Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak sprawić, by staruszek był szczęśliwy

Maciej Sas
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne Dariusz Gdesz / Polskapresse
Kto widział kiedyś szczęśliwych staruszków? To trudne? Tak, ale to też nasza wina. Bo to samotność najczęściej zabija naszych seniorów. Geny? Zła dieta? Brak ruchu? Oczywiście, też. Ale samotność jest najgorsza. A tę aplikujemy naszym rodzicom, dziadkom i sąsiadom my sami. Bo są powolni, długo opowiadają, nie znają się na nowinkach technologicznych. No i kompletnie nie interesuje ich to, co dla nich zorganizowaliśmy. O tym jak sprawić, by babcia i dziadek byli szczęśliwsi, rozmawiamy z prof. Tadeuszem Parnowskim, prezesem Polskiego Towarzystwa Psychogeriatrycznego, kierownik II Kliniki Psychiatrycznej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie.

Czy można być szczęśliwym staruszkiem? Trudno znaleźć kogoś z wielkich myślicieli, naukowców, artystów, który by twierdził, że to możliwe...
Proszę pana, a co to jest szczęście?

Nie potrafię odpowiedzieć - pewnie podobnie jak 99 procent ludzi...
No właśnie - bo szczęście to nie jest jakiś zastygły, ciągły stan. Szczęście to krótkie momenty radości, satysfakcji i przyjemności, czyli emocji pozytywnych, przetykane emocjami negatywnymi. Dlatego jest z nim taki kłopot. No bo co znaczy: być szczęśliwym? Niewątpliwie stan zadowolenia z życia jest wymiarem, w którym mieszają się bardzo różne elementy. Na pewno wśród nich bycie z innymi ludźmi jest ważne, ponieważ - są na to poważne badania - samotność to ewidentnie czynnik negatywny. Nie ma przy tym znaczenia, czy dotyczy to wieku młodego, średniego, czy starszego - samotność powoduje, że człowiek jest nieszczęśliwy.

Ma Pan na myśli brak relacji z innymi ludźmi, brak dopływu świeżych informacji z zewnątrz?
Tak, chodzi o brak dopływu świeżych informacji, aczkolwiek, gdyby szukać tego szczęścia, to np. szczęściem będzie udana rodzina. Natomiast trudno powiedzieć, że przyjście opiekunki z opieki społecznej do starego człowieka to szczęście. To zapewnienie pomocy, ale szczęściem trudno to nazwać. Znowu więc musi być pierwiastek pewnego bilansu, podsumowania emocjonalnego, że wszystko to, co chcieliśmy w życiu osiągnąć, zostało osiągnięte. Będzie to więc nie tyle szczęście, ile raczej spełnienie. A człowiek spełniony jest człowiekiem szczęśliwym.

Zajmuje się Pan ludźmi starszymi, często dotkniętymi chorobą Alzheimera czy depresją. Spotkał Pan wśród pacjentów kogoś, kto twierdziłby, że jest szczęśliwym seniorem?
Tak. O dziwo zaczynają to odczuwać ludzie w wieku takim, kiedy mają mnóstwo refleksji. Dlatego jeszcze jednym elementem niezbędnym do oceny, czy się jest szczęśliwym, czy nie, jest pewien dystans, skala porównawcza, czyli po prostu refleksja. Mówiąc prostym językiem, wygląda to tak: jeśli popatrzę na swoje życie i sięgnę wstecz, to mogę opowiedzieć, że jestem człowiekiem spełnionym, a więc szczęśliwym. Ale do tego jest potrzebna moja refleksja, jest potrzebny dystans - po to, żeby nie myśleć o poszczególnych wydarzeniach ze swojego życia, ale umieć je podsumować w całości. Jeżeli chodzi o wspomniane przez pana choroby, to żadna z nich nie daje dobrej jakości życia, dlatego że choroba to cierpienie, a więc przeciwieństwo spełnienia i szczęścia. Ale wiele osób cierpiących mówi: „no cóż, takie jest życie...”. Cierpienie nie sprawia im przyjemności, ale uznają, że ich szczęście jest gdzieś indziej - w całym dotychczasowym życiu. Choroba wcale nie musi więc pozbawiać człowieka szczęścia. Owszem, pozbawia, ale tylko człowieka pustego, a więc takiego, który nic nie zrobił, nic nie osiągnął, nie ma żadnych refleksji. Wtedy choroba jest dla niego, jak to się mówi potocznie, gwoździem do trumny. Natomiast w przypadku osoby spełnionej jest tylko pewnym przykrym wydarzeniem, którym zresztą podlegamy przez całe życie - starość nie jest wyjątkiem. Chorować ciężko można w każdym wieku. Są osoby, które czują się szczęśliwe mimo chorób przewlekłych, jak cukrzyca czy nadciśnienie tętnicze. To, można by rzec, jest drobna nieprzyjemność życiowa, ale szczęście, o którym mówimy, ma zupełnie inny wymiar - takiego ogólnego, ludzkiego spełniania się. To chyba jest najważniejsze.

Kiedy Pana słucham, nasuwa mi się dość trywialna refleksja - by powiedzieć: „jestem stary i szczęśliwy”, trzeba to zaplanować dużo wcześniej. A więc powinno się rozmawiać o dobrej, szczęśliwej starości z tymi, którzy dopiero do niej dążą, a więc z ludźmi młodszymi.
Bardzo brakuje nam relacji międzypokoleniowej, która kiedyś była obecna. Niegdyś taką rolę pełnili dziadkowie. Oni potrafili z dystansem spojrzeć na przeszłość i uzmysłowić wnukom cały wymiar życia, w którym raz jest dobrze, raz gorzej, raz całkiem źle, ale summa summarum to się w efekcie w jakąś stronę kieruje. Starsi ludzie naprawdę pełnią ważną funkcję - nie tylko praktyczną (nie chodzi jedynie o opiekowanie się wnukami czy snucie po domu bez celu), ale funkcję edukacyjną dla młodszych pokoleń. Problem polega na tym, że tych starszych trzeba dopuścić do głosu. Zresztą, to w ogóle jest katastrofa, że tak podzieliliśmy ludzi na podgrupy wiekowe. Złe jest szczególnie to, że wzięli w tym udział badacze i naukowcy. Życie ludzkie jest pewnym wymiarem. Ale żeby opanować rzeczywistość, człowiek tworzy kategorie, czyli konstrukty intelektualne - „od-do”.

Dzięki temu jest coś w stanie zrozumieć, bo widzi początek, widzi koniec, a w środku ma zawartość. Gdyby się mu powiedziało, że te kategorie nie mają żadnego sensu, bo przecież życie jest ciągłością, pewnym wymiarem, który zaczyna się, trwa, ewoluuje i kiedyś się kończy, to on to zrozumie, ale na pewno nie będzie stosował w codziennym życiu. Dlaczego badacze wprowadzili do naszych pomysłów na życie takie konkretne kategorialne określenia: albo jesteś młody, albo w średnim wieku, albo stary? A tymczasem nie ma to wielkiego znaczenia, bo gdy popatrzymy na to, co się z ludźmi dzieje, to samotność dotyka zarówno 30-latków, jak i 90-latków. Weźmy społecznikostwo, altruizm - znowu nie dotyczy ludzi w określonym wieku, ale albo to jest w człowieku, albo nie. W związku z tym taki sztywny podział - na młodych, w średnim wieku i starych - powoduje tylko niepotrzebne zamieszanie. Bo to stygmatyzuje pewne grupy ludzi, przylepia im etykietki. Jeżeli jesteś z grupy „55+”, jesteś człowiekiem starym, jeśli jesteś człowiekiem starym, to pewnie masz jakąś specyficzną charakterystykę. Jaką? Na pewno nie pojeździsz na deskorolce. Dlaczego? Bo już nie jesteś młody. No i to jest takie prowadzenie do absurdu. Można by w efekcie powiedzieć: „czekamy, aż ktoś wymyśli bezpieczną deskorolkę dla ludzi starych”.

To, o czym Pan mówi, rodzi pewne przykre konsekwencje. Pochłaniając medialne informacje dotyczące seniorów, zauważyłem, że oni są traktowani zwykle jak infantylni idioci.
To prawda, jeśli chodzi o nasz kraj. Wie pan, dlaczego tak się dzieje? W krajach zachodnich ludzie starsi są otaczani szacunkiem, bo społeczeństwa są wrażliwsze, wyedukowane i lepiej rozumieją ciągłość życiową. W związku z tym rozumieją też, że człowiek żyjący długo ma znacznie więcej wiedzy, którą może przekazać i nauczyć tego młodszego. I, co ważne, jest to wiedza praktyczna, łatwo strawna, a nie książkowa. Taki człowiek potrafi wytłumaczyć różne rzeczy, zaproponować rozwiązania. Natomiast nasze społeczeństwo jest nieszczęśliwe - porąbane na kawałki, nie najlepiej wyedukowane. Na dodatek dołącza się do tego to, co przeżyło - mam na myśli i to 200-letnie rozdrobnienie, i niewolę, ale też ponad 50 lat komuny. To wszystko zostawiło trwały ślad. Poza tym warto pamiętać, że ludzie będący mentorami dla osób młodych zwykle byli pełni pasji i pomysłów na życie. Oni teraz leżą w grobach. Przetrwali ci, którzy umieli się asekurować i uciekać. Oczywiście nie należy tego traktować dosłownie, w 100 procentach, ale jednak z tego, co powiedziałem, coś wynika.

Bo na przykład znakomici profesorowie lwowscy zostali rozstrzelani. I wielu innych przedstawicieli polskiej inteligencji.
No tak, był przecież plan zagłady całej polskiej inteligencji! Zostali zwykli zjadacze chleba, którym na dodatek komuna strasznie pomieszała w głowie, mówiąc, że ludzi starych nie warto słuchać. W czasie naszego „radosnego” socjalizmu obowiązywało przetransponowane ze Związku Radzieckiego powiedzenie: „Nie pracujesz, nie jesz”. Bo tak postrzegano wtedy ludzi starszych. I w głowach Polaków został przekaz, że człowiek, który nie pracuje, obciąża społeczeństwo - że niczego nie można się od niego nauczyć, niczego zyskać. Z związku z tym ciągle gros ludzi patrzy na tych seniorów podejrzliwie. Z drugiej strony wiek starszy jest nieco inny, ale my nie mamy cierpliwości, wrażliwości społecznej, bo oduczono nas tego.

Przydałyby się przyspieszone korepetycje, taka instrukcja obsługi seniora?
Posłużmy się przykładem: jest pan z dzieckiem, które ciągle mówi, skacze, rzuca się, zaczyna coś mówić, nie kończy... Wścieka się pan na nie? Niektórzy tak, ale większość próbuje coś zrobić - uspokoić, zainteresować, wciągnąć w zabawę, wytłumaczyć. Mówiąc krótko, staramy się trafić w czuły punkt, żeby dziecko nas słuchało. Odnajdujemy w sobie pokłady cierpliwości. A co, kiedy człowiek stary zaczyna się dziwnie zachowywać? On jest inny - nie podskakuje, nie biega, nie przerywa, nie mówi półsłówkami, ale myśli wolniej, mówi nieco rozwlekle, więc każda rzecz jest taka płynąca, staruszek lubi odnosić się do pamięci i refleksji, zaczyna opowieść 30 lat wcześniej po to, żeby powoli, drobiazgowo przejść do tego, jak jest teraz. Trzeba mieć cierpliwość dla tych ludzi. Ale nikt jej nie ma! I to mam na myśli, mówiąc o braku wrażliwości na ludzi starych. Oni mają mnóstwo ciekawych rzeczy do opowiedzenia, tyle że trzeba mieć do nich cierpliwość.

Poza tym trochę sprowadziliśmy tych ludzi do roli przedmiotu, zamiast podmiotu. Może warto zapytać: po co nam szczęśliwi staruszkowie? Co to da młodszym?
Przydatność społeczna oznacza, że ludzie starzy mogą wykonywać mnóstwo różnych prac, do których młodzi się nie nadają. A nie nadają się, bo jeszcze się nie nauczyli ich wykonywania, a starzy już to opanowali przez dziesiątki lat.

Jakie prace ma Pan na myśli?
Na pewno nie te przy komputerze, bo do tego są potrzebni młodzi, tak jak komputery są młode. Starsi sprawdzają się znakomicie choćby w księgowości, bo są cierpliwi, skrupulatni, uważni, zajmowali się księgowością np. 40 lat. Są wolniejsi, ale bardziej dokładni. Nie idą na skróty, bo biologia im na to nie pozwala. Wiem to też na podstawie własnych doświadczeń z fachowcami robiącymi remont w mieszkaniu. Młody robi wszystko błyskawicznie, kończy, a potem potrzeba wielu poprawek. Starszy pracuje wolno, starannie, ale kiedy skończy, zwykle nic nie trzeba poprawiać.

O ludziach starszych mówi się często, głównie dając im rady - jak mają żyć, co jeść, czym się zajmować, żeby być szczęśliwym, czyli : „my wam życie urządzimy”. Nie ma tam za dużo o innej rzeczy - samotności. Pan podkreśla w czasie swoich wykładów, że leki na depresje lepiej działają, gdy zadba się o to, by leczony nie był samotny.
Jest mnóstwo badań dotyczących depresji, a mówiących o tym, że choroba afektywna jednobiegunowa, czyli stany, w czasie których pojawia się depresja okresowa, owszem, reagują na leki przeciwdepresyjne, ale słabiej, niż to się dzieje w innych przypadkach. Charakterystyczne jest to, że one są bardzo przewlekłe. Razem z nimi jest zalecana równoległa psychoterapia, cały ciąg terapeutyczny, w którym terapeuta będzie pokazywał staremu człowiekowi różne drogi do wyjścia z tego stanu depresji i zrozumienia, że życie nadal ma wartość. Mimo że człowiek jest nadal samotny, że nie ma pieniędzy itd. Poza tym psychoterapeuta podaje różne sugestie, bo depresja sama w sobie sprawia, że ludzie się izolują, oddalają się od innych - bo nie mają ochoty, energii, motywacji, bo ich nic nie interesuje... Psychoterapeuta pokazuje człowiekowi w depresji nowe możliwości mogące poprawić jego stan.

Wspomniał pan o tym haśle: „my wam urządzimy”. Rzecz polega na tym, żeby nic nie urządzać za starego człowieka! On nie jest inwalidą. Jest takim sam, jak ludzie młodzi, a więc ma swoje pomysły i wie, czego chce. Dlatego np. uniwersytety III wieku cieszą się taką popularnością - tam nie ma żadnego przymusu, ale są możliwości. Jak chcą, coś ich interesuje, są w stanie to zrozumieć, to przychodzą. Były eksperymenty dotyczące tego, jak radzić sobie z ludźmi starymi, m.in. w USA. Stworzono kilka modelowych miasteczek, w których byli tylko ludzie starzy. Potem te pomysły przeniosły się do Europy, gdzie deweloperzy nadal mają pomysły, by nie budować domów pomocy społecznej, ale stworzyć miniosiedla dla ludzi starych. Byłyby chronione, czyli seniorzy znaleźliby się pod ochroną pracownika służby zdrowia, pracownika socjalnego i terapeuty. Jednak są też krytycy takiego pomysłu, którzy mówią: „To będzie dobrze działało, ale wtedy, gdy ludzie starzy będą inwalidami (niewydolność krążenia, cukrzyca, zmiany zwyrodnieniowe stawów), bo będą tam mieli pomoc. Ale tak naprawdę to będzie ich separowało od reszty społeczeństwa. Będą to takie getta dla ludzi starych”. To nie jest dobry pomysł! Społeczeństwo powinno być wymieszanie, a to oznacza, że razem powinni mieszkać młodzi i starzy, dlatego że wtedy jest większa możliwość zaprzyjaźnienia się i niesienia pomocy starszym osobom.

Mówi Pan o formie wymiany rozmaitych, nazwijmy to tak, usług?
Tak, to działa w małych miejscowościach, a w ogóle nie istnieje w dużych miastach, czyli możliwości sąsiedzkiej pomocy i wymiany usług. To pozwala stworzyć pewną więź zapobiegającą samotności i izolacji.

Sąsiadka już dwa dni nie wyszła z domu, więc sprawdzimy, co się z nią dzieje...
Wtedy sąsiad puka do drzwi i sprawdza, co się dzieje ze starszą panią. Albo sąsiadka mówiła, że bardzo boli ją noga, więc młody sąsiad pyta, czy nie zrobić jej zakupów, bo przecież i tak idzie do sklepu.

Słyszę, że Pan jest zwolennikiem samopomocy sąsiedzkiej, zamiast zrzucać wszystko na opiekę społeczną?
Zdecydowanie tak. Wszyscy zawsze mówią w takich przypadkach o pieniądzach, a one przecież tu nie są wcale potrzebne - wystarczy apelować do ludzi i uczyć ich zachowań prospołecznych. Dzięki temu oni zaczną się też interesować osobami starymi w swoim otoczeniu.

Są stowarzyszenia, które wysyłają wolontariuszy do ludzi starszych - żeby nie czuli się samotni, żeby im pomóc w drobnych pracach domowych. To dobre rozwiązanie?
To na pewno jest korzystne, ale wszystko zależy od technicznych rozwiązań. Jeśli stary człowiek, który jest izolowany i nieufny, będzie zaskoczony wizytą wolontariusza, na pewno nie będzie miły. Nie będzie chciał młodego człowieka wpuścić do domu, bo to wymaga wcześniejszego przygotowania - znowu nie może być: „urządzimy ci wizytę”, ale „mamy propozycję, że ktoś wpadnie i może zechcesz mu opowiedzieć o swoim ciekawym życiu...”. Pewnie, że nie wszyscy się zgodzą (jak w każdym wieku), ale część powita to z przyjemnością. W małych miejscowościach czasem do dziś zdarza się, że idzie się ulicą, zaczepiając wesoło znajomych, rozmawiając i starszy człowiek mówi: „A to może wejdziecie na herbatę, to porozmawiamy?”. Uważam, że to jest wzruszające...

Przy okazji arcyskuteczne i praktyczne.
Oczywiście. Jednocześnie pokazuje potrzeby starszych ludzi. W mieście boimy się wszystkich, a tam - jeszcze nie. To taka pozostałość z dawnych czasów.

Co jest główną przyczyną tego braku szczęśliwej starości: zła dieta? Styl życia? Geny?
To wynika głównie z osobowości. Geny zawsze są podstawą, z kolei styl życia, czyli ruch, dieta, nie mają wielkiego znaczenia. Chodzi głównie o to, jaki ten człowiek był przez całe swoje życie. Jeśli miał taką osobowość, że od dzieciństwa bał się ludzi, separował się, unikał kontaktów z innymi, traktował ich jak zagrożenie dla siebie, to jako staruszek będzie taki sam. Osobowość się nie zmienia. A jeśli była to osoba życzliwa i np. chętnie brała udział w społecznych działaniach, to na pewno będzie chętnie rozmawiała, bo po prostu będzie jej to potrzebne. Poza tym każdy człowiek chce być potrzebny - w każdym wieku! A ludzie starzy chcą być potrzebni w dwójnasób - właśnie dlatego, że są spychani na ubocze. Bo co się często z nimi dzieje? Siedzę, oglądam telewizję: w jednym mieście ktoś napada na staruszki i wyrywa im torebki. Strach wychodzić! W innym mieście ktoś przebiera się za policjanta, za listonosza czy pracownika gazowni i okrada starszych ludzi. To w efekcie nie otwierają nikomu drzwi! Albo się więc seniorów straszy, albo się pomija te złe informacje, mówiąc: „Jeśli będziesz się czuła niebezpiecznie, masz swojego dzielnicowego, podejdź i powiedz, że się boisz”. To znowu wymaga kontaktów międzyludzkich. A jak u nas to często wygląda? Policjant mówi, że ma ważniejsze sprawy na głowie. Kiedy więc mówimy o tym, co jako społeczeństwo możemy zrobić, to mam na myśli przede wszystkim zapewnienie im bezpieczeństwa.

Mówimy o społeczeństwie, ale problem z ludźmi starymi często tkwi znacznie bliżej. Ludzie dojrzali, którzy zechcieliby pójść na spotkanie klubu seniora, często są odwodzeni od tego przez dzieci i wnuki, które się boją, czy tam będzie bezpiecznie albo tego, że babcia albo dziadek zakochają się i wtedy - nie daj Bóg - spadek przepadnie...
Ale to jest właśnie to, o czym sam pan mówił przed chwilą, a więc zredukowanie ludzi starych do roli przedmiotu! Staruszek to taka maszyna, która ma dawać młodym pieniądze, zbierać dobra, żeby u kresu życia nam je przekazać. Gdyby - nie daj Boże - dowiedzieli się za życia dziadka, że ten odda majątek na jakiś dom pomocy społecznej czy fundację, to by go wyklęli natychmiast i zerwali z nim wszelkie kontakty. To taka mieszanka pozorów emocji, a tak naprawdę chodzi jedynie o chłodną kalkulację. O czym to świadczy? O stanie społeczeństwa, o tym, czego uczą mentorzy społeczni, a więc tego, że liczą się tylko pieniądze i zysk, a nie człowiek. Znowu wracamy do obyczajów znanych z czasów komuny, a więc jak stary człowiek nic nie daje, nie można z niego skorzystać, to jest do niczego. Po co nam taki ktoś...?

Widzi Pan wyjście z tego?
Pan Władysław Kosiniak-Kamysz, kiedy został ministrem pracy i polityki społecznej, miał bardzo dobry pomysł na społeczne ruszenie ludzi starszych. To dzięki niemu wdrożono różne programy jak słynny ASOS (Rządowy Program na rzecz Aktywności Społecznej Osób Starszych - przyp. SAS), ale też badania nad ludźmi starymi, jak zakończone PolSenior. To pierwsze i jedyne badanie w historii Polski powojennej, w którym przeanalizowano pięć tysięcy osób starszych pod kątem ich zdrowia, funkcjonowania społecznego i wielu innych rzeczy. To są wszystko właśnie pozytywne próby zmiany rzeczywistości. Przekleństwo wielu przedsięwzięć, które wymyślają ludzie młodzi dla starych polega na tym, że uznają swój pomysł za dobry i to realizują. A jak stary się krzywi, mówią: „Podaliśmy mu na tacy, za darmo, a on odrzucił. Co za okropny staruch!”. Człowiek młody rzadko wymyśli coś sensownego dla starego, bo nie wie, co jest potrzebne - to wynika z różnicy wieku, doświadczeń, sprawności, upodobań. Przecież to są ludzie z różnych epok, więc inaczej przyswajają różne rzeczy i mają różne potrzeby.

To, o czym rozmawiamy, starsi ludzie wiedzą. Moim zdaniem brakuje tego, żeby to wszystko docierało do młodych. Bo przecież sami kiedyś będą dziadkami, a poza tym szczęśliwy dziadek czy babcia to dla nich spokój ducha.
Pan profesor Jerzy Vetulani w trakcie wykładu we Wrocławiu przed dwoma tygodniami zakończył go takim niezwykle dowcipnym i mądrym slajdem: „Bądź miły dla dzieci, bo to one będą wybierać twój dom pomocy społecznej”. To przewrotne, ale przecież właśnie taka jest prawda...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska