Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ile kosztował becik?

Aleksander Malak
fot. Paweł Relikowski
Otwieram telewizor, a tu jakaś pańcia mówi, że specjalnie dla mnie (wprawdzie powiedziała "dla państwa", lecz przecież przed telewizorem państwo to ja, nieprawdaż?) jej kolega udał się do Londynu pod szpital i już za chwileczkę, już za momencik zapytany przez pańcię powie, czy Kasia urodziła, czy jeszcze nie. Pewnie powie to "dla mnie", bo przecież specjalnie dlatego poleciał nad Tamizę i tkwi tam od tygodnia pod szpitalem.

Ale czy aby na pewno dla mnie? - zdziwiłem się niepomiernie, bo w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałem sobie, żeby jakaś telewizja robiła coś specjalnie dla mnie. Niech jej będzie.

Rzeczywiście, po chwili widzę faceta, który w garniturku, z sitkiem w ręku miota się pod londyńskim szpitalem, niczym g... w przeręblu i opowiada (a jakże, "dla mnie") jakieś pierdoły, z których wynika, że on nic nie wie, ale na pewno będzie wiedział, jeżeli nie już o 16 albo o 19, to na pewno jutro. Na razie każe mi "patrzeć na atmosferę oczekiwania" na ten "najważniejszy dzień z życia książęcej pary", która wprawdzie jeszcze do szpitala nie przyjechała, ale z pewnością przyjedzie, bo przecież natura tego wymaga i w ogóle. Tylko dlaczego nie zapytał, czy mnie to w ogóle interesuje? Wyłączyłem.

Nie na długo wszakże, bo nazajutrz też należało spojrzeć, co też słychać w wielkim świecie.

Niestety, okazało się, że wielki świat to w dalszym ciągu skrawek Londynu pod szpitalem, tym razem cokolwiek obficiej zapełniony, bo Kasia przyjechała, więc baby tuż-tuż. Jakby ktoś nie wiedział - "tuż-tuż" znaczy kilka godzin w najlepszym razie. I te godziny minęły i nagle rozpętała się "wszechświatowa" histeria. Telewizyjny zegar został zatrzymany, bo przecież właśnie nastąpiło wydarzenie medialne, którego za żadną cenę przerwać nie można. Wszystko w kąt, show must go on.

To nic, że tak naprawdę nie ma żadnego show, jedynie kilku (kilkudziesięciu, niechby i kilkuset) "podekscytowanych" gapiów podryguje, podskakuje, wymachuje flagami, pokrzykując, że są happy, bo właśnie się dowiedzieli, że urodził się chłopak. A "mój" specjalny wysłannik zaczyna nawijać, że za jakiś moment, może nawet za chwilę książęca para z noworodkiem ukażą się w oknie, żeby pokazać gawiedzi następcę tronu. Po kilkunastogodzinnym porodzie?!

Czy ja naprawdę wyglądam na idiotę? Czy wszyscy inni, którzy akurat w tym czasie mają otwarty telewizor, to banda kretynów? Czy jednak "nasz wysłannik" usiłuje zrobić nam wodę z mózgu, bo Londyn skojarzył mu się z Betlejem i on z tej radości nie potrafi powstrzymać swojego słowotoku? A może to idioci idiotom gotują ten los? Oczywiście na obrazku nic się nie dzieje, ale ja już wiem, o co chodzi. Chodzi o to, żebym doznał złudzenia osobistego uczestnictwa w podniosłej ceremonii narodzin, których ani nie widziałem, ani nie słyszałem, a o których wiem z drugiej, co mówię, z trzeciej ręki, bo przecież "mój" celebrans też był daleko od miejsca zdarzenia.

Otrzymawszy kupę "informacji", z wiadomą przewagą, od "mojego wysłannika", na koniec malutkie dosrywanko. - Zapytam jeszcze na koniec naszego korespondenta o coś ważnego. Powiedz, proszę, państwu, ile kosztował becik książątka?
Nie, oni teraz mówią "księciunia"! Odpadłem od telewizora. Już nie ogarniam tej głupoty. Czuję za to, że ona ogarnia mnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska