Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Olszewski, mąż Agaty Mróz: Codziennie mam dzień ojca i codziennie jest dzień dziecka

Anita Czupryn
Jacek Olszewski z córeczką Lilianą. Po śmierci żony, znanej siatkarki Agaty Mróz, poświęcił się wychowaniu córeczki. Liliana miała wtedy 2 miesiące
Jacek Olszewski z córeczką Lilianą. Po śmierci żony, znanej siatkarki Agaty Mróz, poświęcił się wychowaniu córeczki. Liliana miała wtedy 2 miesiące Fot. Sylvia Dąbrowa
Codziennie mam dzień ojca i codziennie jest dzień dziecka - mówi Jacek Olszewski. Mąż zmarłej osiem lat temu siatkarki Agaty Mróz opowiada o swoim samotnym ojcostwie, o jego cieniach, ale też przede wszystkim o blaskach bycia tatą.

Samotni ojcowie w Polsce to wciąż sytuacja nieczęsta, choć nie jest już tak nietypowa, jak to zwykliśmy sądzić. Bo też i dzisiejsi ojcowie to nowe pokolenie; znacznie różnią się od naszych ojców i dziadków. Chodzą na urlopy „tacierzyńskie” i nieobce są im zagadnienia karmienia, przewijania, kąpieli i zabaw z dziećmi. I choć wciąż jeszcze, przy okazji rozwodów (a w Polsce rocznie rozpada się prawie 70 tysięcy par), sąd częściej przyznaje prawa do opieki nad dziećmi matkom, to świadomi ojcowie nie pozwalają się wyrzucić poza margines.

Walczą o swoje prawa, udowadniając, że potrafią zajmować się dziećmi wcale nie gorzej, a bywa, że nawet lepiej, niż ich matki. Ale w tych przypadkach dziecko jednak ma oboje rodziców, którzy, choć nie mieszkają już ze sobą, tak samo kochają swoje dzieci, i opiekują się nimi na zmianę. Zdarza się jednak i tak, kiedy mężczyzna pozostaje z dziećmi sam.

- Są ludzie, którzy w tym względzie mają wybór - po rozstaniach podejmują decyzję, u kogo z rodziców będzie mieszkać dziecko, kto bierze sobie na karb ich wychowanie, Ja po prostu, nie miałem takiego wyboru - mówi z kolei Jacek Olszewski. Jego żona, niezwykle popularna i bardzo lubiana siatkarka Agata Mróz, zmarła po przeszczepie szpiku kostnego. Miała 26 lat. Zaledwie rok byli małżeństwem. Z Jackiem Olszewskim spotkałam się wtedy jeszcze przed operacją żony. Z nią samą rozmawiałam telefonicznie. Miała w sobie mnóstwo radości i optymizmu. I wiele planów. Po jej śmierci, Jacek Olszewski, inżynier pracujący w firmie medycznej, został z dwumiesięczną córeczką Lilianą. I też musiał kompletnie zmienić swoje plany, a życie podporządkować maleństwu.

W Dzień Ojca Lilka przynosi mi koszulkę. Na koszulce napis: „Kocham cię najbardziej na świecie”

Z pozoru więc mogłoby się wydawać, że czerwiec to dla Jacka Olszewskiego miesiąc, w którym kumulują się różne ważne daty i związane z nimi silne emocje. Bo to właśnie w czerwcu, w 2007 roku wziął ślub, rok później, też w czerwcu, żona zmarła. Można sobie wyobrażać, że jego pierwszy Dzień Ojca - też przecież w czerwcu - nie był czymś odświętnym, tylko początkiem trudnej codzienności. Ale kiedy pytam o te jego czerwce, mówi przekornie, ze śmiechem: - Tak, czerwiec to mocny miesiąc, bo dla Lilki szkoła się kończy i zaczynają się wakacje. Ale zaraz też, już na poważnie, dopowiada, że nie przykłada specjalnej wagi do dat, bo w życiu każdego z nas jest ich całe mnóstwo, ważnych i mniej ważnych, smutnych i szczęśliwych. - Wolę się skupiać na pozytywnych rzeczach. Ja codziennie mam dzień taty. I codziennie jest dzień dziecka. Kiedy się mieszka razem i spędza ze sobą cały czas, to Dzień Ojca nie jest żadnym szczególnym dniem - mówi.

Jacek Olszewski jest zdecydowanym przeciwnikiem tworzenia dziecku święta „od święta”, czy świętowania Dnia Ojca tylko dlatego, że się tym ojcem zostało. Śmieszyło go też, kiedy widział jak w dniu 1 czerwca rodzice stali z dziećmi w ogromnych kolejkach do kina, czy po popcorn, tylko dlatego, że trzeba było jakoś ten Dzień Dziecka uświetnić. - My mamy to święto każdego dnia. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, bardzo dużo rozmawiamy - opowiada. Dziś jego córeczka Liliana ma osiem lat. I jest, jak śmieje się Olszewski, wierną kopią taty. - Jest podobna do mnie. Lubi grać w piłkę, wspinać się pod drzewach. Bardziej woli chłopięce rozrywki niż zabawy lalkami.

Kiedy wraca wspomnieniami do początków swojej roli ojca, uśmiecha się z rozrzewnieniem. - Wtedy to była bajka - mówi. - Lilianka to było dziecko, które tylko je i śpi, śpi i je. Nie płakała, nie marudziła. Myślę sobie, że dzieci wyczuwają to, że w domu jest spokój i one też są spokojne.

Olszewski przez pierwsze półtora roku po urodzeniu Liliany nie chodził do pracy. Najpierw był na urlopie tacierzyńskim, potem wychowawczym. - Miałem więcej czasu, więc wtedy dużo więcej poświęcałem się pracy w fundacji imienia mojej żony - opowiada.
Tu trzeba dodać, że w czasie choroby jego żony Agaty, ludzie z całej Polski oddawali dla niej krew. W grudniu 2007 roku w „Magazynie Rodzinnym”, dodatku „Polski” napisałam reportaż „Wszystkie serca dla Agaty”, kiedy to nastąpiło prawdziwe pospolite ruszenie, jeśli chodzi o dawców krwi. Akcja oddawania krwi dla Agaty i szukania dla niej dawcy szpiku kostnego objęła wówczas cały kraj. I nie okazała się ona jednorazowa. - Po śmierci żony nadal bardzo dużo jeździłem po Polsce, w związku z rejestrowaniem dawców krwi i zbieraniem tej krwi - opowiada. A w podróż zabierał oczywiście Lilianę. Wstawali już o 4 rano, pakowali się kilkanaście minut i za parę godzin byli a to w Szczecinku, a to w Gołdapi, Lublinie, Tarnowie, czy w Sopocie nad morzem. Mała córeczka większość czasu spędzała wtedy z tatą w samochodzie. Bo najważniejsze, żeby być obok siebie blisko jak najwięcej czasu.

Dziś, przyznaje Jacek Olszewski, fundacji poświęca już mniej czasu - wrócił do pracy zawodowej, bo przecież trzeba z czegoś żyć. I trudniej jest mu dziś łączyć pracę w fundacji z obowiązkami zawodowymi, no i domowymi. Ale nadal aktywuje się w działalność, jak choćby przy okazji promocji książki „Ja i oni. Całe moje życie”, autorstwa Anny Pigłowskiej-Kaczor, którą wydała fundacja. Zresztą ta książka to historia bardzo podobna do jego własnej - jest to opowieść o ojcu - Rafale, któremu pewien etap życia, podobnie jak dla Jacka Olszewskiego, skończył się jeszcze przed trzydziestką. Rafał to kolejny wzór do naśladowania, bo mimo utraty kochanej żony, matki jego dzieci, mimo związanego z tym straszliwego bólu, stanął przed wyzwaniem samotnego rodzicielstwa. Całkowicie poświęcił się wychowywaniu dzieci i pielęgnacji pamięci po swojej ukochanej. - Nadal wspólnie z fundacją organizujemy memoriały, akcje, uświadamiamy społeczeństwo, docieramy do ludzi, ale już sam dawców nie rejestruję - dopowiada Jacek Olszewski. Najbardziej skupiony jest na wychowywaniu córeczki i choć nadal nie ma z nią żadnych problemów, to jednak - żartuje - czasem o chęć wyrwania sobie włosów z głowy przyprawia go myśl, kiedy ma zasiąść z córeczką do odrabiania lekcji i nakłonić ją do nauki.

Kiedy po urlopie wychowawczym wrócił do pracy, córeczka miała dwa latka. Za mała, aby pójść do przedszkola, wtedy opiekę nad nią wzięła na siebie mama Jacka Olszewskiego. - Pomagała mi przez rok z kawałkiem. Ale kiedy Lilka poszła do przedszkola, znów było łatwiej. Zawoziłem ją do przedszkola, jechałem do pracy, przyjeżdżałem po nią po pracy i cały ten czas spędzaliśmy razem.

Jacek Olszewski mówi, że dziecko trzeba wychowywać od pierwszego dnia jego urodzenia. Jego metoda? Intuicja, obserwacja i podążanie za dzieckiem, słuchanie jego potrzeb.I dodaje: - Gorzej, kiedy rodzice prezentami chcą dziecku wynagrodzić to, że ich nie ma, że wystarczy dziecku coś fajnego kupić, to będzie grzeczne i zadowolone. Nie tędy droga - uważa. On bardzo pilnuje tego, aby autentycznie uczestniczyć w życiu córki. Pierwsze lata jej życia oznaczały więc dla niego mnóstwo czasu poświęconego na placu zabaw. I oczywiście musiał być i nadal jest na bieżąco, jeśli chodzi o to, czym jego córeczka się fascynuje, jakie lubi zabawki i kto jest jej ulubionym bohaterem z bajek.
W domu są ustalone jasne reguły, są obowiązki, a jeśli Lilianie przytrafi się gorsza ocena, to dokładnie rozpisują, jak powinna pracować, aby ją poprawić. - Czasem są „szlabany”, ale nie są to kary, których nie można odwołać. I bywa tak, że Lilka sama do mnie przychodzi i mówi, że zasłużyła na karę. Wtedy mówię jej, aby też sama ją sobie wymyśliła. „Tydzień bez telewizji” - deklaruje, a ja się wtedy śmieję i mówię, że myślałem o jednym dniu bez telewizji, ale skoro chce...

Nie ma jednak karania za coś, co się przydarzyło po raz pierwszy. - Wtedy tłumaczę, dlaczego tak nie wolno postępować. A córka w ten sposób się uczy - mówi Jacek Olszewski. - Mnie też się w dzieciństwie niespecjalnie chciało się garnąć do nauki. Dopiero na studiach robiłem to dla siebie - już świadomie. Oczywiście więc, uważam, że Liliana musi mieć obowiązki, bo nie można odpuścić wszystkiego, ale specjalnie jej nie przyciskam. Nie mam ambicji, że moje dziecko musi być „na szóstkę” pod każdym względem i w każdym przedmiocie. Staram się też, aby nie poświęcała nauce w domu zbyt wielu godzin. Jest wciąż dzieckiem. Po szkole też należy się jej odpoczynek. Na lekcje poświęcamy więc w domu godzinę, nie więcej, aby też jeszcze zdążyć pobawić się, skorzystać ze słońca - opowiada.
Liliana jest prawdziwą panią domu - sprząta, zmywa naczynia. - Jak chce, to jest bardzo samodzielna. Ostatnio przyniosła mopa i sama zmyła podłogę. A potem z kartonu wycięła ludzika i ustawiła z ostrzegawczym napisem: „Uwaga, śliska podłoga” - z uśmiechem mówi dumny tata. Przyznaje jednak, że tak go wtedy zaskoczyła, że zareagował, jak typowy facet: „Pewnie coś ode mnie chcesz?” Nic nie chciała, tylko później zasugerowała w rozmowie: „Tato, a może byś mi kupił tablet...”

Wspomina, że raz tylko przeżył naprawdę dramatyczną sytuację, z której zresztą wyciągnął wnioski na całe życie. - Liliana miała roczek, kiedy pojechaliśmy zostawić samochód do przeglądu, do serwisu. Trasa zajęła nam dziesięć minut, mieliśmy wrócić za chwilę, więc nie wziąłem nic, żadnego jedzenia. A wracaliśmy do domu cztery godziny. Spadł śnieg, było minus 11 stopni i Warszawę kompletnie sparaliżowało. Nie można było zamówić taksówki, taksówki w ogóle nie jeździły, autobus też nie przyjeżdżał. Dziecko było głodne, płakało, a ja nie wiedziałem, co robić. Czułem ogromną bezsilność. Od tamtej pory już zawsze miałem przy sobie wszystko, jak wychodziliśmy z Lilianą. Nawet, jeśli było to wyjście tylko na chwilę. Brałem termos z gorącą wodą, kaszkę, zawsze już byliśmy zabezpieczeni. Gdyby się samochód zepsuł, gdybyśmy mieli nie dojechać tam, gdzie zmierzaliśmy, to z głodu już byśmy nie umarli - podkreśla.

Pierwszy raz wykąpał córeczkę, gdy miała kilka dni, była jeszcze w szpitalu. - Wziąłem ją na ręce, ważyła dwa kilo. Moja mama mało zawału nie dostała, bo przecież mogę uszkodzić dziecko! Kiedy wykąpałem, zawinąłem, pielęgniarka mówi: - To na pewno pana pierwsze dziecko? Robi to pan tak pewnie, jakby już nie pierwszy raz - opowiada. Bo w rodzicielstwie chodzi też właśnie o tę pewność, że wszystko robi się, jak trzeba. - Czasem słyszę, jak kobiety narzekają na swoich mężów, a bo nie umie, bo nie tak robi, a to zostaw, ja to zrobię. Może nie wszystko zawsze za pierwszym razem zrobi super, ale niech ten mężczyzna ma tę szansę, aby się nauczyć. W końcu człowiek uczy się na błędach - konstatuje. Nie chodził na żadne grupy wsparcia dla samotnych ojców, ale kiedy czasem z nimi rozmawia, zwłaszcza z tymi, którzy po rozwodzie dostali prawo opieki nad dziećmi, to czuje u nich sporą dawkę frustracji i żal do całego świata. Żal do matki, że zostawiła dzieci. Na siłę próbują się cieszyć, że mają to dziecko, że się nim zajmują. Czy w nim samym nie ma jednak żalu do losu? Szczerze przyznaje, że może i trochę by się znalazło, ale stara się tego nie okazywać. Bo wszystko jest jasne. Lilianka wie, że mama gdzieś jest, że się nią opiekuje, ale nie celebrują wspominania na smutno. Nie ma w ich rozmowach o mamie dręczenia się i rozpamiętywania. - Dziecko ma chodzić uśmiechnięte, musi być też koleżeńskie i nie jest tak, że ma tylko żyć przeszłością. Zresztą dziś są takie czasy, że mnóstwo jest samotnych rodziców wychowujących dzieci - uważa Jacek Olszewski.

Na dobrą sprawę więc nie zastanawia się nad tym, co dziś znaczy samotny ojciec. - Mężczyzna przecież tak samo jest rodzicem, jak kobieta matką. Te 24 godziny na dobę przy dziecku to kawał dobrej harówki! Ale dzięki temu ojcowie łapią niepowtarzalny kontakt z dzieckiem. Bo tata, którego wiecznie nie ma w domu i nagle ma czas, który poświęca dziecku, wyzwala w tym dziecku ogromną radość. To jest coś nie do przecenienia - mówi.

Jacek Olszewski na tym się przede wszystkim skupia. Na radości i blaskach ojcostwa. - W Dzień Ojca Lilka przynosi mi w prezencie koszulkę z krawatem. Na koszulce napis: „Kocham cię najbardziej na świecie”. Czy jest coś piękniejszego? Czy jest coś piękniejszego od chwil, kiedy wieczorem układamy się do snu, kiedy mała się przytula i mówi: „Tato, kocham cię najbardziej na świecie. Jak stąd do gwiazd i z powrotem”. To najpiękniejsze chwile.

I one rzeczywiście przecież trwają tylko chwile. Dzieci rosną szybko, ani się człowiek obejrzy, jak wyfruwają z rodzinnego gniazda. Jakimi będą dorosłymi? Jacek Olszewski wyobraża sobie dorosłą Lilianę szczęśliwą i zdrową. Życzliwą, pogodną, otwartą na świat. Tak ją wychowuje. Żeby miała dobre serce, umiała się dzielić z innymi i miała szacunek do wszystkich ludzi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Co dalej z limitami płatności gotówką?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jacek Olszewski, mąż Agaty Mróz: Codziennie mam dzień ojca i codziennie jest dzień dziecka - Portal i.pl

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska