Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Holy Goalie schodzi z rollercoastera, czyli Artur Boruc żegna się z reprezentacją Polski [sylwetka]

Hubert Zdankiewicz
Hubert Zdankiewicz
01.06.2014.  gdansk nz. artur boruc trening reprezentacji polski wpilce noznej na stadionie przy ul traugutta fot. tomasz bolt / polskapresse ..dziennik baltyck
01.06.2014. gdansk nz. artur boruc trening reprezentacji polski wpilce noznej na stadionie przy ul traugutta fot. tomasz bolt / polskapresse ..dziennik baltyck Tomasz Bolt/Polskapresse
- Moja przygoda z reprezentacją była rollercoasterem - nie ukrywa Artur Boruc. który piątkowym meczem towarzyskim z Urugwajem (na PGE Narodowym w Warszawie) pożegna się z reprezentacją Polski. - Odchodzi legenda - mówi kapitan Biało-Czerwonych Robert Lewandowski.

Odchodzi legenda - mówi Lewandowski i nie ma w tym ani odrobiny kurtuazji, bo wyczyny Artura Boruca przeszły do legendy. Zarówno te na boisku, jak i poza nim. Te dobre i te złe. Odchodzi jedna z najbarwniejszych postaci w historii polskiej piłki. Człowiek, który sam dla siebie był zarazem największym przyjacielem, jak i wrogiem.

Artur Boruc: Moja przygoda z reprezentacją to rollercoaster, ale niczego nie żałuję

- Niczego nie żałuję - zapewnia golkiper (ostatnio rezerwowy) angielskiego A.F.C. Bournemouth. Być może lekko mija się z prawdą, z drugiej jednak strony kariery mógłby mu pozazdrościć niejeden. 64 mecze w reprezentacji Polski (żaden bramkarz nie ma na koncie więcej), 23 z czystym kontem (tu ustępuje tylko Józefowi Wandzikowi, który nie sięgał po piłkę do siatki w 25 meczach). Mistrzostwo Polski z Legią Warszawa, udane występy w Lidze Mistrzów w barwach Celticu Glasgow. Świetne mecze podczas mistrzostw świata w 2006 i mistrzostw Europy w 2008 roku. Jest się czym pochwalić...

Wisienka na torcie

Z drugiej jednak strony w karierze Boruca zabrakło przysłowiowej wisienki na torcie (złośliwi powiedzą, że truskawki, przypominając lapsus językowy komentującego mecze reprezentacji Tomasza Hajty) w postaci jakiegoś znaczącego sukcesu. Dla niego występy na mundialu w Niemczech i na Euro w Austrii i Szwajcarii miały słodko-gorzki posmak.

Z jednej strony wszyscy wychwalali go za fantastyczne interwencje, z drugiej jednak w ostatecznym rozrachunku okazywały się one sztuką dla sztuki, bo Biało-Czerwoni obie imprezy kończyli już po fazie grupowej. Co najwyżej można powiedzieć, że Boruc ratował nas przed kompromitacją, bo gdyby nie on niektóre mecze kończyłyby się hokejowymi wynikami.

Za najlepsze podsumowanie mógłby tu posłużyć mecz z Niemcami (MŚ 2006). Podrażnieni porażką 0:2 z Ekwadorem (to po niej dziennik „Fakt” opublikował słynną okładkę z napisem „Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo, nie wracajcie do domu”) podopieczni Pawła Janasa potrafili postawić się gospodarzom, a Boruc wyprawiał cuda w bramce. Wydawało się, że mecz zakończy się remisem 0:0, ale dosłownie w ostatniej akcji do siatki trafił z bliska Oliver Neuville, grzebiąc definitywnie nasze szanse na wyjście z grupy. Po końcowym gwizdku Artur nie potrafił ukryć łez. - Mundial jest raz na cztery lata, a my go totalnie spie***yliśmy - przyznał później w rozmowie z reporterem „Gazety Wyborczej”.

Hollie Goallie, bohater Szkocji

Apogeum kariery Boruca to lata 2006-2008, gdy występował w Celticu. Do klubu wszedł z przytupem, bo pierwotnie miał być tylko zmiennikiem dla Davida Marshalla. Szybko wygrał jednak rywalizację o miejsce w bramce. Równie szybko stał się ulubieńcem kibiców, którzy nadali mu przydomek „Holly Goallie” („Święty Bramkarz”). Nie bez powodu, bo nie tylko fantastycznie bronił. Uwielbiał również prowokować rywali.

Zwłaszcza znienawidzonego lokalnego rywala - Rangers Glasgow. „Old Firm Derby”, jak wiadomo, mają podtekst nie tylko sportowy, ale również religijny i polityczny, bo fani Celtiku to w większości katolicy, zwolennicy pełnego oderwania się od Anglii. Wśród kibiców Rangers dominują za to protestanci, opowiadający się za pozostaniem w Wielkiej Brytanii.

W latach 90. grający w barwach tych ostatnich słynny Anglik Paul Gascoigne doprowadził kiedyś do furii kibiców Celtiku imitując grę na flecie (symbolu lojalistów). Boruc z kolei ostentacyjnie przeżegnał się swojego czasu przed trybuną gospodarzy na Ibrox Park. Niby nic, ale na kibiców podziałało to, jak płachta na byka. Do tego stopnia, że powybijali szyby w jego domu. Nietrudno zgadnąć, że fani Celtiku byli zachwyceni.

Tak samo, jak wtedy, gdy Boruc został okrzyknięty bohaterem całej Szkocji bynajmniej nie ze sportowych powodów. Polski bramkarz obronił spacerującą po jednym z parków w Glasgow młodą, ciężarną Polkę, zaatakowaną i poszczutą psami przez trójkę miejscowych ksenofobów.

Napastnicy (dwóch mężczyzn i kobieta) najpierw zaatakowali towarzyszących pani Magdalenie jej siostrę i szwagra, później rzucili się na nią. Kobieta oberwała w głowę puszką po piwie, a do tragedii nie doszło tylko dlatego, że z pomocą rodakom pospieszył przebywający akurat w tym samym parku Boruc, na którego widok miejscowi obrońcy czystości etnicznej wystraszyli się i uciekli. Po wszystkim golkiper Celtiku odwiózł jeszcze kobietę do szpitala.

A na koniec, nagabywany przez miejscowe media stwierdził jeszcze, że nie jest żadnym bohaterem. - Po prostu zrobiłem to, co trzeba - powiedział.

11 sukinsynów i rozwód

„Borubar” (tak zabawnie przekręcił jego nazwisko Prezydent R.P. Lech Kaczyński) szybko stał się również ulubieńcem Leo Beenhakkera, który przejął po mundialu w Niemczech reprezentację Polski i po raz pierwszy w historii awansował z nią na mistrzostwa Europy. U Holendra Boruc również zaczynał jako ten drugi, ale gdy wszedł do bramki w meczu z Belgią w Brukseli (broniący w dwóch poprzednich spotkaniach Wojciech Kowalewski pauzował za kartki), to nie wyszedł z niej już do końca eliminacji.

- Dajcie mi 11 takich sukinsynów, a zdobędę z nimi mistrzostwo świata - zachwycał się Beenhakker.

Boruc imponował formą również podczas Euro 2008, gdzie praktycznie w pojedynkę (z pomocą strzelca jedynej w całym turnieju bramki dla Polski Rogera Guerreiro) zremisował Polakom mecz z Austrią.

- Naprawdę jest mi strasznie przykro, że to wszystko się tak potoczyło. Jestem solidnie wkur*** - może tak to ujmę - tak podsumował występ Biało-Czerwonych na mistrzostwach. Były one również początkiem jego sportowego upadku, którego apogeum przyszło wiosną 2009 roku.

Wszystko przez problemy osobiste i rozstanie z żoną (Katarzyną), do którego doszło dosłownie kilka tygodni po narodzinach ich syna, Aleksandra. Według jednej z wersji doszło do niego z winy piłkarza, który zaczął spotykać się ze swoją obecną małżonką, Sarą (wówczas Mannei). Boruc utrzymuje z kolei, że to Katarzyna zakończyła ich związek.

- Wyprowadziła się przed mistrzostwami, powiedziała, że ma dość takiego życia - zwierzył się swojego czasu dziennikarzowi „Rzeczpospolitej”.

Jakkolwiek by nie było, burzliwy rozwód, podział majątku i utrudniony (w ramach zemsty) kontakt z dzieckiem nie odbił się dobrze na jego dyspozycji.

Od Lwowa do Belfastu

Nie tylko na boisku, bo pierwszy sygnał, że coś jest nie tak, przyszedł dwa miesiące po Euro. Boruc zabalował wówczas na zgrupowaniu reprezentacji we Lwowie, razem z Dariuszem Dudką i Radosławem Majewskim. Beenhakker wyrzucił całą trójkę z kadry. Później odpuścił i krnąbrny bramkarz wrócił między słupki.

Nie był to już ten sam Boruc, co wcześniej. Najpierw dwa jego proste błędy kosztowały nas porażkę 1:2 ze Słowacją w Bratysławie (do 70. minuty prowadziliśmy 1:0). Był to jednak dopiero wstęp do tego, co miało nastąpić pół roku później.

Biało-Czerwoni rozgrywali trudny mecz wyjazdowy z Irlandią Północną i już przed jego rozpoczęciem wiadomo było, że Boruc może liczyć na „gorące” przyjęcie ze strony kibiców, ze względu na swoje wcześniejsze wybryki w Glasgow (znaczna część obywateli Irlandii Płn. to protestanci i brytyjscy lojaliści). Wcześniej bramkarz świetnie radził sobie w takich sytuacjach. Wiele razy powtarzał nawet, że hejt i wyzwiska tylko go nakręcają. Tym razem wykręcił jednak numer, który przeszedł do historii polskiej piłki.

Była 61. minuta, gdy Michał Żewłakow odebrał piłkę rozpędzonemu rywalowi i podał ją do tyłu, do Boruca. A ten, próbując wybicia, nie trafił w piłkę. Bramka kuriozum. Co gorsza kosztowała nas ona kolejną stratę punktów, bo ostatecznie przegraliśmy tamto spotkanie 2:3.

- To był dla mnie ważny moment, w którym uświadomiłem sobie co jest ważne, a co ważniejsze. Cieszę się, że udało mi się po tym podnieść - przyznał w ostatni wtorek Boruc, dla którego mecz w Belfaście był, obok awansów do mistrzostw świata i Europy, najbardziej pamiętnym momentem w kadrze.

Za najlepsze podsumowanie tamtego okresu w jego życiu mogłyby posłużyć inne słowa Beenhakkera. - Artur, uwielbiam się, ale czasem kompletnie nie rozumiem twojego postępowania - powiedział mu kiedyś Holender. - Boss, niech się pan nie przejmuje. Ja sam czasem siebie nie rozumiem - odpowiedział mu Boruc.

Od żurnala do Dyzmy

Eliminacje do mundialu 2010 Polska zakończyła ostatecznie naprzedostatnim miejscu wgrupie (gorsze było tylko San Marino), aBeenhakker został zwolniony (podczas telewizyjnego wywiadu) przez ówczesnego prezesa PZPN Grzegorza Latę. Kadrę przejął Franciszek Smuda, któremu zBorucem wyraźnie nie było podrodze. Oficjalną przyczyną była kiepska forma bramkarza Celtiku. Mówiło się jednak, że poprostu Smuda obawiał się oswój autorytet. Jedną silną osobowość już przecież miał, akapitan Michał Żewłakow (prywatnie najlepszy kumpel Boruca wkadrze) nie raz inie dwa dawał wszystkim odczuć, co sądzi ogrze drużyny ipostawie niektórych kolegów.

- Wniosek jest tylko jeden. Przepaść między nami a mistrzami świata jest taka, jak między Ligą Mistrzów a trzecią ligą kambodżańską - tak skomentował pamiętną porażkę 0:6 w towarzyskim meczu z Hiszpanią. Dodał, że reprezentacja nie może być kółkiem wzajemnej adoracji. Później niby przeprosił, ale Smuda nie był zachwycony.

Kolejne porażki sprawiły, że rad nie rad selekcjoner przeprosił się również Borucem, któremu wyraźnie wyszło na zdrowie przejście z Celtiku do włoskiej Fiorentiny (gdzie notabene również zaczynał jako zmiennik, ale później wygryzł ze składu etatowego wcześniej golkipera Sébastiena Frey’a).

W wywiadach Smuda wychwalał bramkarza za sportową sylwetkę (było za co, bo wcześniej miewał problemy z utrzymaniem wagi, do legendy przeszła historia o tym, jak nauczył Tomasza Kuszczaka i Łukasza Fabiańskiego jeść kebaby) - Jest jak z żurnala, bez żadnej oponki - cieszył się selekcjoner.

Sielanka nie trwała jednak długo, bo raptem półtora miesiąca później Boruc wyleciał dyscyplinarnie z kadry. Razem z Żewłakowem. Powodem miało być picie przez nich wina na pokładzie samolotu wracającego z tournée z USA, ale mówiło się, że Smuda po prostu szukał pretekstu (patrz wyżej).

Żewłakow doczekał się później gestu ze strony selekcjonera, w postaci pożegnalnego meczu. Boruc nie mógł liczyć na nic. Zwłaszcza po tym, jak w telewizyjnym wywiadzie nazwał Smudę „Dyzmą polskiej piłki”. Euro 2012 również oglądał w telewizji.

Życz mi tylko zdrowia

To był początek końca jego przygody zkadrą. Wrócił doniej jeszcze wlutym 2013 roku ibronił niemal dokońca eliminacji dokolejnych mistrzostw świata (kolejnych nieudanych), poktórych reprezentację przejął Adam Nawałka.

U nowego selekcjonera Boruc zaczął z czystą kartą. Później przegrał jednak rywalizację o miejsce w bramce z młodszymi kolegami. Podczas Euro 2016 nie pojawił się na boisku nawet na minutę.

Jego kariera klubowa również nie wyglądała tak, jakby sobie tego życzył, bo mimo dobrej gry (nie licząc może gola, jakiego wpuścił po wykopie bramkarza rywali w ligowym meczu ze Stoke City) tracił miejsce w bramce. Najpierw Southamptonu, a ostatnio w Bournemouth, gdzie latem kupiono Asmira Begovicia (to właśnie on wrzucił mu piłkę za kołnierz, a jego wyczyn trafił do Księgi Rekordów Guinessa).

Zaraz po Euro Boruc znów zabalował w dodatku na zgrupowaniu kadry (oficjalnie nikt ze sztabu nie wymienił go z nazwiska, ale media szybko ustaliły kto i co). Nawałka wybaczył winowajcom, Artur musiał jednak zdawać sobie sprawę, że jego czas minął.

- Wiadomo, nikt nie czułby się komfortowo w roli tego trzeciego. Poza tym jestem człowiekiem... leciwym. Spędziłem w kadrze sporo czasu, nadszedł czas innych - tłumaczył po tym, jak oficjalnie poinformował w marcu o końcu reprezentacyjnej kariery.

Dodał, że choć latka lecą (skończył 37), to poczucia humoru i dystansu do siebie nigdy mu nie zabraknie. - Nie, na takie czasy trafiłem. Tego nie przeskoczę - stwierdził, pytany czy nie żałuje, że szczyt jego formy przypadł na lata, gdy koledzy z pola ustępowali klasą dzisiejszym gwiazdom reprezentacji. - Niczego nie żałuję - powtarza.

W sumie nie ma czego. Zwłaszcza, że w końcu poukładał sobie życie towarzyskie. Jest szczęśliwy z nową żoną, wspólnie wychowują córkę Amelię (mieszka z nimi również Oliwia, córka Sary z poprzedniego związku). Latem ubiegłego roku media obiegła informacja, że chce walczyć o prawa do opieki nad synem po tym, jak była żona i jej nowy partner życiowy (były mąż Marty Kaczyńskiej) zostali zatrzymani przez CBA pod zarzutem wyłudzania pieniędzy i działań w zorganizowanej grupie przestępczej. Niedawno pojawiła się plotka, że Boruc, razem z bokserem Andrzejem Fonfarą, chcą kupić Zagłębie Sosnowiec.

- Czego Ci życzyć teraz? - zapytała go ostatnio reporterka Dzień Dobry TVN.

- Zdrowia przede wszystkim - odpowiedział jej Boruc.

- A poza zdrowiem? - dopytywała się dziennikarka.

- Nie wiem, jak to zabrzmi, ale... wszystko mam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Holy Goalie schodzi z rollercoastera, czyli Artur Boruc żegna się z reprezentacją Polski [sylwetka] - Portal i.pl

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska