W niewielkim Małuszynie niedaleko Wrocławia od prawie 80 lat mieszka p. Irena Janikowska. To rocznik 1921. 101. urodziny obchodziła 4 kwietnia. Było dostojne przyjęcie urodzinowe w Gminnym Centrum Kultury i Sztuki w Trzebnicy, a wcześniej uroczysta Msza święta w kaplicy w Małuszynie z udziałem burmistrza Trzebnicy Marka Długozimy.
- Co ja zrobię, że tak długo żyję. Mam po prostu zdrowie. Przepis na długowieczność? Nie trzeba się denerwować, mniej się złościć, nie przepracowywać się, dobrze się odżywiać i gotowe! - uśmiecha się 101-latka, która jak na swój wiek znajduje się w znakomitej formie.
Jak dodaje, wychowała się na "zalewajce" i na mleku. "Zalewajka" to tradycyjna wiejska zupa gotowana raczej w biednych rodzinach, zawierająca ziemniaki tłuczone lub pokrojone w kostkę.
Bo w domu rodzinnym p. Ireny w Leśnicy (w obecnym województwie świętokrzyskim) nigdy się nie przelewało. Była najstarsza z ośmiorga dzieci Jana i Franciszki. W 1928 roku zaczęła uczęszczać do Szkoły Podstawowej w Małogoszczu, którą ukończyła w 1935 roku.
- Rodzice posiadali gospodarstwo rolne i trzeba było się wziąć za robotę. Pomagać w polu i przy zwierzętach np. przy krowach. Praca była bardzo trudna. Od czasu do czasu spotkałam się z koleżankami, chodziłam do kościoła i do szkoły, a tak to czas upływał na pracy. Roboty nigdzie nie było, tylko z gospodarki się żyło - opowiada 101-latka.
Kiedy pani Irena miała 18 lat, wybuchła II wojna światowa. W okolicznych lasach Małogoszcza prężnie działał ruch oporu. Jako młoda dziewczyna, wraz z młodszym rodzeństwem i innymi mieszkańcami w miarę swoich możliwości wspierała partyzantów, mimo świadomości grożących represji ze strony okupanta.
W 1943 roku Niemcy aresztowali we wsi około 20 mężczyzn, między innymi narzeczonego pani Ireny – Zygmunta Janikowskiego. W tym czasie pani Irena i pozostali mieszkańcy byli zmuszani do pracy przy kopaniu okopów przeciwpancernych.
Koniec wojny zastał pana Zygmunta w obozie koncentracyjnym w Dachau wyzwolonym przez wojska amerykańskie w kwietniu 1945 roku.
- Kiedy wrócił do domu, ważył zaledwie 40 kg! - wspomina mieszkanka Małuszyna. Zygmunt i Irena postanowili założyć rodzinę i osiedlić się jesienią 1945 roku na Ziemiach Zachodnich. Do Małuszyna na ziemiach trzebnickich trafili jako jedna z trzech polskich rodzin we wsi.
- Przywieźliśmy tu krowę, konia, owcę, parę kur i trzeba było przy nich oporządzać. Mąż w pole, a ja koło domu. Posadziliśmy drzewa i z tego ogrodu trochę pieniędzy było. Także jakoś dzieci się wychowało. Mieliśmy trzech synów Bogusława, Leszka i Edwarda - wymienia I. Janikowska.
Po chwili dodaje: - Mało mieliśmy ziemi, bo tylko 6 hektarów. Ale prowadziliśmy to gospodarstwo i tak biedę klepaliśmy.
Obecnie mieszka w tym samym domu, w którym osiadła prawie 80 lat po II wojnie światowej. Jest najstarszą mieszkanką Małuszyna i jedną z najstarszych w regionie.
- Nie ukrywam, że lubiłam gospodarkę, lubiłam robić w polu. Przeżyliśmy tu wiele lat! Mąż umarł w 1994 roku i tak sama się teraz poniewieram - wzrusza się 101-latka. Oczywiście jest pod dobrą opieką swojej rodziny.
Przyznaje, że ze względu na pracę przy zwierzętach i w polu razem z mężem nigdzie nie wyjeżdżali.
- Dwa lata po śmierci Zygmunta przyjechała do mnie siostra i mówi: „Narobiłaś się tyle, to teraz pojedziemy nad morze”. Zdziwiłam się, co ona gada? I jak miałam prawie 80 lat, wtedy dopiero pierwszy raz zobaczyłam morze! Jeszcze chodziłam, to trochę pospacerowałam - wspomina z uśmiechem p. Irena.
Od 2 lat nie wypada śpiewać jej "100 lat!", a zatem życzymy szczęśliwej mieszkance Małuszyna 200 lat!
9 ulubionych miejsc kleszczy w ciele
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?