Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak nie wystartowałem w półmaratonie

Jacek Antczak
Jarosław Jakubczak
To już (nie)oficjalna nazwa: I Nielegalny Półmaraton Wrocławski. Wymyślili ją kilkagodzin po ukończeniu biegu uczestnicy sobotnio-niedzielnego (22-23 czerwca) półmaratonu, który, mimo że około godziny 21.30 został odwołany, to wystartował - samowolnie.

Poza tysiącami już komentarzy, że była to największa kompromitacja organizacyjna Wrocławia w tym roku i w historii biegów ulicznych w Polsce i że jeszcze w tym kraju nikt nie zorganizował wielotysięcznego biegu, zapominając zabezpieczyć jego trasę, jest też wiele głosów entuzjastycznych:

"Uczestniczyłem w zawodach, jakich jeszcze nie było i nigdy już w Polsce nie będzie. Po raz kolejny stolica Dolnego Śląska w oryginalny sposób zapisała się w historii" - napisał Kamil Wójkowski, jeden z około tysiąca biegaczy, którzy pobiegli w nim "nielegalnie".

-"Superbieg, superatmosfera wzajemnej solidarności"- pisali inni, opisując swoje przygody na "niezabezpieczonej" trasie. Czy taki bieg się już nie powtórzy? Nie byłbym taki pewien.

Myślę, że miasto, w którym kiedyś urodziło się zjawisko zwane Pomarańczową Alternatywą, powinno się liczyć z tym, że prędzej czy później ktoś wpadnie na pomysł, by kontynuować (nie)chlubną tradycję organizowania kolejnych edycji - survivalowego biegu ulicami Wrocławia: między samochodami, po torowiskach tramwajowych i chodnikach, bez wody, odżywek, pomiaru czasu, nagród dla zwycięzców. Bo tak wyglądał "nocny pół-maraton" po jego odwołaniu. Podobnie jak wielu kibiców i niedoszłych półmaratończy-ków, wracając rozgoryczony, podziwiałem i zazdrościłem tym "zbuntowanym, anarchistycznym biegaczom", choć uważam, że to cud, iż nikomu nic się nie stało. Zresztą gdybym stał na starcie 300 metrów bliżej, byłbym wśród nich. A było tak.

Godzina 20, sobota 22.07
Czterotysięczny tłum kłębi się na linii startu. Stoję jakieś 200 metrów dalej w okolicach strefy biegaczy szykujących się na czas w okolicach 2 godzin. Głośników nie ma, więc nikt nie wie, dlaczego nie startujemy. Dopiero ok. godz. 20.20 dochodzi do nas podawana sobie z ust do ust informacja, że bieg przesunięto na godz. 21, gdyż są jakieś trudności z zabezpieczeniem trasy. Biegacze rozkładają się gdzie popadnie, rozgrzewają się, rozciągają zniecierpliwieni. Ale nastroje nie są najgorsze.
"Miał być nocny, no to naprawdę będzie nocny, a nie wieczorny" - stwierdza ktoś z zadowoleniem. Nikomu przez myśl nie przychodzi, że bieg w ogóle nie wystartuje.

Godzina 21
Wszyscy wracają na start. Stoję z przyjaciółmi debiutantami jeszcze dalej, w okolicach tablicy na czas 2.20. Frustracja narasta, pojawia się lawina komentarzy i dyskusji, ale dalej nikt nic nie wie, no chyba że ci, którzy stoją bliżej startu. Głośników nie ma, ale szeptanka działa, więc dowiadujemy się, że start został przełożony na21.30. Nieliczni biegacze rezygnują ze startu.

Godzina 21.40
Z przodu peletonu startowego słychać gwizdy. Tłum zaczyna wracać do hali AWF po rzeczy zostawione w depozycie. Bieg odwołano - przekazują sobie, w co większość jeszcze przez chwilę nie może uwierzyć. Nagle na początku jakieś poruszenie, słuchać huk, jakby starter wystrzelił. Tłum zafalował. Potem okaże się, że gwizdy zagłuszyły komunikat dyrektora biegu, zaczęto spontanicznie odliczać:" dziewięć, osiem…", a po "trzy, dwa, jeden, start" kilkuset, może nawet tysiąc biegaczy najzwyczajniej w świecie wystartowało. Jak wynika z relacji wielu z nich dopiero po dwóch, trzech czy pięciu kilometrach zorientowało się, że "biegnie nielegalnie"- kiedy policja kierowała ich na chodniki, na torowiska tramwajowe, wzywała do zejścia z trasy i zakończenia biegu. Bardzo niewielu rezygnowało. Okazało się, że nie było już punktów z napojami, pomiarów czasu, a na pl. Jana Pawła II trzeba było pokonywać przejście podziemne, zbiegając i wbiegając po schodach.
Na całej trasie panował kompletny chaos komunikacyjny, wielu policjantów pomagało biegaczom, inni obojętnie się przyglądali, jeszcze inni mieli to wszystko gdzieś i siedzieli w samochodach zaparkowanych przy trasie.
Decyzja organizatorów o od-wołaniu biegu, być może konieczna - która w ogóle nie dotarła bezpośrednio do większości biegaczy, bo jej po prostu nie usłyszeli - mogła spowodować o wiele większe nieszczęście. Spowodowała jednak horror komunikacyjny na ulicach miasta. Cóż, noc świętojańska.

Godzina 23
Pierwsi biegacze oklaskiwani przez wiernych kibiców wbiegają na metę - czasy mierzyli na własnych zegarkach. Ostatni docierają o pierwszej w nocy. Odbierają medale, które mogli wziąć również ci, którzy nie uczestniczyli w nielegalnym biegu (wielu żałowało też, że nie wystartowali). Na pergoli stadionu trwa after party, jakby nic się nie stało.
Tematem przewodnim są jednak dyskusje o niewiarygodnej kompromitacji organizatorów i miasta Wrocław. Nikt nie jest w stanie uwierzyć, że ci sami ludzie, którzy zorganizowali 30 maratonów, nie potrafili sobie poradzić z zabezpieczeniem biegu na dystansie o połowę krótszym.

Nikt nie wątpi, że dostanie zwrot kilkudziesięciu złotych wpisowego; większość zastanawia się, co ze zwrotem kosztów podróży i hoteli. Bo kosztów wielkiego zawodu, rozgoryczenia, poczucia bezsilności i straty czasu (nierzadko wielomiesięcznych przygotowań do startu) nikt nie jest w stanie biegaczom zrekompensować.
"Moja noga nigdy nie stanie we Wrocławiu", "Wrocław, największa wiocha w Polsce" - to tylko najłagodniejsze z określeń, jakie można było usłyszeć od gości imprezy z najdal-szych zakątków Polski i zagranicy.

Niedziela, 23.07
Mimo przeprosin prezydenta i zdymisjonowania dyrektora biegu, emocje nie opadają. Kiedy wiceprezydentmiasta stwierdziła, że po tej "wpadce" władze zrobią wszystko, by odzyskać zaufanie biegaczy z całej Polski, jeden z nich słusznie zauważył, że "wpadka to by była, gdyby na którymś punkcie zabrakło kubków z wodą. To, co się stało, jest kompromitacją i skandalem na wielką skalę".

W ten sposób miasto Wrocław w maratonie znalazło się na zakręcie i w slangu biegaczy "natknęło się na ścianę" - dopadł je kryzys i ledwie dyszy, a 31. Maraton Wrocław już za 3 miesiące, 15 września. I albo w jakiś sposób - nie mam pojęcia, w jaki - sobie z tym poradzi, albo padnie na mecie niczym legendarny Filippides po przebiegnięciu z Maratonu do Aten.
Tylko w ostatnich słowach, zamiast wypowiedzieć "zwyciężyliśmy", powie "ponieśliśmy klęskę" i zniknie, albo spadnie na ostatnie miejsce na maratońskiej mapy Polski. A to klęska - bo bieganie przeżywa wielki boom, jest naj-popularniejszym sposobu spędzania wolnego czasu przez ludzi na całym świecie, a maratony są tego ukoronowaniem.
PS Do zobaczenia w sierpniu na II Półmaratonie w Henrykowie, który organizuje- wzorcowo - jeden człowiek, wrocławianin, z pomocą władz malutkiej gminy, domu kultury i zakonników z opactwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska