Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia. Udany import do Breslau

Hanna Wieczorek
Nagi chłopiec z mieczem i koszem owoców w ratuszu
Nagi chłopiec z mieczem i koszem owoców w ratuszu Paweł Relikowski
Trzykrotnie próbowano ściągnąć go do Wrocławia. Dwa razy odmawiał, kiedy wreszcie wyraził zgodę na przeprowadzkę z Bawarii, okazało się, że problemy robią mu urzędnicy. Był dla nich zbyt... nowoczesny

Theodor von Gosen miał 32 lata, kiedy przeprowadził się do Wrocławia. Zamieszkał przy dzisiejszej ulicy św. Ducha, która wówczas nazywała się Heiligegeiststraße. Wiemy nawet, że mieszkał w kamienicy pod numerem 14.
Rzeźbiarza do śląskiej stolicy ściągnął Hans Poelzig, znany architekt i dyrektor Królewskiej Szkoły Sztuki i Rzemiosła Artystycznego. Przyjechał w roku 1905 i zaczął nauczać rzeźby dekoracyjnej w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Kierował nią zresztą do likwidacji uczelni w 1932 roku.

Wrocławianie znają doskonale jego dzieła – takie jak Amor na Pegazie stojący w parku Staromiejskim, posąg bogini sprawiedliwości nad wejściem do gmachu sądu, ambona w kościele św. Jana (obecnie św. Augustyna) czy rzeźba Chrystusa Zmartwychwstałego w ogrodzie Ossolineum. Zaprojektował też pomnik Beethovena w stolicy Meksyku.
Bardzo ciekawa jest historia Chrystusa Zmartwychwstałego. Rzeźba ta wieńczyła pomnik ku czci nauczycieli i uczniów katolickiego Gimnazjum Świętego Macieja, którzy polegli w czasie I wojny światowej. Monument został odsłonięty 6 listopada 1922 roku. Słuch o nim zaginął po II wojnie światowej. Odnalazł się w nietypowych okolicznościach.
Duży blok z piaskowca, z wyrytymi na nim 183 nazwiskami – niemieckimi, polskimi i żydowskimi, odkopali robotnicy podczas remontu Ossolineum. Nie wiadomo było jednak, co się stało z Chrystusem wykonanym z brązu. Odnalazł się w kościele Uniwersyteckim. Trafił tam ze składziku kościoła św. Macieja, w którym przeleżał wiele lat pod różnymi rzeczami. Pomnik z Chrystusem wrócił na swoje miejsce, czyli na dziedziniec Ossolineum po ponad 60 latach, w listopadzie 2007 roku.
Doktor Maciej Łagiewski, dyrektor Muzeum Miejskiego Wrocławia, śmieje się, że prace Gosena miały dużo szczęścia. Jeszcze podczas nauki w monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych, rzeźbiarz słyszał od swojego mistrza – Adolfa von Hildebranda, żeby nie rzeźbił pomników w brązie.
Bo brązy nie przetrwają długo. Wystarczy jedna wojna, by zostały przetopione na armaty. To była reminiscencja wojny prusko-francuskiej z lat 1870-1871.
Gosen swojego nauczyciela nie posłuchał. – Może i dobrze, ponieważ jego brązy wojny przetrwały nadspodziewanie dobrze, natomiast pomnik wykuty w kamieniu stojący w Sobótce został zniszczony – opowiadał dr Łagiewski.
Losy innej rzeźby – putta z ratusza – znamy całkiem dobrze. Nagi chłopiec z mieczem i koszem owoców miał symbolizować sprawiedliwość i potęgę Wrocławia. Został zamówiony u Gosena przez rajców miejskich na początku XX wieku.
Stanął w ratuszu w roku 1910. Zniknął z niego 24 lata później. Zabrano go, prawdopodobnie do jednego z ówczesnych wrocławskich muzeów, ponieważ ratusz przechodził wielki remont.

W 1948 roku putto Gosena trafiło do Muzeum Narodowego. W ratuszu oglądaliśmy symbol potęgi Wrocławia w latach 1991-2007, potem wystawiano rzeźbę w Muzeum Narodowym. W końcu w zeszłym tygodniu ponownie wróciła do ratusza.
Dr Maciej Łagiewski opowiada, że wiąże się z nią dość niesamowita historia. Chłopiec z brązu podobno ma twarz syna Theodora von Gosena – Markusa. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że Markus urodził się w roku... 1913, a putto powstało przecież w roku 1910. Syn rzeźbiarza, opowiadał, że ojciec wielokrotnie żartował, że „sobie go wyrzeźbił”.
Theodor von Gosen grał na skrzypcach. Muzykował z zaprzyjaźnionymi wrocławianami. Był wśród nich Żyd, lekarz, profesor uniwersytecki. W latach trzydziestych XX wieku, po dojściu Hitlera do władzy, ów profesor stwierdził, że nie będzie już przychodził na muzyczne spotkania. Wtedy Gosen, patrząc na gwiazdę Dawida naszytą na płaszczu znajomego powiedział: – Dlaczego? Ja mam Pour le Merite, ty nosisz Pour le Semite...

Pour le Merite było to początkowo wysokie, pruskie odznaczenie wojskowe. Później nadawano także tak zwaną klasę pokojową tego odznaczenia za zasługi w nauce i sztuce.
Wydaje się, że Theodor von Gosen nie przywiązywał wielkiej uwagi do odznaczeń. Syn wspominał, że pewnego dnia, jeszcze przed I wojną światową, pojechał na otwarcie zapory wodnej niedaleko Jeleniej Góry. Na owej zaporze znajdowała się płaskorzeźba jego autorstwa. Był na niej cesarz Wilhelm II, uwieczniony przez Gosena. Cesarzowi tak się spodobała praca wrocławianina, że wyjął z kieszeni odznaczenie i udekorował go. Kiedy rzeźbiarz wieczorem wrócił do domu, rodzina już wiedziała, że został odznaczony. Poproszono go więc, by pokazał order.
– Syn wspominał, że ojciec wyjął go z kieszeni i rzucił na stół – opowiadał Łagiewski.
Gosen nie ograniczał się do mniej czy bardziej monumentalnych pomników. Tworzył także małe formy rzeźbiarskie z brązu, w tym medale.

Jego spuścizna artystyczna zachowała się w większości do dzisiaj. Nie podzieliła losu wielu dzieł sztuki zniszczonych podczas oblężenia Festung Brelsau czy rozkradzionych w czasie pierwszych dni po wyzwoleniu Wrocławia.
Theodor von Gosen zmarł w styczniu 1943 roku. W czasie, kiedy jeszcze Wrocław był bezpiecznym miastem, zwanym „schronem przeciwlotniczym Rzeszy”. Rodzina rzeźbiarza podjęła jednak decyzję, że wraca w rodzinne strony, do Bawarii. – Córka rzeźbiarza, Hana, wspominała, że załadowano cały dobytek rodzinny, w tym prace ojca, do dwóch wagonów kolejowych – opowiada dr Maciej Łagiewski. –I spokojnie, koleją wszyscy dojechali na miejsce.
Dzieci Theodora – Markus i Hana – do śmierci utrzymywały kontakt z Muzeum Miejskim Wrocławia. Ich wspomnienia o ojcu stanowiły kanwę filmu dokumentalnego poświęconego Theodorowi von Gosenowi.
Zresztą oboje byli uzdolnieni plastycznie. Syn rzeźbiarza dał się poznać, jako utalentowany rysownik i grafik. – Pamiętam, jak wspominał swój pierwszy rysunek słonia – uśmiecha się dr Łagiewski. – Oczywiście słonia z wrocławskiego zoo. Marcus uwielbiał rysować zwierzęta. Natomiast Hana prawie do końca życia, a zmarła mając 98 lat, prowadziła zajęcia artystyczne dla dzieci.

Marcus rysował nie tylko zwierzęta, był autorem widoków Wrocławia. Tworzył też witraże. Był autorem tych z kościoła św. Bernardyna. Przed wojną zamontowano jeden, resztę przechowywano w skrzyniach. Witraż zamontowany w prezbiterium nie przetrwał oblężenia. Nie udało się odnaleźć skrzyń z pozostałymi witrażami, które zostały ukryte w piwnicy domu parafialnego przy kościele. Przedstawiały nomen omen Czterech Jeźdźców Apokalipsy – symbol wojennych nieszczęść.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska