Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak narodził się „Mistrz”. Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku już w kinach. To historia „Teddy’ego”, pięściarza z KL Auschwitz

Ryszarda Wojciechowska
Ryszarda Wojciechowska
To jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku. „Mistrz” z Piotrem Głowackim jako odtwórcą głównej roli – produkcja inspirowana historią pięściarza z KL Auschwitz Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego, który podczas wojny walczył o życie na obozowych ringach. Film wchodzi do kin 27.08.2021 r.

„Mistrz” wchodzi do kin. Niezwykła historia pięściarza z KL Auschwitz Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego

„Mistrz” to ponadczasowa opowieść o niezwykłym człowieku, o pasji, która ratuje życie i pomaga pokonać największe, niewyobrażalne zło. Tytułowy bohater to Tadeusz Pietrzykowski, który, niczym biblijny Dawid, walczył na obozowej arenie z Goliatem, tak jak każdy z nas na co dzień zmaga się z przeciwnościami losu. Reżyserem tego ciekawego obrazu jest Maciej Barczewski, doktor habilitowany nauk prawnych, wykładowca i profesor Uniwersytetu Gdańskiego, a także producent i scenarzysta.

Jak narodził się „Mistrz”. Jeden z najbardziej oczekiwanych filmów roku już w kinach. To historia „Teddy’ego”, pięściarza z KL Auschwitz

Profesor Barczewski do świata filmu szedł jednak nietypową drogą. Nie tak jak większość filmowców, którzy startują w zawodzie tuż po skończeniu jednej z filmowych szkół. Reżyser „Mistrza” zaczął najpierw od prawa.

Nie zgadza się jednak z moją tezą, że w świecie filmowej produkcji pojawił się dopiero niedawno. Tłumaczy, że od lat funkcjonował na obrzeżach tego filmowego świata dzięki prawu autorskiemu, którym się zajmuje.

– To dziedzina prawa, która funkcjonuje w organicznym wręcz powiązaniu z działalnością twórczą. Nie będę ukrywać, że wybór prawa autorskiego podyktowany był także faktem, że działalność twórcza była bliska mojemu sercu. Pozornie niezwiązane ze sobą dziedziny, tak naprawdę wyrastają z tego samego pnia – tłumaczy.

– Wejście w świat filmu to nie była zmiana zawodu, tylko organiczny rozwój, rozszerzenie tego, czym się do tej pory zajmowałem. Dziś uważam, że te dwa światy, po prostu, nosiłem w sobie – dodaje.

Jest jak człowiek orkiestra, który nie tylko napisze scenariusz do swojego filmu i wyreżyseruje go, ale jeszcze jako producent znajdzie na produkcję pieniądze.

Słysząc to, reżyser żartem przypomina pewne powiedzenie, że jak się ktoś zna na wszystkim, to zachodzi obawa, że nie zna się na niczym.

– Dlatego teraz staram się koncentrować wyłącznie na reżyserii – puentuje.

Zaczęło się od „My Pretty Pony”

Jego pierwszy film krótkometrażowy, „My Pretty Pony” (2017) na wielu liczących się międzynarodowych festiwalach rozpruł worek z nagrodami.

– Z dzisiejszej perspektywy ten film był moją szkołą filmową. Niezależnie od tego, że wcześniej uzyskałem dyplom Gdyńskiej Szkoły Filmowej na nieistniejącym już kierunku produkcja audiowizualna. Ale to przy „My Pretty Pony” uczyłem się produkcji, montażu, scenopisarstwa i reżyserii – opowiada.

Przystępując do pracy nad filmem krótkometrażowym, wiedział jedno, że nie będzie to kolejny krótki metraż o problemach smutnego blokowiska, po którym widza dopada depresja. Nie chciał iść tą drogą. Chciał nakręcić krótki metraż, w którym widz ujrzy odrobinę światła w tym bardzo czasami mrocznym świecie.

Przyznaje, że chciał, aby film zaistniał, żeby ktoś zwrócił na niego uwagę. Bo to byłoby przepustką do filmu pełnometrażowego.

Po długich rozmyślaniach nad tematem – jak wspomina – doszedł do wniosku, że zaadaptuje utwór jakiegoś znanego pisarza. Pomyślał o prozie Stephena Kinga, w którym zaczytywał się jako nastolatek. Przeanalizował jego opowiadania. Sprawdził, które z nich jeszcze nie zostały zaadaptowane przez kino. A jest ich niewiele. Na szczęście kilka opowiadań jeszcze zostało.

– Szczególnie ujęło mnie opowiadanie „My Pretty Pony”. Było całkowicie spoza świata horroru. Dotyczyło czasu i jego upływu. A dla mnie czas to niezwykle fascynujący materiał kinematograficzny. Także dlatego, że jako filmowiec mam nad nim władzę. Czas to nasze największe dobrodziejstwo i jednocześnie przekleństwo. Najbardziej życiodajna i destrukcyjna siła. Nic dziwnego, że tak fascynuje, nie tylko mnie – opowiada.

Kiedy już wybrał opowiadanie, wysłał list do Stephena Kinga z pytaniem, czy mógłby je zekranizować? Pisarz zgodził się, pod jednym warunkiem, że zapłaci mu za to... dolara.

– Poszedłem do kantoru, kupiłem jednodolarowy banknot i wysłałem razem z umową do Kinga – wspomina Marcin Barczewski.

Szczęśliwie „My Pretty Pony” zarezonowało przede wszystkim na Zachodzie. W Polsce zrobiło się o filmie głośno dopiero wtedy, kiedy jak burza szedł przez wielkie, międzynarodowe festiwale, m.in. w Los Angeles, Londynie, Nowym Jorku, zdobywając nagrody.

– Lepiej późno niż wcale – mówi żartem Barczewski o tym zauważeniu filmu w Polsce i dodaje, że jednak ten krótki metraż pozwolił mu nie tylko uwierzyć w siebie, ale też otworzył mu drzwi do filmowego debiutu pełnometrażowego.

I tak narodził się „Mistrz”....

„Mistrz” to niezwykła historia Tadeusza Pietrzykowskiego – pięściarza, który zdobył tytuł Mistrza Wszechwag obozu koncentracyjnego Auschwitz. I który pięściami wywalczył sobie życie.

Kiedy pytam reżysera, jak znalazł takiego bohatera, odpowiada, że geneza tego filmu była złożona.

– Od lat interesuję się tematyką II wojny światowej, a w szczególności samego obozu Auschwitz-Birkenau, którego więźniem był również mój dziadek. Przez wiele lat mieszkałem z nim pod jednym dachem. Oświęcimską tematykę mieliśmy więc w krwioobiegu rodzinnym. Była mi w jakiś niezwykły sposób bliska. Kiedy myślałem, o czym chciałbym nakręcić swój pełnometrażowy debiut, doszedłem do wniosku, że muszę „zrzucić” z siebie ten oświęcimski balast, który tak mocno siedział w mojej głowie i w sercu.

– Kilka lat temu przeczytałem opowiadania obozowe Tadeusza Borowskiego, na podstawie których Andrzej Wajda nakręcił „Krajobraz po bitwie”. I tam znalazłem zdanie, które mnie zaintrygowało:

„Jeszcze tkwi tu pamięć o numerze 77, który niegdyś boksował Niemców, jak chciał biorąc na ringu odwet za to, co inni dostali na polu” – opowiada.

To jedno zdanie zafascynowało go, bo mówiło o nieznanej mu wcześniej postaci, która dla więźniów Auschwitz-Birkenau stała się symbolem zwycięstwa nad nazistowskim terrorem.

Numerem 77 oznaczony był Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski, przed wojną bokser warszawskiej Legii i kadry polskiej, jeden z wychowanków legendarnego trenera Feliksa Stamma.

– To była dla mnie historia, na którą się czeka. Uruchomiła mi się wyobraźnia. Zobaczyłem, jak w miejscu zagłady jeden Polak w pewien symboliczny sposób wygrywa z nazistami. Bierze odwet, można powiedzieć, za te wszystkie nieszczęścia, które spotykały innych więźniów. Zacząłem badać temat, szukać informacji o Tadeuszu Pietrzykowskim, skontaktowałem się z jego rodziną – wspomina.

Dziwił go fakt, że nikt wcześniej nie sfilmował tej niezwykłej historii. Dopiero rodzina Pietrzykowskiego wyjaśniła mu, że nie był pierwszym filmowcem, który się do nich zgłosił. Ta historia zainteresowała nawet samego Andrzeja Wajdę. Ale, jak stwierdziła córka PietrzykowskiegoBarczewski był pierwszym tak zdeterminowanym, który jak zapowiedział, że zrobi ten film, to zrobił.

Sam reżyser żartuje, że w nim też zrodził się sportowy duch walki, który doprowadził go do szczęśliwego finału.

Niektórzy recenzenci pisali, że jego „Mistrz” to opowieść niemal hollywoodzka, która silnie działa na emocje.

– Są osoby, którym taki hollywodzki sposób narracji odpowiada i są tacy, którzy zżymają się na tę konwencję, uznając ją za coś gorszego. Przymykam na to oko. Przecież to hollywodzka fabryka snów zawładnęła masową wyobraźnią, bo tam wiedzą, jak poruszać emocje, o które przecież chodzi w kinie. Daj Boże, jeśli jeszcze skusi do pewnych przemyśleń. Wtedy – moim zdaniem – spełnia swoją rolę – puentuje profesor Barczewski.

Teraz „Mistrz” będzie już żył własnym życiem.

Przedpremierowy pokaz filmu „Mistrz” w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. 24.08.2021 r.

Przedpremierowy pokaz filmu „Mistrz” w Muzeum II Wojny Świat...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska