Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Irena Szewińska - pierwsza dama królowej sportu [SYLWETKA]

Jakub Guder
- Dziś - poprzez media - tworzy się postacie celebryckie. Irena Szewińska przez swoją nienaganną postawę, życie, kontakty międzyludzkie, działalność sportową po zakończeniu kariery urosła do postaci kryształowej. To jest wzór niepowtarzalny. Dzisiaj nie ma już takiej postaci. Taką postać mogły stworzyć tylko tamte czasy - mówi dr Andrzej Ostrowski, dziennikarz sportowy, korespondent olimpijski Polskiego Radia i telewizji, a obecnie wykładowca akademicki. Siedmiokrotna medalistka olimpijska zmarła w piątek późnym wieczorem w Warszawie.

Szewińska od lat zmagała się z chorobą nowotworową. Raz wydawało się, że wygrywa tę walkę, innym razem rak wracał. Kiedy jednak ktoś nie wiedział o jej problemie, to trudno było w pierwszej chwili to zauważyć. Może nie chciała tego jakoś specjalnie ukrywać, ale robiła zwyczajnie swoje. Na początku roku poleciała na zimowe igrzyska do Pjongczangu, gdzie zawiesiła Kamilowi Stochowi na szyi złoty olimpijski medal. Na początku czerwca w Warszawie brała udział jeszcze w Pikniku Olimpijskim. Odeszła mając 72 lata.

W wieku 72 lat zmarła Irena Szewińska, siedmiokrotna medalistka olimpijska, pięciokrotna mistrzyni Europy

- Kiedy zdałam do ósmej klasy nauczycielka wychowania fizycznego na korytarzu szkolnym zorganizowała dla wszystkich uczniów sprawdzian w biegu na 60 m. Ja też pobiegłam. Pani Lilianna spojrzała na stoper i powiedziała: „Słuchaj Irenko, chyba mi się stoper popsuł. Spróbuj jeszcze raz.” Pobiegłam raz jeszcze. Okazało się, że stoper się wcale nie popsuł - wspominała kilka lat temu Irena Szewińska w reportażu dla TVP Sport. Od razu trafiła na warszawską Agrykolę na zawody międzyszkolne, gdzie - bez żadnego treningu - wygrała skok w dal, skok wzwyż i bieg na 100 metrów. Tak zaczęła się jej przygoda z lekkoatletyką.

Jeszcze w 1960 14-letnia Irena Kirszenstein (to jej panieńskie nazwisko) słuchała w radiu relacji z igrzysk olimpijskich w Rzymie. Jak opowiadała po latach - pasjonowała się sportem, ale nie myślała ani o trenowaniu, ani tym bardziej o starcie na igrzyskach. - Wówczas wielką gwiazdą sprintu była Amerykanka Wilma Rudolph, „czarna gazela” - jak o niej mówiono. Gdy zaczynałam biegać chciałam być taka jak ona - mówiła.

Dla Szewińskiej przełomowy był rok 1964. Na horyzoncie były wówczas igrzyska olimpijskie w Tokio, ale młoda zawodniczka Polonii Warszawa uznawana była wówczas jeszcze nie za gwiazdę, a jedynie za spory talent. Do reprezentacji olimpijskiej dostała się dzięki rozgrywanym w Warszawie europejskim igrzyskom juniorów, gdzie zdobyła trzy złote medale: na 200 m, w skoku w dal oraz w sztafecie 4x100 m. Świetny był zwłaszcza start na pół okrążenia, w którym pobiła rekord Polski z brodą Stanisławy Walasiewiczówny.

Olimpijski stadion w Tokio wcale jej nie onieśmielił

Tak oto 18-latka z Warszawy spełniła marzenie i pojechała do Tokio. Tam jej gwiazda rozbłysła na dobre. W Japonii najpierw zdobyła srebro w skoku w dal. Potem przyszły eliminacje 200 m. Polka startowała z numerem 168. W pierwszym biegu uzyskała czas 23.08, w półfinale 23.06, więc zażartowała do trenera, że powinna w finale pobiec 23.01. No i... pobiegła, co dało jej srebro. Ukoronowaniem tych igrzysk była sztafeta 4x100 m. Szewińska biegła na drugiej zmianie, a Polki w składzie Teresa Ciepły, Irena Kirszenstein, Halina Górecka i Ewa Kłobukowska pobiły rekord świata (43,69) i wywalczyły złoto.

Cztery lata później Szewińska zdobyła drugie olimpijskie złoto. Tym razem na 200 m i przy tej okazji ustanowiła rekord świata (22,58). Na 100 m była trzecia. Nasza reprezentacja w naturalny sposób była też kandydatem do podium w sztafecie. Niestety - Szewińska zgubiła pałeczkę.

Był to roku 1968, w kraju trwała nagonka na Polaków żydowskiego pochodzenia i niektórzy naszej mistrzyni zaczęli wypominać pochodzenie. Żartowano, że złoto zdobyła Irena Szewińska, a pałeczkę zgubiła Irena Kirszensztajn.

- Ja już wtedy w Meksyku byłam dosyć rozbiegana i kiedy na ostatniej zmianie ruszyłam, to taka była różnica szybkości, że koleżanka podała mi pałeczkę na sam koniec, a ja przy kolejnym ruchu uderzyłam o biodro i pałeczka wypadła. Niestety potem była taka audycja telewizyjna (...). Nagrano oddzielnie nasze wypowiedzi, a potem tak to zestawiono, że w efekcie tej manipulacji wychodziło, jak gdybym była przez koleżanki atakowana. Jednak opinia publiczna była po mojej stronie - wspominała po latach siedmiokrotna medalistka olimpijska.

Medale olimpijskie przywiozła jeszcze z Monachium (brąz na 200 m) oraz z Montrealu, gdzie przestawiła się na 400 m i wygrała złoto z imponującą przewagą, ustanawiając kolejny w swojej karierze rekord świata. Zresztą ten wynik (49,28) do dziś jest rekordem Polski i jest jednym z trzech najstarszych lekkoatletycznych rekordów w naszym kraju.

Gwiazda z klasą, nigdy się nie wywyższała

Szewińskiej nie dało się nie lubić, ale też... nie zauważyć. Wysoka (blisko 180 cm wzrostu), długonoga, szczupła, z czarną czupryną od razu rzucała się w oczy. Choć była gwiazdą, nigdy się przy tym nie wywyższała.

- Po mistrzostwach Polski w 1977 roku rzutem na taśmę załapałem się na swoje pierwsze zagraniczne zgrupowanie, które odbywało się w ośrodku olimpijskim w Meksyku. To było mieszane towarzystwo, a wśród zawodników trenowali tam m.in. Bronisław Malinowski i Irena Szewińska - opowiada Bogusław Mamiński, srebrny medalista MŚ 1983 w biegu na 3000 m z przeszkodami, który potem działał także z Szewińską w Polskiem Związku Lekkoatletyki. - Ja byłem tam zagubiony, a Pani Irena miała już status wielkiej, szanowanej zawodniczki. Doświadczyłem jednak tego, jak dbała o młodych sportowców - wspomina.

Mamiński obserwował wówczas jej treningi, które - jak mówi - były perfekcyjne.

- Talent musi być poparty pracą, zwłaszcza kiedy osiąga się takie wyniki. No i na pewno trzeba mieć coś, co lekkoatleci nazywają „sprinterskim nerwem”. Ona miała to od urodzenia. Do tego z pewnością potrzebna jest głowa. Nie wszyscy bowiem potrafią wytrzymać presją na zawodach - tłumaczy Mamiński i trudno się z nim nie zgodzić, skoro strach 18-letniej Szewińskiej nie sparaliżował w Tokio, tylko pozwolił jej poprawiać rekordy życiowe i to przy pełnych trybunach olimpijskiego stadionu.

- Gdy Pani Irena pierwszy raz kandydowała na prezesa, ja ubiegałem się o to, aby zostać członkiem zarządu PZLA. Tak się złożyło, że potem przez trzy kadencje, w tych niełatwych czasach, staraliśmy budować tę naszą lekkoatletykę. Ona miała odpowiedni charakter do działania, a jej kontakty międzynarodowe sprawiały, że wychodziliśmy obronną ręką w wielu trudnych, czy wręcz niemożliwych sytuacjach - opowiada Bogusław Mamiński, który zwraca uwagę, że jej wyniki na 400 m dziś dałyby jej medale największych imprez.

- 400-metrowcy to ludzie wyjątkowi. Trzeba mieć charakter, żeby kobieta na tym dystansie złamała 50 sekund. To się nie bierze znikąd. W sporcie wyczynowym stać na to tylko ludzi twardych. Pani Irena do końca taka była. Miała swoje problemy, ale na zewnątrz tego w ogólnie nie było widać - kończy nasz były lekkoatleta.

Pogrzeb Ireny Szewińskiej odbędzie się w czwartek, 5 lipca o godz. 14.45 na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska