Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Pałkiewicz. Człowiek, który się nie układa

Katarzyna Kaczorowska
Jacek Pałkiewicz
Jacek Pałkiewicz Sławomir Kowalski / Polska Press
Jacek Pałkiewicz, podróżnik, odkrywca, pisarz, człowiek, o którym prościej jest powiedzieć, gdzie nie był niż gdzie był. W niedzielę odwiedzi Gryfów Śląski, gdzie opowiadał o swojej książce o Dubaju, a nam mówi o swoich pasjach i życiu.

Czy ludzie Panu zazdroszczą? Wielu z nas marzy o przygodach, ale niewielu gotowych jest podjąć wyzwanie.

Zwykle ludzie nie ukrywają, że zazdroszczą mi bogactwa przeżywanych wrażeń i w ogóle tego co robię. Często marzą o egzotycznym świecie, ale znajdują wymówki, że „tym razem” nie mają czasu, mają jakieś zobowiązania, kłopoty zdrowotne, itp. „Pojadę następnym razem”, zapewniają. Wspominam mojego przyjaciela Renzo Rosso, twórcę imperium Diesel, czy Lecha Wałęsę, który po przejściu na emeryturą zamierzał, tak jak głowa Stanów Zjednoczonych Theodore Roosevelt, wybrać się na pionierską wyprawę do Amazonii. Obaj deklarowali gotowość wyjechania ze mną, ale w końcu zawsze wybierali wariant wygodnych i komfortowych wakacji. Bo wiedzieli, że wyprawa z Pałkiewiczem to ciężki chleb, gdzie trzeba dokonywać wyboru między odwagą i ostrożnością, męstwem i chłodną analizą. Trzeba wykazać się wytrwałością i determinacją, krótko biorąc twardym charakterem. A nie wszyscy wierzą, że są w stanie sprostać trudom, upałowi, ogólnej męce.

W polskim piekiełku są też i inne zazdrości. Ludzi niespełnionych razi sukces innych, zgrzytają ze złości zębami, krytykują, wciągają w sieć intryg, bo „jemu się udało”. Stąd żałosne przejawy bezinteresownej zawiści. Z satysfakcją zacytuję słowa mojego „maestro”, znakomitego klasyka dziennikarstwa polskiego Wojciecha Giełżyńskiego: „Nie jestem zazdrosny, nawet Kapuścińskiemu zazdrościłem umiarkowanie. A Pałkiewiczowi k… zazdroszczę. Niemało podróżowałem, ale Jackowi nie sięgam nawet do kolan. Przecież nie Herodot, nie Vasco de Gama, nie Magellan, lecz to on odkrył źródła Amazonki! Gościł go Jan Paweł II i różni prezydenci, na Borneo fetowali go Dajacy – łowcy głów, na Syberii ostatni koczownicy Jukagirzy, na Nowej Gwinei papuascy Bausi, którzy tkwią jeszcze w epoce kamiennej. Jest przyjacielem kosmonautów. On do wszystkich pasuje, z każdym jest za pan brat. I prawie wszystkich opisał z eseistyczną klasą. Wziął w obronę nawet Hiszpanów i ich jedyną (moim zdaniem) skazę charakterologiczną: kult corridy. Mistrzowskie są jego opisy świątynnych kompleksów Angkoru i Machu Picchu oraz uroków Isfahanu. Czuję, że bardzo lubi ludy ‘prymitywne’ i ceni – tak jak i ja – ich swoistą kulturę, której sednem jest życzliwość wobec wszystkiego, co żyje”.

Pana najnowsza książka zatytułowana jest „Pasja życia” – to wznowienie. Czym jest owa pasja? Potrzebą poznawania, ryzyka, przekorą? I kiedy się ona w Panu obudziła?

W szkole nie należałem do prymusów, ale z geografii wiedziałem zawsze wszystko. Pochłaniałem książki Londona, Fiedlera, Stevensona, Defoe i wędrowałem śladami ich bohaterów, wodząc palcem po otrzymanym na urodziny globusie. W głowie utrwaliły się egzotyczne nazwy: Buenos Aires, Luang Prabang, Wyspy Komandorskie, Timbuctu, Tuamotu, Mato Grosso, Zanzibar, Kara Kum. Śniłem o własnych wyprawach i wtedy wiedziałem, że będę podróżnikiem, że będę poznawać świat. Pyta pani, czym jest pasja. To takie luksusowe hobby, któremu człowiek z przyjemnością się oddaje. Angażuje całe serce i energię, bo zachłanność świata związana jest z dociekliwością, poświęceniem, ryzykiem, hartem ducha, otwartością na inne kultury. Ale pasja to nie tylko podróżowanie. Bez niej trudno liczyć na jakikolwiek sukces, w szkole, na boisku lub w pracy. Istnieją miejsca budzące baśniowe skojarzenia, które wciąż pozostają obiektem powszechnej fascynacji.

Na przykład jakie?

Szczególny zachwyt rozbudza otoczony nimbem tajemniczości Silk Road, system karawanowych dróg handlowych, które przez 18 wieków spinały Cesarstwo Chińskie z Bliskim Wschodem i basenem Morza Śródziemnego. Legendarny Jedwabny Szlak, stanowiący jedną z najpotężniejszych marek na świecie – może nawet większą od Disneya czy Coca Coli, od zawsze kusił mnie swoją osobliwą atmosferą, pobudzając wyobraźnię karawanami wielbłądów, nieznanymi krainami czy romantyczno-awanturniczymi obrazami. Ta imaginacja, rozwinięta niegdyś podczas lektury podróżniczej, stała się zalążkiem pomysłu zorganizowania wyprawy Nowy Jedwabny Szlak. Zamierzałem przypomnieć, że w okresie tworzenia przez Piastów podwalin państwowości polskiej, na terenach położonych w dorzeczu Wisły i Odry, znajdował się europejski węzeł dróg handlowych na osi Wschód-Zachód i Północ-Południe, mający istotny wpływ nie tylko na historię polskiej gospodarki, ale i jej rozwój cywilizacyjny. Jeszcze przed nową erą, przez nasze terytorium biegł, od wybrzeża Morza Bałtyckiego przez Wrocław do Włoch i Grecji, Szlak Bursztynowy. Z nim właśnie przecinało się kardynalne odgałęzienie północnej nitki Jedwabnego Szlaku. Kończyło się ono wprawdzie w kolonii genueńskiej na Krymie, ale jego newralgiczna odnoga wiodła w XIII wieku dalej na zachód. Do Kijowa, potem Krakowa, Opola, Wrocławia i w dalszej kolejności, do najbardziej odległej, peryferyjnej mety Szlaku Jedwabnego na wybrzeżu dzisiejszej Francji, Holandii i Wielkiej Brytanii.
Międzynarodowy projekt, wpisując się w 100-lecie niepodległości Polski, przewidywał szereg działań popularyzujących rozpoznawalność naszego kraju, jego dorobek, gospodarkę, historię, oraz atrakcyjność turystyczną. Nie bez znaczenia było też odświeżenie śladów polskiej diaspory, umocnienie jej tożsamości i identyfikacji z Ojczyzną. Wszystko to pod auspicjami UNESCO i wspierane przez rządy sześciu krajów. Niestety, w wyniku powikłań politycznych, nie spełnienia zobowiązań ze strony jednego z głównych oficjalnych patronów wyprawy, pojawił się cały szereg komplikacji, które uniemożliwiły realizację założonego celu.

Ale broni Pan nie składa?

Nieraz uświadamiam sobie, że zaliczam się do kategorii osób nad wyraz uprzywilejowanych, tak jakbym wygrał los na loterii. Dzięki pasji jestem spełniony, robię dokładnie to, co sprawia mi przyjemność, doświadczam wciąż nowych emocji i żyję pełnią życia.

Amazonka, Dubaj, Syberia, Angkor. Chyba prościej byłoby powiedzieć, gdzie Pan nie był. Co Pana gna w konkretne miejsca?
O filozofii mojego podróżowania tak kiedyś napisałem: w lesie były dwie ścieżki, wybrałem mniej uczęszczaną. Zawsze wędrowałem z dala od tras turystycznych, szukając mało poznanych plemion, zapomnianych zabytków, nie odkrytych niezwykłych miejsc. Na spotkaniach autorskich często pytają, ile przebyłem kilometrów, ile zaliczyłem krajów, w ilu hotelach mieszkałem. Z pewnością, nie jeden odnotowuje takie swoje rekordy, ja zawsze stawiałem na jakość, a nie na ilość. Podobnie jak Jurek Kukuczka. W 1987 r. znalazłem dla niego we Włoszech silnych sponsorów, za co odwzajemnił się zabierając mnie na swoją zimową wyprawę na Annapurnę. Lecąc do Kathmandu zwierzył mi się, że w rywalizacji z Messnerem, kto pierwszy zdobędzie wszystkie ośmiotysięczniki, nie zamierza iść na łatwizny, jak robił to Włoch. W dalszym ciągu kontynuował wspinaczkę w dużo trudniejszym stylu, czyli nowymi drogami, lub w okresie zimowym.

Czym jest więc dla Pana odkrywanie świata?

Dla mnie odkrywanie świata to narkotyk. Narkotyk wymagający coraz większej dawki, napięcia, głodu świata, adrenaliny. Przez 47 lat zgromadziłem dużo rzetelnej wiedzy i przeżyć. Nie chciałbym wpadać w nostalgię, ale zdążyłem jeszcze w ostatniej chwili poznać dawną Azję. Widziałem jak upływający czas odcisnął niszczące piętno na okruchach niepamiętnych lat. W miejscu wydeptanych ścieżek karawanowych powstały drogi asfaltowe i trasy kolejowe, a dwugarbne wielbłądy zostały wyręczone przez ciężkie tiry zaopatrzone w nawigację satelitarną. Człowiek niszczy perły światowego dziedzictwa cywilizacyjnego. W 2009 r. podziwiałem w Palmirze łuk tryumfalny z II wieku, w sześć lat później bojówkarze Państwa Islamskiego dokonali tam ogromnych zniszczeń. Ponury koniec spotkał także bezcenne starożytne obiekty w Iraku, które bez uszczerbku trwały w nienaruszonym stanie przez 14 wieków, a teraz zostały zburzone za pomocą młotów pneumatycznych i rozjechane buldożerami. Na szczęście dochowało się jeszcze wiele żywych śladów tamtej epoki, w których można się dzisiaj zanurzyć. Antyczne ruiny, które dotrwały do naszych dni, ocaliły swój czar i świadectwo dawnych kultur”.

Jak to jest iść pod prąd – wyprawa, która ustaliła źródła Amazonki była przecież takim pójściem pod prąd, w przenośni i dosłownie.

Mówią, że ja się nie układam, że jestem bezkompromisowy i bardzo wymagający. Ale w tym wszystkim nie szukam też dróg pod prąd. Przez moją pryncypialność straciłem niektórych znajomych. Na jakiejś męskiej kolacji Marian Zacharski pochwalił się, że swego czasu rosyjski ambasador zaprosił go na polowanie na tygrysy na dalekiej Kamczatce. Znam dobrze ten region i wiem, że tam nigdy nie było tych zwierząt. Zacharskiego ukłuło poddanie w wątpliwość jego słów, co w konsekwencji doprowadziło do zakładu, z którego przegrany nigdy się nie wywiązał. Na wykładach dla studentów dzieląc się swoim doświadczeniem ze strategii przetrwania w skrajnie surowych i niegościnnych środowiskach, opowiadam, że „pływałem pod prąd, żeglowałem pod wiatr, przeto wierzę w rzeczy niemożliwe”. Bo człowiek nie jest stworzony do klęski, potrafi walczyć nawet w przegranej sprawie. Wystawiony na ciężką próbę zawsze jest w stanie przekroczyć własne bariery, poruszać się „pod prąd”. A do tego wcale dużo nie potrzeba.

Naprawdę?

Wystarczy tylko determinacja i wiara w sukces. Tylko, albo aż tyle. Iść pod prąd to stanąć pod obstrzał i oskarżenia. Jestem wrogiem numer jeden poprawności politycznej, trampoliny dla politycznych karierowiczów i urzędniczego tchórzostwa. Stoję daleko od politycznych rozgrywek i przetargów, ale nie potrafię pozostać biernym i bezkrytycznym wobec niosącej zagrożenie islamizacji Europy. Imigranci przynoszą na nasz kontynent nie tylko swoje obyczaje, religię, ale także fanatyczny radykalizm, przywiązanie do średniowiecznego szariatu i pogardę dla demokracji Nie przebieram w słowach, wytykając europejskim elitom posuniętą do granic absurdu paranoiczną zasadę political correctness. To drakońskie podejście wywołuje z różnych stron zarzuty o nietolerancję, rasizm, ksenofobię, dyskryminację rasową. Niektórzy wytykają mi filorosyjskość, mówią, że wkraczam na śliski grunt. A ja jestem tylko filonormalny, stoję ponad politycznymi podziałami. Mój przyjaciel, doktor Andrzej Łakota z Wrocławia utytułował mnie ambasadorem normalizacji dobrosąsiedzkich stosunków z Rosjanami. Właśnie z Rosjanami, a nie z Kremlinem. Kilka lat temu zorganizowałem wyprawę „Szlakiem polskich badaczy Syberii”, przypominającą o chlubnych polskich kart w dziejach badawczo- odkrywczych zauralskiej krainy. Mało poczyniono starań, aby burzliwe losy rzeszy wybitnych badaczy, którzy którzy bez reszty oddali przybranej ojczyźnie serca i umysły, znalazły zasłużone miejsce w naszym kraju. Imieniem sławnej trójki: Aleksander Czekanowski, Jan Czerski, Benedykt Dybowski, oraz wielu innych, nazwano na Syberii pasma górskie, szczyty, przełęcze, doliny, miasta. Pokłosiem wyprawy było odsłonięcie w Pietropawłowsku Kamczackim tablicy pamiątkowej poświęconej Benedyktowi Dybowskiemu, zesłańcowi politycznemu, zasłużonemu badaczowi Syberii. Gubernator Kamczackiego Kraju Władymir Iljuchin w swoim przesłaniu do mnie napisał: „To ważne dla Kamczatki wydarzenie niesie za sobą bezcenną misję. Syn polskiego narodu Benedykt Dybowski pozostawił zaszczytną pamięć w historii Rosji. (…)”.

Uczy Pan ludzi pokonywania strachu, własnych słabości, ale jak Pan sam się tego uczył? Co było najtrudniejsze?

Tego nie wynosi się z akademickich podręczników, liczy się doświadczenie, najlepiej ekstremalne. Któregoś dnia postanowiłem przepłynąć samotnie ocean szalupą ratunkową, aby udowodnić, że rozbitek, jeśli nie podda się, ma szanse na uratowanie. Najtrudniejszą próbą był sztorm. Fale zalewały łódź i nieustannie musiałem wylewać wodę. Nie jadłem i nie spałem, piekła przeżarta solą skóra. Trząsłem się z zimna i ze strachu. Ciążyła mi bezkresna samotność. W nocy strach miał jeszcze większe oczy. Modliłem się do Matki Boskiej Częstochowskiej i czułem, że jakaś niewidzialna siła napawa mnie odwagą. Modlitwa w krytycznych sytuacjach wzmacnia morale człowieka. Marzyłem o spotkaniu jakiegoś statku. Ale kiedy, po kilku dniach, kubański statek chciał mnie ratować, szarpałem się w rozterce. Poddać się, czy nie. Jeśli uznam się za pokonanego, to czy później to sobie wybaczę? Tak? Nie? Wreszcie zapadł męski wyrok: Nie! Płynę dalej! To „nie” przy burcie statku, który ofiarował mi bezpieczeństwo, ludzki posiłek i gwarancję powrotu do rodziny, było najwartościowszą lekcją i największym zwycięstwem mojego życia.

Dużo jest Pan w stanie wytrzymać?

Wytrzymałość organizmu balansującego na krawędzi, przechodzi nieraz wszelkie wyobrażenie. Dzięki determinacji i motywacji, człowiek zdolny jest do wielu zaskakujących wyczynów, potrafi wygrywać z ograniczeniami, jakie wydaje się narzucać ludzki ustrój. Znamy wiele niesamowitych zwycięstw na krawędzi, które zdumiewają naukowców. Kiedyś zabrałem się ze słynną karawaną azalai na Saharze w Mali. W ciągu 10-12 godzin pokonywaliśmy ponad 40 kilometrów. Ciało było obolałe, paliła odsłonięta skóra twarzy, miałem poranione wargi i opuchnięty język. Wrogie słońce i martwa cisza wisząca w kosmicznej pustce, wprowadzały w stan odrętwienia. Chwilami popadałem w delirium, przed oczami migały czerwono-czarne płatki. Bałem się, żeby temperatura mojego ciała zbytnio nie urosła, bo od hipertermii już krótka droga do udaru cieplnego, a potem zgonu. Każdego ranka męczyła mnie uporczywa myśl, że czeka mnie kolejny maratoński dystans. Opadałem z sił, miałem obdarte nogi, ulga przychodziła dopiero wieczorem, kiedy rozkoszny chłód regenerował siły, a ceremonia picia mocnej herbaty, podnosiła nadwerężone morale. Wspomagał mnie hart ducha i niezłomna determinacja. Po 17 dniach dowlokłem się do Timbuctu, gdzie przez tydzień kurowałem moje poranione stopy. Pokonałem siebie. W oazie pełnej tryumfu zieleni i życia, mogłem kąpać się i pić. Bez ograniczeń. Klimatyzacja, posiłek przy stole, zimne piwo, świeże owoce i filiżanka espresso dopełniały pełnię szczęścia. To był luksus nie do opisania. Ciało człowieka zna ograniczenia, ale umysł – nie. Dlatego w chwilach słabości fizycznej trzeba uciekać się do psychiki: „Człowiek nie jest stworzony do klęski” – wspominał Ernest Hemingway. „Można go zniszczyć, ale nie pokonać”. Zaś anonimowy podróżnik zapisał: „Nie ma w życiu beznadziejnych sytuacji, są tylko ludzie, którzy stają się bezradni wobec nich”.

Podróżnik powinien być człowiekiem otwartym na inne kultury, na ludzi. Co było dla Pana w tych innościach największym zaskoczeniem?

Oczywiście, istotne są poprawne stosunki z miejscową ludnością. Kluczem do dobrych kontaktów jest otwartość i uśmiech. Zawsze staram się być przyjaznym, uprzejmym i szanować tradycyjną tożsamość. Szanuję odrębność kulturową i religijną. W krajach muzułmańskich, czyli w bardzo odmiennej rzeczywistości, nigdy nie zapominałem o przestrzeganiu norm zwyczajowych. Najbardziej zaskakują mnie dbające o swoje środowisko plemiona, tzw. prymitywne. Nikt tam nie zetnie o jedno za dużo drzewo, które nie jest przydatne, czy nie zabije dodatkowego zwierzęcia na obiad. Biały człowiek z kręgu bezgranicznej konsumpcji, tego nie potrafi.

Jednym z bohaterów pana książek jest Benedykt Polak, mnich, który z Wrocławia wyruszył z poselstwem do chana, a który najpewniej zainspirował Marco Polo do jego opowieści, najpewniej zmyślonych. Dlaczego podróżnik „bierze na warsztat” innego podróżnika?

Nigdy nie potrafiliśmy sprzedać swoich sukcesów. Świat mało poznał nasze piękne karty, bo nie potrafimy zapewnić im odpowiedniej promocji. Kiedyś w rozmowie z konsulem Moniką Kwiatosz z Wrocławia doszliśmy do wniosku, że czas najwyższy przybliżyć figurę zapomnianego franciszkanina Benedykta Polaka. Wraz z Krzysztofem Petkiem napisaliśmy książkę (wydawnictwo Narodowe Centrum Kultury) o pierwszym znakomitym polskim podróżnikiem, odkrywcy Imperium Mongolskiego. Podróż Benedykta Polaka, z racji ogromnej doniosłości naukowej i autentyczności relacji, uważana jest za jeden ze słupów milowych historii i geografii światowej. Trzeba też podkreślić „survivalowy” aspekt tego niezwykłego przedsięwzięcia i heroizm skromnego zakonnika. Jego relacja stanowi pierwszy w literaturze europejskiej opis imperium Mongołów, nie ustępujący nawet późniejszemu opisowi Marco Polo.

Czy świat wciąż czeka na odkrycia geograficzne i przyrodnicze? Jeśli tak, to na jakie? Czego jeszcze nie wiemy i czego zapewne się nie dowiemy?
Wielkie odkrycia geograficzne z epoki wiktoriańskiej dawno dobiegły kresu. Mimo wszystko, nie zamknęły one swoich kart i pozostawiają jeszcze dużo wolnej, różnorodnej przestrzeni w środowisku astronomów, biologów, genetyków czy badaczy oceanów.

Jest Pan członkiem Królewskiego Towarzystwa Geograficznego – z rekomendacji Heyerdahla. To powód do dumy, ale chyba też zobowiązanie i potwierdzenie słuszności życiowych wyborów.
Byłem pierwszym Polakiem od czasów Edmunda Strzeleckiego, który miał zaszczyt wejść do tego elitarnego klubu. Takie uhonorowanie porównuję do Orderu Odrodzenia Polski czy Bene Merito, odznaczenia ministra spraw zagranicznych, przyznanych za „istotne osiągnięcia promujące i wzmacniające pozycję naszego kraju na świecie”. To szczególne wyróżnienia za lata życia podporządkowanego jednej pasji: podróżowaniu i przekraczaniu granic w najbardziej surowych środowiskach na Ziemi. Nobilitacją są także prelekcje w krajowych Towarzystwach Geograficznych, wykłady uniwersyteckie i spotkania w prestiżowych ośrodkach kulturalnych na świecie.

Jakie jest Pana najnowsze marzenie, czy też pragnienie – podróżnika, ale też człowieka?
Miła pani, nie chciałbym zawieść, ale w moim słowniku nie ma słowa marzenie. Po prostu nie odkładam pomysłów na jutro, do szuflady, tylko zabieram się do ich zrealizowania.

26 sierpnia (godz. 15.00) Jacek Pałkiewicz wystąpi jako gość specjalny LATA Z KSIĄŻKĄ w Gryfowie Śląskim. Dziennikarz, odkrywca źródła Amazonki, twórca survivalu w Europie, będzie promować dwie książki „Pasja życia” i „Dubaj, prawdziwe oblicze”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska