Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Wrocław miastem zieleni? Tak, a tradycje sięgają jego początków

Katarzyna Kaczorowska
Rysunek nieistniejącego dzisiaj klasztoru Joannitów i przynależnych do niego ogrodów, około połowy XVIII wieku
Rysunek nieistniejącego dzisiaj klasztoru Joannitów i przynależnych do niego ogrodów, około połowy XVIII wieku wydawnictwo Via Nova
Ogrody willowe przy klasztorach. Parki prywatne i te stworzone dla wrocławian. Ba, nawet fontanny, rzeźby i ławeczki. Mieszkańcy miasta dostali leksykon zieleni, która go zdobi

Wiedza jest bezcenna. Ta wiedza też ma swoją wagę – książka, jaka trafia do rąk nie tylko wrocławian, a którą niedawno wydało wydawnictwo Via Nova – lekka nie jest. Ale też i „Leksykon zieleni Wrocławia” to dzieło, które powstawało nie w kilka miesięcy, w którym na blisko 1000 stronach zamieszczono tysiące ilustracji i tyleż samo informacji o parkach, ogrodach, zieleńcach, rzeźbach, fontannach miasta, jakie tylko kiedykolwiek istniały w nim w jego 1000-letniej historii.

Trudno z tą książką iść na spacer (no chyba że weźmiemy ze sobą tragarza). Ale już zaplanować kilkanaście tras spacerowych w domu, przy filiżance herbaty, można. Bo „Leksykon...” niemalże unaocznia nam, że popularne w PRL hasło „Wrocław miastem zieleni” nie było gołosłownym chwytem propagandy sukcesu. Dowiemy się też, ilu ogrodów w mieście już nie ma, tak jak choćby tego przy klasztorze Joannitów, który niegdyś miał swoją siedzibę przy ulicy Świdnickiej.
Na zachowanym, kolorowanym rysunku autorstwa F.B. Wernera widać imponujące zabudowania należące do zakonników. Z leksykonu dowiemy się też, że prawdopodobnie już w czasie ich powstawania, a więc w połowie XIV wieku, zaplanowano ogród – na zachód od budynku komandorii. W pierwszej połowie wieku XVIII powstał tu ogród ozdobny, z piękną altaną krytą cebulastym dachem, oddzielonym od reszty zabudowań ozdobną kratą – miejsce było idealne i na rozmyślania, i na przyjmowanie wyjątkowych gości, którzy chcieliby zażyć spaceru. Cóż, po obu ogrodach, i tym się-gającym swoimi początkami czasów średniowiecza, i tym mającym cieszyć oko nie został nawet ślad. Zlikwidowano je po 1810 roku w związku z sekularyzacją dóbr klasztornych w Prusach i likwidacją miejskich fortyfikacji.

Nie ma też już w rzeczywistości miasta opisanego w leksykonie ogrodu Ernesta Carla Friedricha Conradiego, który został założony w XVIII wieku przy dzisiejszej ulicy Piotra Skargi i jak twierdzą autorzy hasła, być może ówczesny przewodniczący rady miejskiej wykorzystał teren, na którym wcześniej istniał już prywatny zieleniec.
Gdzie dokładnie zlokalizowany był ogród Conradiego dzisiaj ustalić nie sposób, ale najprawdopodobniej mieścił się między ulicą P. Skargi a fosą miejską, a więc zajmował spory kawałek terenu. Zbudowano go na planie prostokąta, o symetrycznym układzie, a eksponowano w nim rośliny cieplarniane, kwiaty i krzewy – te ostatnie na starannie przygotowanych rabatach. Na rysunku powstałym ok. 1750 roku widać, że ogród dysponował najprawdopodobniej własną cieplarnią, a główna alejka wytyczająca oś, latem była idealnym miejscem do spacerów z racji ażurowej konstrukcji porosłej pnącą roślinnością.
Dzisiaj po ogrodzie Conradiego nie ma śladu, tak jak po wielu innych prywatnych zieleńcach, których w mieście nie brakowało, ale leksykon to nie tylko historia dawnej – starannie udokumentowanej świetności zieleni miasta.

Z książki dowiemy się na przykład, jakie zwierzęta żyją we wrocławskich parkach i na wrocławskich ogródkach działkowych. Może uzbrojeni w wiedzę łatwiej wypatrzymy kozioroga dębosza, jednego z wielu chrząszczy? A nawet jeśli nie jest dany nam dar spostrzegawczości, to przynajmniej będziemy wiedzieć, że w stolicy Dolnego Śląska żyje wiele gatunków chrząszczy chronionych z rodziny biegaczy. Dowiemy się też, jak zmieniały się koncepcje urbanistyczne, w których zieleń miejska odkrywała niebagatelną rolę, poznamy pomniki przyrody i historię nie tylko najważniejszych parków miasta, ale też osiedli.
To kolejny szalenie ciekawy punkt, za który wydawcom i autorom haseł należą się wyjątkowe słowa uznania. Zacisze, Zalesie, Biskupin, Szczytniki i wiele innych wrocławskich osiedli mają bowiem własne hasła, w których opisano ich historię, ze szczególnym uwzględnieniem, oczywiście, roślin, jakie tam rosną.

Są mapy, plany, zdjęcia, projekty willi i stare miedzioryty czy rysunki. Już same opisy zieleni charakterystycznej dla na przykład Szczytnik czy Zalesia musi imponować. Kto z nas wie, że obwód największej robinii akacjowej rosnącej wzdłuż ulic Kochanowskiego i Moniuszki ma – bagatela – 350 centymetrów obwodu? Albo, że górka saneczkowa w północno--zachodniej części osiedla została zaprojektowana w 1914 roku, ale projekt zmieniono i zrealizowano już po I wojnie światowej, w latach 20.? Dzisiaj górka ta, nazywana górką Kilimandżaro, jest częścią parku sportowego.
Poznamy też historię ogrodów klasztoru i szpitala Elżbietanek, czyli dzisiejszego Dolnośląskiego Centrum Chorób Płuc przy ul. Grabiszyńskiej. Dzisiaj zaniedbany, z nieczynną studnią i fontanną, wciąż jednak na starych pocztówkach cieszy oko bujną zielenią.

„Leksykon zieleni Wrocławia” to w znacznej części spacer po dziejach przeszłych. Wyliczanka miejsc, które zniknęły z mapy miasta jest całkiem spora. Na Grobli 40-44 zachwycał od lat 70. XIX wieku ogród powstały przy restauracji i pawilonie koncertowym, wzniesionym dla browarnika Georga Haasego. Równie uroczo było przy Powstańców Śląskich 172-174 i Jaworowej 1-5, gdzie w XIX wieku mieściła się restauracja, przebudowana w początkach wieku XX na salę koncertową połączoną z werandą. Teren został ponownie przebudowany w 1934 r. – w ogrodzie, w którym rosły głównie kasztanowce, pojawiła się muszla koncertowa.

Ja z sentymentem przeczytałam hasło „Park i Wzgórze generała Władysława Andersa”. Mieszkałam niedaleko w dzieciństwie i wtedy ów park nosił miano XXX-lecia, a dzisiejsze wzgórze było kupą gruzów zwiezionych z całego miasta. Obok tej góry cegieł, skorup i ziemi mieściła się fabryka domów – produkowano tutaj prefabrykaty dla budownictwa.
Gdy fabryka zniknęła, a wzgórzu nadano imię Władysława Gomułki, okazało się, że sztuczne wzniesienie jest świetnym torem saneczkowym. Zje-żdżało się z tej górki i na sankach, i na własnych butach (szpanem był zjazd na stojąco!) i na fragmentach płotów ze sztucznego tworzywa (ci, co pamiętają Polską Rzeczpospolitą Ludową, pamiętają też płoty przy budowach, z charakterystycznego, pofałdowanego tworzywa, najczęściej koloru żółtego) – to dopiero był ślizg! Anegdotycznie dodam, że jedna z sąsiadek ułożyła nawet złośliwy wierszyk na wzgórze Gomułki, nazywane przez nas górką-gomułką. Gdy była zła mówiła: „Kupa gruzu i śmiecia, pomnik 40-lecia!”.

Ale to z leksykonu dowiedziałam się, że na wzgórzu dzisiaj rośnie wiele gatunków roślin, w tym leśne i łąkowe, jak fiołki czy babka lancetowata. A cały teren – położony pomiędzy ulicami Kamienną, Spiską, Borowską, Ślężną, Petruse-wicza i Kuronia – wraz z parkiem Skowronim od lat 80. tworzy tak zwany Zielony Klin, w skład którego urbaniści włączyli też ogródki działkowe usytuowane wzdłuż ulicy Ślężnej i całe osiedle Partynice.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska