Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak IIIA pokonała Armię Radziecką, czyli dlaczego nie umiemy zarabiać na historii

Arkadiusz Franas
Arkadiusz Franas - redaktor naczelny Gazety Wrocławskiej
Arkadiusz Franas - redaktor naczelny Gazety Wrocławskiej fot. Paweł Relikowski
To był niezbyt piękny zimowy poranek roku 1983, początek grudnia. Kilku uczniów wrocławskiego liceum, mocno rozczarowanych prezentami mikołajkowymi, bo cóż w PRL-u mógł przynieść Mikołaj, kombinowało, jakby tu rozładować buzujące hormonami umysły i ciała. Na podwórku leżał mokry śnieg, oni mieli silne ręce, a ulicą z rzadka, jak to w tamtych czasach, przejeżdżały auta. W młodych umysłach błyskawicznie udało się połączyć te elementy i rozpoczęło się polowanie.

Najtrudniej oczywiście było śnieżką trafić w malucha, ale młodzi wrocławianie rzadko chybiali. Ku ogromnemu zdziwieniu przechodzącej nauczycielki, licealiści z IIIA nie przestali rzucać, gdy na ulicy pojawiła się kolumna samochodów z pobliskiej jednostki Armii Radzieckiej. Co gorsza, bombardowanie stało się intensywniejsze. Nauczycielka w mgnieniu oka zareagowała i miotłą stojącą przy schodach zagoniła napastników do budynku szkoły.

Gdy już wszystkim się wydawało, że owo międzynarodowe starcie przeszło niezauważone, nastąpił kontratak. Dnia następnego w liceum pojawiło się kilku oficerów już Ludowego Wojska Polskiego i urządziło uczniom pogadankę o obronności Układu Warszawskiego oraz podstawowe przeszkolenie z użycia maski pgaz. oraz co robić w razie wybuchu atomowego na pobliskich działkach.

A owa grupa młodzieńców, w tym wyżej podpisany, do dziś twierdzi, że w ten sposób rozpoczął się proces wyrzucania Armii Radzieckiej z Wrocławia, który szczęśliwie zakończył się 16 czerwca 1993, a 17 września tego samego roku na całym Dolnym Śląsku i w Polsce.

Ten przydługi wstęp wspomnieniowy to nie akces do jakiejkolwiek organizacji kombatanckiej. To pokazanie, że pobyt Armii Radzieckiej w Polsce to także element historii tego kraju, nas wszystkich. Tak samo jak bitwa pod Grunwaldem, Krzyżacy na Pomorzu, wóz Drzymały, zdobycie Festung Breslau czy przesiedlenia po II wojnie światowej. Element historii, z którym jakoś nie potrafimy sobie poradzić. Że to była zła historia? To była zła ówczesna rzeczywistość. Ale jakoś lubimy ją wspominać. Bo oprócz tych złych pamiętamy i te sympatyczne fragmenty.

Wystarczy tylko przywołać "Małą Moskwę" Waldemara Krzystka. A proszę popytać legniczan, którzy wtedy żyli w tym mieście. Jakie oni interesy robili, jak wielu opowiada to w stylu "wtedy to się tu żyło....". Jeszcze raz powtarzam: nie oznacza to, że mamy zapomnieć o całym złu wyrządzonym przez system sowiecki, ale nie wymażemy go gumką myszką. Był w naszej historii, był czymś złym, ale dla wielu był fragmentem ich życia. Czasami po prostu, po ludzku fajnego życia. Nie musimy wszystkiego traktować "na kolanach" i z precyzją godną szwajcarskiego zegarmistrza. Co z tego, że każdy znający choćby tylko w zarysie dzieje Polski dziwi się, oglądając "Czterech pancernych i psa", że załoga Rudego tak się cieszy, przekraczając Bug. Bo przecież wiadomo, że w 1944 roku każdy normalny człowiek, czyli Gustlik i Janek Kos, wiedział, że to już prawie centralna Polska, a nasze ziemie zaczynały się kilkaset kilometrów wcześniej. A granicę na Bugu wyznaczono dopiero w lutym 1945 roku w Jałcie. Ten film nadal oglądają miliony.

A wracając do wojsk radzieckich na Dolnym Śląsku, to nadziwić się nie mogę, jak nie potrafimy tego faktu wykorzystać. Jak władze miast boją się na tym wątku budować swoją tożsamość albo, brutalnie mówiąc, zarabiać.

Pewnie już o tym kiedyś wspominałem, ale nigdy nie zapomnę muzeum w Jiczinie, mieście Rumcajsa. Muzeum piękne, choć trochę siermiężne. Ale jest i działa. I w jednej z sal wisi ogromne zdjęcie. A na nim wielka manifestacja poparcia hitlerowskich władz miasta. Czesi po prostu przestali się codziennie zastanawiać nad tym, co było i dlaczego tak się wtedy zachowali. Oni pogodzili się z tym. Po prostu to było, pewnie nie są tym zachwyceni, ale też tego nie ukrywają.

Dlaczego do dziś w Legnicy nie ma muzeum, które pokazywałoby tamte czasy? W różnych ich aspektach. Zaręczam, że turyści zjeżdżaliby z całej Europy, a może i świata. Taki skansen Układu Warszawskiego to byłoby coś. Dlaczego tego motywu nie wykorzystują Wrocław, Świdnica czy Bolesławiec? Boją się protestów radykalnych środowisk? Trudno, nigdy wszystkim się nie dogodzi, a radykałowie mają to do siebie, że szybko się męczą. Zwłaszcza jak nikt się nimi nie przejmuje. Niemcy nie mają problemu z tym, by zapraszać turystów do bawarskiego Kehlsteinhaus, czyli Orlego Gniazda. To część dawnej rezydencji Hitlera. Zwiedzanie kosztuje trochę ponad 20 euro. I mało kto odbiera to jako apoteozę twórcy zbrodniczego systemu. To po prostu czysty biznes turystyczny. Z pięknymi widokami. Przecież nikt nie wpadł na pomysł, by wyburzyć Koloseum tylko dlatego, że prawdopodobnie mordowano tam chrześcijan. W Rzymie nie mają z tym problemów. A Malbork? Każdy, kto tylko czytał Sienkiewicza, wie jak wiele zła na naszych ziemiach wyrządzili Krzyżacy. Władzom tamtejszego muzeum nie przeszkadza brać za wstęp 40 złotych wiedza, że mieszkał tam Ulrich von Jungingen i kilku jego poprzedników i następców, co Polskę łupili, ile się dało.

Bo historii nie da się zmienić. Warto ją polubić, ujarzmić i czasami dzięki niej wzbogacić budżet, jakże zawsze niedopięty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska