwierzęta. W sytuacji, gdy jego pan musi bronić amerykańskiej enklawy przed Czarną Sotnią, jego obecność stała się po prostu zbędna.

Tomek Wilmowski bez swojego czworonożnego druha? Aż trudno w to uwierzyć.

Czy taki „nowoczesny” Tomek spodoba się najmłodszym czytelnikom? Pewności oczywiście nie ma. Ale można przypuszczać, że ci starsi będą jednak nieco rozczarowani.

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jak Tomek Wilmowski broni Alaski przed Czarną Sotnią - Portal i.pl

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska