Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak Rosjanie opuszczali Dolny Śląsk [ROZMOWA Z BYŁYM WOJEWODĄ]

Hanna Wieczorek
Mirosław Jasiński
Mirosław Jasiński Magda Kołodzińska
Z Mirosławem Jasińskim, byłym wojewodą wrocławskim, rozmawia Hanna Wieczorek

Był Pan wojewodą wroclawskim w latach 1991-1992. To był czas przygotowań do wyjścia Armii Radzieckiej z Polski.
Jako wojewoda wrocławski uczestniczyłem w ustalaniu warunków wyjścia Armii Radzieckiej z naszego województwa. Jednak już wcześniej uczestniczyłem w różnych akcjach, które miały doprowadzić do tego, by to w ogóle doszło do skutku. W czasie, kiedy pełniłem funkcję zastępcy ambasadora w Czechosłowacji, doszło przecież do bardzo drastycznych posunięć. Wcale nie było to łatwe i przyjemne.

Jakich posunięć?
Choćby blokady tranzytu wojsk wycofywanych z Niemiec.
We Wrocławiu także rozmowy z Rosjanami były takie trudne?
Miałem trochę szczęścia. Na skutek zbiegu okoliczności polubił mnie generał Wiktor Dubynin, ówczesny dowódca Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej.

Zbiegu okoliczności? Proszę opowiedzieć o tym.
Dostaliśmy zaproszenie od generała Dubynina na Dzień Służb Zbrojnych. Była ostra dyskusja, czy jechać, czy nie, bo przecież nie brakowało napięcia w sprawach związanych z wyjściem Rosjan z Polski. Jednak zwyciężył argument, że przyjmując to zaproszenie, więcej możemy zyskać niż stracić. I pojechaliśmy, choć nie było to dla nas wcale takie łatwe.

Co zyskać? Przecież w tym czasie wiadomo już było, że Armia Rosyjska wycofa się z Polski. O czym jeszcze można było rozmawiać?
Faktycznie, to już było wiadomo. Jednak chodziło o to, w jaki sposób wycofa się z Wrocławia. Brałem udział w spotkaniach z różnymi wojewodami i wiedziałem, że po wyjściu Rosjan z innych garnizonów została „spalona ziemia”. Bodaj w Jeleniej Górze rozebrano nawet budynki, tak że jedynie ślady po fundamentach widać było. W Bolesławcu pod Muzeum Kutuzowa podjechali żołnierze z pepeszami i zabrali wszystko...

Chciał Pan załatwić to inaczej?
Mówiąc brutalnie, nie chciałem, by po Armii Rosyjskiej we Wrocławiu została „spalona ziemia”. Próbowałem doprowadzić do tego, by w pozostawianych budynkach nie wymontowano kaloryferów, umywalek, przewodów. Udało się.
Dzięki wyjazdowi do Legnicy na Dzień Służb Zbrojnych?
Tak. Muszę powiedzieć, że w Legnicy dziwnie było. Przywitano mnie jako przedstawiciela polskiego rządu. Była była kompania honorowa, meldunki, radziecka musztra.

Witano Pana z całą pompą.
A ja musiałem przemawiać w imieniu państwa polskiego. To już było po puczu Janajewa, więc potraktowałem ich jak armię carską: panie generale, pana armia... Oni byli zaskoczeni, że ktoś do nich nie mówi „towarzysze” i wyglądało, jakby dopiero wtedy zaczęło do nich docierać, że nie są armią radziecką, tylko armią rosyjską. Szok, bardzo to było widać.

Rosjanie przeżyli szok. A Pan i Pana otoczenie?
Nasza delegacja przeżyła szok, kiedy do nas wszystkich dotarło, że otoczenie Wiktora Dubynina to jest kilkudziesięciu generałów. Przecież sam Dubynin był ostatnim wojennym dowódcą Armii Radzieckiej w Afganistanie. A więc i on, i jego otoczenie to byli prawdziwi frontowcy. Zaprawieni w boju żołnierze.

Jak się z Dubyninem rozmawiało?
Bardzo prosto. Obaj byliśmy nałogowymi palaczami. Poszedłem do palarni i tam się natknąłem na generała. On na mnie naskoczył, że prasa po nim jedzie. Więc mu powiedziałem: „Panie generale, ustalmy, że przynajmniej jedno mamy wspólne – problemy z prasą”. I potem już się nam coraz sympatyczniej romawiało. W końcu padło zapewnienie generała, że przypilnuje, „żeby u was nie rozkradali”. To było bardzo ważne, bo już widziałem, co z innych baz zostało – same zgliszcza. Warta była skórka za wyprawkę.

A jak wyglądały obchody Dnia Służb Zbrojnych?
Dubynin wzniósł toast za niepodzielną Armię Rradziecką. Z dzisiejszego punktu widzenia jest to dość zabawne. Bo wśród tych generałów byli późniejsi dowódcy różnych armii: ukraińskiej, kazachskiej, białoruskiej. Był tam generał Anatolij Łopata, wówczas zastępca Dubynina, później bodaj szef sztabu armii ukraińskiej i poeta. Dobry poeta. Sam bankiet był w rosyjskim, zabawnym stylu. Musieliśmy się z niego szybko zabierać, bo żywi byśmy nie wyszli. Wszystko odbywało się na stojąco, obok człowiek z wódką stoi, toasty... Jak się okazało, że jesteśmy po siedmiu toastach, które wzniosło trzech generałów, a tam jeszcze 27 w kolejce czeka, wymówiliśmy się od dalszego bankietowania.
Kiedy Armia Radziecka opuszczała Wrocław, Pan już wojewodą nie był. Czy mimo to generał Dubynin dotrzymał słowa?
Oczywiście zdarzało się zapewne, że i we Wrocławiu coś rozkradli. Ale generalnie najważniejsze rzeczy zostały, cała infrastruktura.

Nie żałuje Pan, że nie doczekał na stanowisku wojewody wrocławskiego do 1993 roku? Do momentu, kiedy z miasta wyjechał ostatni rosyjski żołnierz?
Czy żałuję? Chyba nie. Przecież wszystko się rozstrzygnęło wcześniej. To była walka o to, jaka Polska ma być po wyjściu Rosjan. Ostatecznie wygrał premier Jan Olszewski. I dzięki temu nie udało się przepchnąć koncepcji Wałęsy utworzenia na terenie baz polsko-rosyjskich spółek joint venture. A to nie jest tajemnica, że Rosjanie mieli już wszystko przygotowane: nowe banki, nowe firmy. Sieć, która miała opleść Polskę.

Rozmawiała Hanna Wieczorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska